Sebastian Sokołowski: „[…] czekam, aż wydawcy pogonią mnie kijem.”

Dziś Halloween – święto wszystkich grozomaniaków. Przygotowałam dla Was wywiad z Sebastianem Sokołowskim – postacią mocno związaną z gatunkiem, jakim jest horror. Ponadto Sebastian jest promotorem tego gatunku, wydawcą i… ale o tym wszystkim w poniższej rozmowie 🙂

Magdalena Paluch: Sebastianie: Okiem na Horror (OnH), OkoLica Strachu (OLS), Odmienne Stany Grozy – Biblioteczka Okolicy Strachu, Seria Phantom Books Horror, za chwilę Wiwisekcje Grozy. Wszystkie te inicjatywy to Twoje dzieci. Czy o jakiejś zapomniałam?

Sebastian Sokołowski: Nie, Magdo. To wszystko i więcej już nie będzie (śmiech). Jeżeli o jakiejś zapomniałaś, to nie pamiętam i ja, więc nie warto o niej wspominać.

MP: OnH obchodziło ostatnio 5 urodziny. Czy mógłbyś przypomnieć początki powstania tego bloga? Czy była to spontaniczna decyzja, czy jednak dokładnie przemyślana?

SS: Wspominałem o tym już kilka razy i nie chce przynudzać. Wszystko zaczęło się pięć lat temu, wystartował fanpejdż. Byłem zielony i zdradzę tajemnicę: „Zrobiłem to z nudów”. Nagle zdałem sobie sprawę, że to się bardzo fajnie kręci, powstał blog i kolejne projekty. I tak trwam do dzisiaj.

MP: Czy pamiętasz pierwsze kontakty z autorami polskiej i zagranicznej grozy? Jakie towarzyszyły Ci wtedy emocje?

SS: To eony czasu temu (śmiech). Pamiętam, że pierwszymi autorami, którzy pozytywnie odpowiedzieli na moją prośbę o wywiad byli Stefan Darda i Łukasz Henel. Kilku oczywiście mnie olało. Dla mnie to było niesamowite, bo przecież Oko dopiero startowało. Cieszyłem się jak dziecko, że mogę zadać im po pięć pytań, a oni na nie odpowiadają. To dwa pierwsze mini wywiady jakie przeprowadziłem. Nie będę ukrywał także, że dużym wsparciem był i jest Tomek Siwiec. On w sumie po części pomógł mi ogarnąć horrorowe podwórko, ponieważ był czas, gdy od horroru odszedłem w stronę fantastyki. Zagraniczni? Mógłbym wymieniać i wymieniać. Na pewno Masterton, Ligotti, Castle i wielu innych. Jednak najmilej wspominam Kasię Bondę i Kasię Puzyńską z którymi poprowadziłem spotkanie. Wiesz, to niesamowite, że przyjeżdżają (nie bójmy się użyć tego słowa) GWIAZDY i Puzyńska je u ciebie w domu obiad, zaś z Bondą chodzisz po mieście i idziecie na pizzę. Do tego to są mega cudowne dziewczyny. Tak, Bondę uwielbiam (śmiech).

MP: Ile osób liczy obecnie ekipa OnH? W jaki sposób dobierasz sobie swoich współpracowników?

SS: Okiem na Horror to w sumie dwie osoby, OkoLica – sześć, do tego ludzie, którzy w różny sposób pomagają i stale wspierają wszystkie projekty. Nie mam jakiegoś specjalnego schematu doboru pracowników. Najważniejsze są chęci i wiedza.

MP: Jakiś czas temu zarzucono OnH, że coraz mniej promuje grozę, a więcej kryminały, thrillery. W sumie, jakby na to nie patrzeć, tych ostatnich jest zdecydowanie więcej na rynku wydawniczym. Zgadzasz się z tym oskarżeniem?

SS: Wiesz… nie wiem czy chcę o tym się rozpisywać. Nie wiem, czym taki zarzut był podyktowany. Domyślam się, jednak nie mam kontaktu z Tomkiem Czarnym (Wydawnictwo Dom Horroru), który to napisał. Powiem tylko, że to był idiotyczny i kretyński wpis, który mnie zabolał. Bo przecież te wszystkie inicjatywy, które tworzę, są formą promocji horroru. Zresztą, Magda, idź do księgarni i zerknij na półki: obok thrillerów stoją horrory, gdzieś z boku kryminały. Dzisiejsza gatunkowość prozy bardzo się zatarła. Mogę wymienić masę thrillerów, w których jest więcej horroru, niż w samych powieściach grozy. Na całym świecie te trzy gatunki, plus jakieś pokrewne, funkcjonują w jednej grupie. Zarzucanie, że się sprzedałem, to zarzut durny i świadczący o nieznajomości rynku. Chyba tyle.

MP: Poza OnH postanowiłeś spróbować swoich sił jako wydawca. Najpierw powstała OkoLica Strachu, potem Seria Phantom Press Books, następnie biblioteczka OLS. Skąd akurat taki pomysł? Kiedy wszędzie mówi się o tym, że wydawanie horrorów w Polsce (zarówno czasopism i książek) to strzał w stopę. Chciałeś pokazać niedowiarkom, że się mylą?

SS: Patrząc z dzisiejszej perspektywy, to ja już nie wiem, co chciałem komuś pokazać. Na pewno chciałem coś udowodnić sobie. Jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że rynek, o którym wspominasz, to nadal nisza w porównaniu do innych gatunków. Przyszły rok będzie chyba najważniejszy. Jeżeli moje marzenia się powiodą, to książki wydawane przez Phantom Books powinny pojawić się w stacjonarnych księgarniach, będą e-booki, więc plany są bardzo ambitne. Nie można, niestety, traktować tego zajęcia jako formy zarobku. Bo na horrorze się nie zarabia nie wiadomo jakich pieniędzy.

MP: Poza polskimi nazwiskami, zarówno w OLSie, jak i w Biblioteczce OLSa zaczynają pojawiać się nazwiska zagranicznych autorów. Czy trudno było ich namówić do współpracy, czy raczej są otwarci na polski rynek?

SS: Zaskoczę Cię. Nie! Zdecydowanie łatwiej, niż w przypadku polskich autorów. I nie chodzi często o kwestię pieniędzy. Mam wrażenie, że „ludzie zachodu” są bardziej otwarci i pozytywnie nastawieni do życia, chyba stąd to się bierze. Piszesz do nich i od razu odpisują „OK, CO CHCESZ?”

MP: Z kim konsultujesz swoje pomysły? Czy to jest tak, że budzisz się rano i myślisz sobie: „Hmm… bloga grozowego mam, czasopismo grozowe mam, beletrystyka grozowa jest już moja.. O! A może groza naukowa?” Jak to jest w Twoim przypadku?

SS: To jest bardzo wiele osób. Jeżeli chodzi o Biblioteczkę Grozy to Wojtek Gunia, Krzysiek Płotka, Jeżeli chodzi o OkoLicę, to Korsarz*, Phantom Books Horror to Łukasz Radecki. Wydawnictwo Phantom Books, pomimo że jest jednoosobową formą działalności gospodarczej, to tak naprawdę pracuje przy nim masa osób. Nie chciałbym wszystkich wymieniać, bo na pewno kogoś pominę. Ale to sztab ludzi. Myślę, że około piętnastu. Co do grozy naukowej, pomysł zrodził się na Coperniconie. Przedyskutowałem go z Korsarzem, następnie poznaliśmy profesora Brzostka, Marta** przyniosła naręcze czasopism i publikacji – tak znalazł się u nas Sławomir Studniarz. Zapytaliśmy ludzi podczas prelekcji o OkoLicy Strachu co sądzą o nowej inicjatywie i pomysł przyjęto raczej pozytywnie.

MP: Jak dużo czasu zajmują Ci wszystkie inicjatywy, którym nadzorujesz? Masz w tym wszystkim czas dla siebie?

SS: Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Masę czasu. Nigdy jakoś go nie przeliczam i gdy słyszę cięte komentarze mojej żony to wiem, że poświęcam go już zdecydowanie za dużo. Czasu dla siebie mam bardzo mało. Dlatego mam tak ogromne tyły z recenzjami książek i czekam, aż wydawcy pogonią mnie kijem (śmiech).

MP: Z którego swojego „dziecka” jesteś najbardziej dumny? I czy planujesz jakieś kolejne? 😉

SS: Najbardziej dumny jestem z OkoLicy Strachu. Powód jest bardzo prosty. To najbardziej wymagające przedsięwzięcie pod każdym względem. Pracuje przy nim kilka osób z redakcji, wraz z którymi trzeba zaplanować i realizować działania. Szukam cały czas ciekawych okładek, piszę do grafików, malarzy (często są to kontakty z ludźmi spoza Polski), do tego poszukiwania osób, które mają coś ciekawego do powiedzenia jeżeli chodzi o artykuły publicystyczne. Szukamy ich w sieci, ale także podczas konferencji naukowych czy konwentów; do tego dochodzi wybór opowiadań. Pracy jest naprawdę dużo i, pomimo że OLS jest kwartalnikiem, tak naprawdę prace nad każdym numerem trwają trzy miesiące. To duże wyzwanie i zdecydowanie trudniejsze w realizacji niż inne moje projekty. Do tego OkoLicę darzę dużym sentymentem i bardzo zależy mi na jak najlepszej jakości. Potwierdzić to może Krzysiek „Korsarz”, z którym nie raz ścieramy się w temacie oprawy graficznej czasopisma. Do tego, dołożyć mój tragiczny charakter i cierpliwość ekipy (śmiech). Dlatego zdecydowanie postawiłbym na OkoLicę Strachu.
Nie, już nic więcej nie planuję. Mam dość (śmiech).

MP: Czy udaje Ci się śledzić grozowy rynek wydawniczy na bieżąco?

SS: Jest to coraz trudniejsze. Wszystkie projekty pochłaniają masę czasu, do tego każdy przecież ma życie rodzinne i jakoś ten czas trzeba dzielić. Nie zawsze się to udaje. Dlatego wdzięczny jestem Beacie*** za cierpliwość i pomoc – bez najbliższych wszystko wzięło by w łeb. Na szczęście Okiem na Horror ma już swoją markę i zazwyczaj piszą do mnie wydawcy z propozycjami patronatów, informacjami o premierach, czy zachęcają do przeczytania książki. Z drugiej strony rynek grozy to także środowisko. Wyciąłem się z niego, nie chcę uczestniczyć w życiu grajdołka, chociaż czasami jest ciężko się od tego uwolnić. Mam po prostu złe wspomnienia, gdy działałem przy poprzednich edycjach Nagrody Polskiej literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. Mało tego uważam, że tzw. środowisko autorów wcale nie wspiera szeroko rozumianej kultury grozy i projektów. Chyba, że dotyczy to ich publikacji. Wydaje się to normalne, przecież oni mają inne priorytety, jednak to smutne i pamiętasz mój list na pewnej grupie, gdy po prostu pękłem i napisałem wszystko co myślę o wspólnej pomocy i promocji? To był czas, kiedy zrozumiałem, że interes jednostki zawsze  będzie ważniejszy, niż interes ogółu (czytaj środowiska grozy).

MP: W tym roku powróciła Nagroda Polskiej Literatury Grozy im. S. Grabińskiego. Co obecnie uważasz o tym wyróżnieniu? Czy Nagroda ma szansę stać się jedną z ważniejszych nagród literackich w Polsce?

SS: To wspaniała wiadomość i już można powiedzieć, że sukces Korsarza i osób za nagrodą stojących. Wiem, że zanim powstała ta inicjatywa, poprzedziły ją szerokie konsultacje w środowisku. Udało się, wygrał Gunia – zasłużenie jak mało kto. I to jest wspaniałe. Pamiętam, że gdy poinformowano o ponownym powstaniu Nagrody, pisali do mnie autorzy, którzy już postawili na nowej edycji kreskę. Nie znając do końca zasad, zarzucali kolesiostwo. To smutne, jednak pokazuje jak bardzo ta „zła” poprzednia Nagroda namieszała w środowisku. Myślę, że dzisiaj nie mają już argumentów do takiego pieprzenia. Jednak pamiętajmy, że to są tylko ludzie, ze swoimi wadami i zaletami.
Czy ma szansę być czymś wielkim? Myślę, że tak. Z tym, że po pierwsze: czas, a po drugie musimy w końcu doceniać dobrych autorów. I bardzo spodobało mi się co ostatnio napisał Krzysiek Płotka (Horror Weird Fiction), że nie można z czytelników robić idiotów, których zadowala poziom autorów popularnych, zagranicznych i piszących hurtowo, i coraz słabiej. Wierzę, że polski czytelnik oczekuje także bardzo dobrej literatury, stąd pomysł na serię Odmienne Stany Grozy OLSa.

MP: Jakie zauważasz zmiany jeśli chodzi o polską literaturę grozy? Czy następuje progres, czy raczej nie ma szans na zainteresowanie Polaków tym gatunkiem?

SS: Poświęciłem temu prelekcję na Coperniconie. Patrząc na to co się dzieje, na elementy, które powinny być spełnione dla –  powiedzmy – wzrostu popularności gatunku, to one są! Mamy coraz więcej publikacji dużych wydawnictw, powstają projekty undergroundowe, jest nagroda, jest środowisko, panele i bloki na konwentach, wzrasta sprzedaż, powoli literacki horror wychodzi ze swojego kręgu. No niby wszystko jest, co powinno spowodować BOMBĘ. Jednak to się nie dzieje. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Wiem, że to może wyświechtane stwierdzenie, ale potrzeba nam polskiego Kinga, no dobra, może Harlana Cobena polskiej grozy. Chociaż w sumie już mamy autorów, o których tegorocznych książkach można powiedzieć, że są dobre, świetne. Weźmy Oszpicyna Zajasa, T.T. Kulpy, zerknijmy w poprzedni rok ze świetnymi debiutami. Więc niby jest naprawdę wszystko. Brakuje tylko marketingu wydawnictw, wiary, że można horror zajebiście sprzedać. Zerknij na Gałęziste Urbanowicza – dzięki własnym działaniom sprzedał więcej sztuk tytułu, niż 90% powieści grozy z dużych wydawnictw, opublikowanych w ostatnich latach. Pamiętam felieton Kyrcza w OLSie, gdzie napisał, dość przewrotnie i z humorem, że aby stać się sławnym potrzebna jest śmierć autora. Nikomu nie życzę, ale może tędy droga (śmiech). Kto chętny?

MP: Czego życzyć Ci tu i teraz?

SS: Magda, wytrwałości, to na pewno. Czasami dobrego słowa, bo to motywuje. I chyba tyle.

MP: To tego właśnie Ci życzę – wytrwałości. I trzymam kciuki za Twoje projekty. Bardzo dziękuję za rozmowę 🙂

SS: Dziękuję bardzo.

*Krzysztof Biliński
** Sobiecka
*** Sokołowska

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *