Magdalena Kałużyńska: „[…]trochę się skrzywił, kiedy chlapnęłam mu sztuczną krwią prosto w oko…”

19 maja ukazała się najnowsza książka Magdaleny Kałużyńskiej pt. Alvethor: Pandemia (Wydawnictwo Oficynka). Autorka zadebiutowała powieścią YMAR w 2010 roku (Fox Publishing), jej książka Alvethor: Białe miejsce została wyróżniona Nagrodą Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego.

Magda Paluch: W maju ukazała się druga część serii Alvethor, której podtytuł to Pandemia. Pierwsza część – Alvethor: Białe miejsce – ukazała się w 2014 roku. Powieść zyskała wielu czytelników, a także została wyróżniona Nagrodą Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. Dlaczego na kontynuację trzeba było czekać aż 3 lata?

Magdalena Kałużyńska: Mimo że powieść, podobno, czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, przyznam, że pisałam tę książkę z naprawdę wielkim trudem. Używając określenia popularnego – pierwszy tom Alvethor „pojechał mi po berecie” i musiałam, po prostu, od tego tekstu odpocząć. Po każdej książce tak mam, przechodzę dosłownie kwarantannę emocjonalną. Minął rok, zanim mogłam spokojnie zasiąść do pisania kontynuacji. Spokojnie… Przesadziłam teraz z tym określnikiem. Poza tym, cóż, nie oszukujmy się, czas na pisanie książki po prostu musiałam najnormalniej w świecie i praktycznie z ołówkiem w ręku wygospodarować, wziąć urlop z mojej ówczesnej pracy, sprężyć się, wyizolować od świata i ludzi. Niestety, niektórych obowiązków życiowych nie da się odłożyć na później, albo wymigać się parciem na tworzenie… Innymi słowy – jeżeli, dosłownie, nie zawalczyłabym jak ta przysłowiowa lwica o ten mój święty czas na pisanie to, podejrzewam, że Pandemia ukazałaby się o wiele później. Jeszcze dochodzi fakt, że w międzyczasie, kiedy książka grzecznie czekała na swoją kolej w grafiku wydawniczym, wpadłam na pomysł sesji zdjęciowej, podczas której miała powstać okładka, sesję trzeba było przygotować, również logistycznie, znaleźć fotografa, studio,  i, co najważniejsze, znaleźć fundusze – bo wiadomo, że za darmo to można dostać kataru. To wszystko trwało. I tak, patrząc z perspektywy czasu i tego, co się wydarzyło, trzy lata, które upłynęły od wydania Białego Miejsca to, naprawdę i wbrew pozorom, wcale nie jest długo.

MP: Skąd wziął się pomysł na serię Alvethor? Jeśli dobrze pamiętam planowane są cztery części. Podtrzymujesz tę wersję, czy jednak będzie to np. trylogia?

MK: Prawdę mówiąc, pisząc Alvethor – Białe Miejsce, byłam święcie przekonana, że to nie będzie żadna seria, tylko powieść jednotomowa. Więcej powiem – Białe Miejsce miało się zupełnie inaczej kończyć. Ale jakoś tak pod koniec coś mnie tknęło… Na pomysł fabuły wpadłam piętnaście, albo nawet dwadzieścia lat temu, ale wtedy ten pomysł wydał mi się strasznie głupi, naciągany, infantylny i w ogóle bez najmniejszego sensu. Byłam przekonana, że o tym pomyśle zapomniałam, ale obejrzałam film pt. Cube i… coś mnie tknęło. W pierwszym odruchu, już po wydaniu Białego Miejsca, rzeczywiście stwierdziłam, że seria będzie trylogią. Ale coś mnie ponownie tknęło… Obecnie twierdzę coś o tomach czterech. Ale kto wie, czy owe tajemnicze coś ponownie mnie nie weźmie i nie tknie.

MP: Alvethor to w zasadzie taki horror s-fi. Dużo w nim trudnych i skomplikowanych pojęć, które dla mnie – typowej humanistki – brzmią, jak czarna magia. Oczywiście w treści książki wszystko jest dokładnie wytłumaczone. Powiedz, jak wygląda research do takiej powieści? Sama zbierasz informacje, czy z kimś je konsultujesz (np. z jakimś niezwykle mądrym człowiekiem)?

MK: Oba warianty stosuję: zarówno sama zbieram informacje, hurtowo wykupując mądre książki opiewające mój ostatnio ulubiony temat, jak i konsultuję ów temat z jakimś niezwykle mądrym człowiekiem. Pozdrawiam Jacka Gałkowskiego – niniejszym.  To jest niezwykle mądry człowiek. I niezwykle cierpliwy.

MP: Co było dla Ciebie najtrudniejsze podczas pisania Pandemii?

MK: Chyba przeskoczenie samej siebie. Tak, to było najtrudniejsze. W pewnym momencie byłam pewna, że nie skończę pisać, że nie dam rady doskoczyć do mojej własnej poprzeczki. A tę ustawiłam – jak się okazuje – wysoko. Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo.

MP: Którą postać ze swojej książki lubisz najbardziej? Pytanie z tych podchwytliwych 😉

MK: Hm… Wszystko, co powiem może być użyte przeciwko mnie. Szablon myślowy jest, podejrzewam następujący: nie zabiję, ani nie skrzywdzę mojego ulubionego bohatera, tak? A jest dokładnie odwrotnie! Przykłady? Proszę: Bardzo lubię Ziołek – w Białym Miejscu została zastrzelona przez policjanta. Oj, zabiłam główną bohaterkę? Bardzo lubię Rejmana – szykuję dla niego nieco więcej nieco bardziej pieszczotliwych przygód w tomie III pt. Demiurg. Gołębiowską też lubię i już ją, przecież, skrzywdziłam, nie wspominając o kolejnej mojej ulubienicy – Brzozowskiej, której również wyrządziłam krzywdę. A może szablon myślowy jest taki, że z mojego ulubionego bohatera, albo bohaterów, nie zrobię typowego oprawcy, czyli nie przyczernię mu charakteru? Powinnaś mi zadać innego rodzaju pytanie: czy moi bohaterowie (po tym, co z nimi wyprawiam i co jeszcze mam zamiar im zrobić) wciąż lubią mnie…

MP: Jesteś trochę taką Zosią – Samosią. Nie tylko napisałaś książkę , ale też sama nadzorowałaś sesję zdjęciową, w trakcie której powstało zdjęcie okładkowe, jak i trailer do powieści. Możesz opowiedzieć coś więcej na temat pracy nad zdjęciami? Czy trudno było zrealizować ten projekt?

MK: Bardzo trudno. Już o tym pisałam na początku. Realizacja projektu zbiegła się z ukończeniem przeze mnie pisania książki. Byłam zmęczona psychicznie. Odrzucało mnie od tekstu, odrzucało mnie od ludzi do tego stopnia, że nawet chciałam sesję zdjęciową odwołać. Jednak nie zrobiłam tego. Za dużo osób było w ten projekt zaangażowanych, Rejman z narzeczoną (obecnie żoną) jechali całą noc pociągiem z Koszalina, specjalnie na sesję zdjęciową, byliśmy w studiu fotograficznym od siódmej rano, ja w pewnym momencie stwierdziłam, że nie wyjdziemy ze studia dopóki nie powstaną zdjęcia sesyjne, projekt okładkowych, ujęcia do trailerów. Sporo tego, prawda? Owszem, niby kwestią nadrzędną było zdjęcie okładkowe, niby ujęcia filmowe do trailerów powstały przy okazji, ale sesję trzeba było przeprowadzić na podstawie scenariusza, nawet rozrysowałam coś na kształt storyboardu zdjęć i ujęć. A wiedz, że ja nie umiem rysować. Naprawdę nie umiem. Najpierw powstały zdjęcia i ujęcia filmowe bez charakteryzacji, następnie z charakteryzacją. Rejman i Ziołek okazali się modelami idealnymi, kamera i aparat fotograficzny ich kocha. Gdyby nie techniczna pomoc Bogdana Ruszkowskiego nie wiem, co by było. Córka Bogdana – Emilia  – ma ogromny talent i wyczucie w temacie charakteryzacji. Wielokrotnie ratowała sytuację, gdyż jedna z zakupionych przeze mnie krwi, taka w sprayu, okazała się barwić nie na czerwono, tylko na… różowo. RÓŻOWO! Widząc różowe plamy na białym materiale myślałam, że mnie szlag trafi! To tylko dzięki Emilii modele są tak pięknie krwiście, soczyście wystylizowani. Mateusz Wysoki Niski uwijał się jak w ukropie. Dosłownie i w przenośni, ponieważ po pierwsze było wtedy, w sierpniu, masakrycznie gorąco… Spokojnie, w studiu pracowała klimatyzacja, jednak, nie ukrywam, emocje robiły swoje. We mnie dosłownie wszystko buzowało. Dodatkowo… Nienawidzę upałów i źle się wtedy czuję, nawet w pomieszczeniach klimatyzowanych. Robię się nerwowa. Podczas sesji nadałam naprawdę mordercze tempo i z perspektywy czasu stwierdzam, że jestem po prostu megierą. Czy podczas upałów, czy nie. Jednak mimo naprawdę ciężkiej pracy, brudnej i męczącej, nikt z ekipy realizacyjnej podczas sesji nawet nie jęknął. No, może Michał Rejman, trochę się skrzywił, kiedy chlapnęłam mu sztuczną krwią prosto w oko…

MP: Wiem, że obecnie pracujesz nad kolejną częścią Alvethora. A co z Twoim innym tytułem – powieścią pt. Cytrynowa śmierć? Czy wciąż masz ją w planach?

MK: Kolejna część Alvethor nosi podtytuł Demiurg. Jeżeli chodzi o Cytrynową Śmierć to, tak, oczywiście, powstaje. W tak zwanym międzyczasie, prawie równolegle do Demiurga, w swoim tempie, bez pośpiechu, spokojnie, będzie, kiedy będzie. Powstał również projekt promocyjny Cytrynowej Śmierci, scenariusz sesji zdjęciowej, scenariusz teledysku, mam już część rekwizytów, czyli kilkanaście pięknych grotów do włóczni, wiem jakie będą kostiumy, wiem, kto je uszyje, kupiony już został materiał na giezła, znalazłam idealną lokację do ujęć filmowych teledysku… Będzie się działo.

Kiedyś.

MP: Czy czytasz swoje powieści po tym, jak ukażą się na rynku księgarskim?

MK: Nie czytam, jeżeli nie muszę.

MP: Czy w tym roku będzie Cię można spotkać na jakimś konwencie lub festiwalu?

MK: Nie.

MP: Po rocznej przerwie powróciła Nagroda Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. Czy planujesz oddać swój głos na kogoś z nominowanych, czy raczej omijasz tego typu przedsięwzięcia szerokim łukiem?

MK: Sama widzisz, coś jest na rzeczy. Widocznie roczna przerwa była „Grabińskiemu” potrzebna. Tak samo jak moja roczna kwarantanna po skończeniu powieści. I tak, omijam szerokim łukiem tego rodzaju przedsięwzięcia, plebiscyty, jakieś punktacje, zestawienia, ale dla tej Nagrody zrobię wyjątek i bardzo chętnie zagłosuję.

MP: Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.

MK: Ja również dziękuję. Cała przyjemność po mojej stronie.

1 Comment

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *