Joanna Pypłacz: „[…]jestem straszliwą perfekcjonistką, wszystko jeszcze dodatkowo sprawdzam, żeby mieć pewność, iż w ferworze inspiracji nie napisałam jakichś okropnych niedorzeczności.”

Z okazji Mikołajek zapraszam do przeczytania niezwykle ciekawego wywiadu z krakowską autorką – Joanną Pypłacz.

Magdalena Paluch: Joasiu, na swoim koncie masz już trzy powieści: August Nacht, Krzyk Persefony oraz Mechaniczną Ćmę, w świątecznej antologii pt. Czas cudów, czyli opowieści pod jemiołą (Wydawnictwa Videograf SA) znajduje się Twoje opowiadanie. Skąd się wzięła Joanna Pypłacz i dlaczego postanowiła pisać powieści gotyckie?

Joanna Pypłacz: Odkąd pamiętam, podejmowałam różne próby literackie, najczęściej po polsku, ale czasami również po angielsku, gdyż mój Tata urodził się i wychował w Wielkiej Brytanii. Kultura, a zwłaszcza literatura anglosaska wraz z całym jej zamiłowaniem do tego, co dziwne, straszne i niezwykłe, w dużej mierze ukształtowała mój gust oraz artystyczną osobowość, choć bardzo wiele zawdzięczam również rodzimym autorom takim jak Stefan Żeromski czy Gustaw Herling-Grudziński. Ogromną rolę odegrała tu też wyniesiona z domu melomania oraz upodobanie do dzieł sztuki. Dlaczego postanowiłam pisać powieści gotyckie? Cóż, nie miałam w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Po prostu wymusili to na mnie ich bohaterowie, którzy bardzo się niecierpliwili, by wreszcie wyjść z mojej głowy i zacząć żyć własnym życiem.

MP: Bardzo ciekawa historia wiąże się z Twoją debiutancką powieścią pt. August Nacht. Czy mogłabyś o tym opowiedzieć? Przyznam szczerze, że sama byłam przekonana, że Twój debiut to Krzyk Persefony. Dopiero udział w jednym z Twoich spotkań autorskich w Krakowie otworzył mi oczy.

JP: August Nacht jest bardzo osobistą książką. Tytułowego bohatera „zobaczyłam” ponad dwadzieścia lat temu w Wenecji… Od tej pory siedział mi w mózgu i z biegiem lat coraz bardziej natarczywie dopominał się o literacką realizację. To postać dwukulturowa, która wszystko, czego się chwyci, robi z wielką pasją i poświęceniem, aż do przesady; podobnie wygląda jego emocjonalność. Pod tym względem trochę przypomina zatem swoją autorkę… Odbyta w latach 2012 podróż po północnej Hiszpanii uzupełniła jego biografię o brakujące ogniwa, a także dostarczyła wiedzy niezbędnej do napisania tej książki. Po powrocie do Krakowa nie miałam już wymówek i musiałam solidnie zabrać się do roboty. Pisało mi się tę historię rewelacyjnie, zupełnie przeniosłam się duchem do jej realiów, ale po skończeniu przyszła trudna chwila prawdy. Wysyłałam tekst do niezliczonych wydawnictw i za każdym razem dostawałam albo żadną albo następującą, zawsze tę samą odpowiedź: „dziękujemy za nadesłaną propozycję, niestety nie jesteśmy zainteresowani wydaniem powieści gotyckiej”. Aż do momentu, gdy książkę przeczytał pan Bogdan Brodecki z Bellony. Dzięki jego staraniom August Nacht trafił do rąk czytelników. Niestety, nawet po podpisaniu umowy nie obyło się jednak bez problemów. Po pierwsze, jak to w tak ogromnych firmach czasem bywa, książkę zredagowano pospiesznie i pobieżnie, a do wglądu otrzymałam wyłącznie ostateczny wydruk z komputera (!). Siłą rzeczy pozostała zatem w tekście cała masa niedociągnięć, które powinny były zostać wyeliminowane na kolejnych etapach redakcji, a następnie korekty. Druga kwestia to fakt, że w celu pozyskania Augustowi jak największej liczby czytelników, wydawnictwo umieściło na okładce mylną adnotację, że jest to „gotycka powieść fantasy”. W rezultacie, cała masa amatorów wspomnianego gatunku literackiego, która sięgnęła po moją książkę i nie znalazła w niej tego, czego szukała, naturalnie przeżyła wielkie rozczarowanie, gdyż do fantastyki powieść ta ma się nijak. Z kolei – co już słyszałam z ust kilkunastu osób – fani grozy nie gustujący w literaturze fantasy omijają Augusta Nachta szerokim łukiem albo po prostu nawet o nim nie wiedzą, ponieważ wstępnie zaszufladkowany przez samego wydawcę automatycznie trafia w księgarniach na półki z fantastyką, a nie z horrorami i thrillerami, gdzie jego właściwe miejsce.

MP: Jak zaczęła się Twoja współpraca z Wydawnictwem Videograf?

JP: Gdy napisałam Mechaniczną ćmę, chciałam, by moja trzecia powieść trafiła wreszcie do szerszego kręgu odbiorców, a to zapewnić jej mogło tylko renomowane, duże wydawnictwo przyjazne literaturze grozy. Szukałam też wydawcy, który, oprócz powyższych cech, odznaczałby się jeszcze jedną, chyba najważniejszą, a mianowicie wysoką starannością redakcji. Miałam wcześniej w rękach pozycje wydawane przez Videograf i wiedziałam, że jeśli książka zostanie przezeń przyjęta, krzywda jej się nie stanie. Kiedy wspólnie z Anią Seweryn pracowałyśmy nad Mechaniczną ćmą, w pewnej chwili nie byłam pewna, która z nas jest bardziej dojęta, ja czy ona! Ku mojemu przemiłemu zaskoczeniu, trafiła kosa na kamień, bo przecież im więcej pracy włoży się w wyłapywanie i usuwanie usterek, tym lepsze efekty, a co za tym idzie, tym większą przyjemność Czytelnicy czerpią z lektury dopracowanego i dopieszczonego tekstu. Jak dotąd, współpraca z Videografem układa mi się znakomicie i postanowiłam związać się z tym wydawnictwem na dłużej (o ile ono ze mną wytrzyma!).

MP: Napisałaś opowiadanie do antologii świątecznej. Trudno Ci było stworzyć ten tekst? W końcu święta to czas radosny, a Ty przecież piszesz mrocznie i straszysz i gdzie tu miejsce na Mikołaja, renifery i bałwanki?

JP: W opowiadaniu starałam się trochę spiłować swój gotycki „pazur”, ale oczywiście bez specyficznej atmosfery nie mogło się obejść. Reniferów i bałwanków niestety w nim nie znajdziecie, starałam się natomiast dostarczyć Czytelnikom jak największej ilości synestezyjnych wrażeń kojarzących się ze świętami, od aromatów, przez obrazy, aż po dźwięki. Pisanie tego tekstu sprawiło mi ogromną przyjemność, gdyż zaangażowałam w nie wszystkie zmysły. Bardzo lubię tak pracować. Angielska kolęda to jednak przede wszystkim nostalgiczna opowieść o miłości wpisana w klimat mojego ukochanego, XIX-wiecznego Krakowa. Nie byłabym w stanie odejść od własnego stylu, ale na potrzeby antologii nieco go złagodziłam, bo to w końcu Boże Narodzenie, a nie Halloween!

MP: Akcja Twoich powieści dzieje się albo we Włoszech (August Nacht), albo w Krakowie. Dlaczego akurat tam i czy w przyszłości będziesz chciała zmienić miejsce akcji?

JP: Mała korekta: akcja Augusta toczy się tylko częściowo we Włoszech, a dokładnie mówiąc w Wenecji, zasadniczo zaś w północnej Hiszpanii. Te malownicze rejony są mi szczególnie bliskie, gdyż mieszka tam moja Rodzina. A Kraków – wiadomo. Fabuły osadzam w miejscach, z którymi jestem w jakiś sposób związana, ale nie tylko. Teraz na przykład piszę historię osadzoną w innym otoczeniu, ale na razie żadnych szczegółów nie zdradzę.

MP: Asiu, nie tylko piszesz powieści gotyckie, ale i jesteś pasjonatką gotyku, co wyrażasz poprzez swój ubiór i swoje nietypowe zainteresowanie: fotografie post mortem. Skąd się wzięła u Ciebie ta pasja?

JP: W fotografiach post mortem zakochałam się wiele lat temu, mniej więcej w czasie, kiedy żywo zainteresowałam się malarskimi portretami pośmiertnymi. Zaczęłam zgłębiać wiedzę na ten temat, przeglądać archiwa internetowe, zbiory biblioteczne, czytać artykuły, aż w końcu postanowiłam wprowadzić ten wątek do swojego pisarstwa. Pokłosiem mojego zainteresowania post mortem jest postać jednej z ważniejszych bohaterek „Mechanicznej ćmy” młodej włoskiej artystki, która zarabia na życie portretowaniem zmarłych. Pewnie jeszcze nie raz do tego tematu wrócę, gdyż bardzo mnie on fascynuje.

MP: Tego pytania autorzy nie lubią, ale z racji tego, że ja już to wiem, bo byłam na Twoich spotkaniach autorskich to zapytam: czy robisz research do swoich powieści?

JP: Zawsze, i to nie tylko przed pisaniem, ale także już w trakcie pracy nad tekstem. Co chwilę sprawdzam, czy aby gdzieś nie popełniam anachronizmu, czy nie pomyliłam nazwy ulicy, czy w danym okresie istniało to, tamto i owamto. Z biegiem lat stałam się też bardziej wyczulona na język i słownictwo. Jako że jestem straszliwą perfekcjonistką, wszystko jeszcze dodatkowo sprawdzam, żeby mieć pewność, iż w ferworze inspiracji nie napisałam jakichś okropnych niedorzeczności.

MP: W nawiązaniu do poprzedniego pytania chciałam zapytać, czy praca w bibliotece (Autorka pracuje w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie) pomaga Ci w zdobywaniu niezbędnych informacji do właśnie pisanej książki?

JP: Oczywiście! Ilekroć potrzebuję coś sprawdzić, mam materiały na miejscu. I nie tylko materiały, gdyż w tym samym gmachu, a nawet oddziale, pracuje sporo Osób bardzo kompetentnych w różnych interesujących mnie dziedzinach, które zawsze służą mi swoją życzliwą pomocą. Sama biblioteka również stanowi inspirację twórczą. Ileż to razy mniej lub bardziej przypadkowo natrafiałam na niezwykłe ryciny, historie, sentencje… To naprawdę duże szczęście, mieć taką inspirującą pracę.

MP: Skoro już przy powieściach jesteśmy, kiedy możemy się spodziewać następnej Twojej książki i czy możesz zdradzić rąbek fabuły?

JP: Moja następna powieść nosi tytuł Nierozdzielne i, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinna ukazać się w najbliższych miesiącach. Bohaterkami tej książki są dwie siostry oraz ich toksyczna, trudna i pełna sprzeczności relacja, a także przedwojenny Kraków, wnętrza moich ulubionych kamienic oraz związane z nimi tzw. urban legends. Dużo tu będzie kości, upiornych wizji i, oczywiście, muzyki, bo nie byłabym sobą, gdybym się do niej choćby raz nie odwołała. Część akcji toczy się, podobnie jak w Krzyku Persefony, w fikcyjnej, lecz niezwykłej miejscowości w Małopolsce.

MP: Czy będziesz kontynuować swoją przygodę z horrorem, czy będziesz chciała w przyszłości napisać powieść z innego gatunku? A może książkę dla dzieci lub młodzieży?

JP: Kusi mnie, żeby w przyszłości napisać powieść dla dzieci… Na razie jednak piszę raczej dla dorosłych, choć zawsze może się trafić jakiś ciekawski dzieciak, który podkradnie moje książki rodzicom, co sama nagminnie robiłam w młodocianych latach… Być może w następnej powieści zahaczę trochę o kryminał, ale to jeszcze mgliste plany. Nie zamierzam jednak porzucać swoich ukochanych klimatów, tak samo jak nie wyobrażam sobie, żebym kiedyś zaczęła się inaczej ubierać lub słuchać skocznej, wesołej muzyki.

MP: Czego mogę dziś życzyć Joannie Pypłacz?

JP: Jeszcze więcej pasji i inspiracji. Tego nigdy nie za wiele!

MP: Zatem tego Ci, Joasiu, życzę i bardzo dziękuję za rozmowę!

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *