Magdalena Paluch: Aniu, czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że Groza jest kobietą? I raczej chodzi mi tu o aspekt literacki, a nie ten związany np. z wyglądem zewnętrznym czy brakiem mejkapu 😉
Anna Musiałowicz: Ja bym raczej odwróciła to stwierdzenie i powiedziała, że bycie kobietą jest grozą. A przynajmniej często bywa (śmiech). Jeśli mielibyśmy rozpatrywać literaturę grozy pod tym kątem, najpierw musielibyśmy zdefiniować kobietę. Czyli najprawdopodobniej oprzeć się na stereotypach, uznać ją za nieprzewidywalną, czasem histeryczną, na pewno delikatną, wrażliwą. Mężczyźnie natomiast nadać cechy brutalne, wręcz prymitywne. Dla mnie autorem idealnym jest taki, który pisze w ten sposób, że sam niknie za stworzonymi przez siebie postaciami, nieważne, czy jest facetem, czy babką.
Hasło, że groza jest kobietą, horror jest mężczyzną, jest chwytliwe. Obydwoje tajemniczy i przerażający, bezwzględni i bezkompromisowi, a jednak różniący się w detalach. Ale tak naprawdę groza czy horror nie mają płci. Są zlepkiem fantazji autora, jego cech, przekonań, sympatii i antypatii. Ile z siebie przemycimy do tekstu, zależy od nas samych. Nadawanie grozie płci jest niepotrzebne. Zresztą porównaj chociażby teksty Wojtka Guni i Karoliny Kaczkowskiej. Kto w tym układzie, jeśli mielibyśmy opierać się na stereotypach, byłby kobietą? (śmiech).
MP: Kiedy po raz pierwszy zetknęłaś się z literaturą grozy? Czy to była miłość od pierwszego czytania?
AM: Miałam około dwunastu-trzynastu lat i sięgnęłam po Manitou Mastertona. Co ciekawe, lektura zamiast przestraszyć, rozśmieszyła mnie. Sięgnęłam wówczas jeszcze po Barkera, ale nie poczułam przysłowiowej „mięty”. Polubiłam za to Kinga. Pod koniec liceum poznałam klasyków – Stockera czy Lerouxa i ich twórczość bardziej trafiła w mój gust. Ale do literatury grozy nie zapałałam miłością od pierwszego czytania.
Nadal zresztą, wybierając lekturę, nie sugeruję się gatunkiem. Ludzie mają zwyczaj systematyzowania wszystkiego, szufladkowania, a przecież gatunki przenikają się i takie rozróżnianie często bywa dla autorów krzywdzące. Ja książki dzielę przede wszystkim na dwie kategorie: te warte przeczytania i te niewarte. Bez względu na to, do jakiego gatunku należą.
MP: Kiedy postanowiłaś napisać swój pierwszy grozowy tekst? Pamiętasz, co to była za historia?
AM: Był to początek 2016 roku. Maciej Szymczak pracował wówczas nad antologią Krew zapomnianych bogów. Poprosił mnie, bym poprawiła kilka tekstów. Czytając przysłane mi wówczas historie, przypomniałam sobie, że kiedyś, dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach podstawówki i liceum pisałam: opowiadania, wiersze, felietony, recenzje, które publikowano w gazetkach szkolnych, niektóre z tych tekstów były nawet nagradzane na konkursach. Uznałam, że czemu by nie przypomnieć sobie, czy nadal potrafię coś stworzyć. I spróbowałam. Napisałam wtedy Dzwoneczki, z marszu opublikowane na portalu Kostnica.pl i Pierworodnego, który zdobył trzecie miejsce w pechowym konkursie z okazji wydania XIII numeru magazynu Histeria. Cieszyłam się jak dziecko. Skoro komuś się spodobało to, co piszę, postanowiłam kontynuować tę przygodę. Nie podejrzewałam wówczas, że tak mnie to pochłonie.
MP: Czy masz autora, który Cię inspiruje? Którego twórczość podziwiasz?
AM: Mam dwóch mistrzów. Pierwszym jest Orhan Pamuk, pochodzący z Turcji prozaik, laureat Nagrody Nobla, niezwiązany z grozą. Drugim Neil Gaiman, którego chyba nikomu tutaj przedstawiać nie muszę, choć zaklasyfikowano go jako twórcę fantasy. Sposób, w jaki operują słowem, jest dokonały, perfekcja w każdym calu. Chcę tutaj też zaznaczyć, że obaj trafili na świetnych tłumaczy, za sprawą których można się cieszyć obcojęzyczną lekturą, nie tracąc nic (lub jak najmniej) z jej urody i kunsztu. A to niełatwa sztuka, o czym niejednokrotnie miałam okazję się przekonać, chociażby redagując przetłumaczone teksty.
MP: Twoje teksty są różnorodne. Miałaś już kontakt z horrorem słowiańskim, erotycznym, industrialnym. Czy pisanie któregoś z nich sprawiło Ci trudność?
AM: Bez wątpienia ciężko pisało mi się horror industrialny. Tutaj potrzebna jest szczegółowa wiedza, a że z techniką niewiele mam wspólnego, obawiam się, że jeśli mój research okaże się nie dość wnikliwy, czytelnik znający się na rzeczy wytknie mi, że wypisuję bzdury. Industrial to nie moja bajka i raczej wątpię, bym w najbliższym czasie napisała coś w tym klimacie. Aczkolwiek warto było spróbować i przekonać się na własnej skórze, czy potrafię.
MP: Czy uważasz, że kobiecie trudniej jest pisać literaturę grozy?
AM: Myślę, że wszystko zależy od kobiety. Nie wyobrażam sobie dobrego autora, który siada przed komputerem z myślą „a teraz będę pisać grozę” i buduje historię tylko tak, by wpasować się w dany gatunek. Przyznaję, w przypadku antologii jest to usprawiedliwione, ale też żaden szanujący się pisarz nie będzie pisał nic na siłę, byle tylko opublikować. Na pewno kobiety mają nie mniejszą fantazję w tworzeniu horroru niż mężczyźni. Nie wydaje mi się, żeby było im trudniej pisać grozę. Trudność polega raczej na przekonaniu czytelnika, że kobieta również potrafi pisać ostro i bez skrępowania, a groza w damskim wydaniu to nie tylko duchy i romantyczne wampiry.
Myślę też, że kobietom ogólnie trudniej pisać. Wciąż jeszcze pokutują stereotypy, co nam wypada czy nie wypada, zresztą wbija się w nas przeświadczenie, że przede wszystkim dom, rodzina, praca, a potem hobby. Od dziecka słyszymy: najpierw obowiązki, potem przyjemności. I po tych obowiązkach często jedyną przyjemnością jest moment, w którym wszyscy dają nam święty spokój i na żadne działanie już nie ma sił. Jakoś łaskawsi jesteśmy dla mężczyzn, chętniej się ich usprawiedliwia. Facet musi mieć odskocznię, kobieta cierpliwość. Na szczęście czasy się zmieniają, przekonania również i coraz więcej kobiet daje sobie prawo do szczęścia według własnych zasad, nie oglądając się na to, co pomyślą inni…
MP: Jak sądzisz, czy gdybyś pisała pod męskim pseudonimem, Twoje teksty cieszyłyby się większą popularnością?
AM: Kiedyś czytałam artykuł, w którym udowadniano, że najlepszym chwytem marketingowym dla autora jest publikowanie pod męskim nazwiskiem, najlepiej brzmiącym skandynawsko. Nie próbowałam.
Możliwe, że męski pseudonim mógłby pomóc – tutaj ponownie odwołam się do stereotypów. Natomiast nigdy, przenigdy nie chciałam publikować pod innym niż własne nazwiskiem, wychodząc z założenia, że muszę pisać tak, by potem się nie musieć wstydzić i żeby „tej Musiałowicz” nie wytykano palcami.
MP: Nie myślałaś o wydaniu samodzielnego zbioru opowiadań lub o napisaniu dłuższej formy? A może coś już jest na rzeczy?
AM: Myślałam. Na wszystko przyjdzie pora.
MP: Czy czujesz się związana ze środowiskiem grozy? Czy w ogóle można jeszcze mówić o środowisku grozy?
AM: Oczywiście, że można mówić o środowisku grozy. Wystarczy spojrzeć, ile powstało grup na Facebooku poświęconych literaturze. Wciąż tworzą się nowe. Odrębną sprawą jest poziom dyskusji, a czasem nawet ich tematyka, ale fandom tętni życiem. Na Kfason przyjeżdżają ludzie z całej Polski, a także spoza niej, nie tylko po to, by wysłuchać prelekcji, ale zwyczajnie spotkać się i pogadać. Bloki dotyczące grozy na konwentach fantastyki się rozrastają. Środowisko grozy, mimo że wewnątrz poszarpane, niejednolite i nierzadko skłócone, ma się całkiem nieźle.
Czuję się związana ze środowiskiem grozy. Z racji tego, że redaguję teksty i zajmuję się ich korektą, poznaję wielu autorów, mam kontakt z wydawcami, wciąż otaczam się ludźmi związanymi z horrorem. Są wśród nich wyjątkowe osoby, które stały mi się szczególnie bliskie i bez których mój świat dziś byłby niepełny.
MP: Czy jest jakiś autor, z którym chciałabyś napisać tekst w duecie?
AM: Myślisz, że Neil Gaiman by się zgodził? (śmiech)
MP: Myślę, że jest szansa 😉 Czy masz jakieś plany wydawnicze w najbliższym czasie?
AM: Jesienią ma się ukazać kolejny numer Czerwonego Karła, w którym będzie można przeczytać moje opowiadanie. W przyszłym roku mają zostać wydane dwie antologie, gdzie pojawią się moje teksty. Dopóki wydawcy milczą, również zachowam ciszę na temat tych projektów.
Powolutku przygotowuję też coś całkiem swojego, ale nie chcę zapeszać.
MP: Czym zajmujesz się na co dzień?
AM: Obecnie dochodzę do zdrowia po operacji, więc mam mnóstwo czasu na nadrabianie zaległości czytelniczych. Ogólnie prowadzę niekoniecznie nudny, ale tendencyjny żywot: dziecko, dom, praca. Gdy tylko czas pozwala, pędzę nawiedzać zamki czy zmęczyć się w górach. Mam problem, by usiedzieć w miejscu. Nie mogę się doczekać, aż znowu stanę na nogi i zacznę się włóczyć.
MP: Zatem o czym marzy Anna Musiałowicz – autorka?
AM: Tutaj całkiem banalnie stwierdzę, że marzę o tym, by mieć więcej czasu. Marzę też o tym, by odblokować wszystkie zapadki w mózgu i tworzyć bez ograniczeń. Chciałabym, by czytelnik, który sięgnie po mój tekst, nie mógł się od niego oderwać, a jeśli zarwałby noc, by go przeczytać, byłby to dla mnie, jako autorki, największy komplement. Marzę, by ktoś kiedyś stwierdził, że warto czytać Musiałowicz.
MP: Aniu, trzymam mocno za Ciebie kciuki i dziękuję za rozmowę!
AM: Dziękuję!
Anna Musiałowicz – z wykształcenia pedagog-resocjalizator, aktualnie pracuje jako manager w prywatnej firmie. Z natury włóczykij. W chwilach wolnych od obowiązków rodzinnych i zawodowych grywa w szachy, nawiedza zamki, rysuje, gdzie popadnie i co popadnie, zazwyczaj słucha heavy metalu i rocka, czyta głównie fantasy. Z zamiłowania pisarka. Jako autor debiutowała w marcu 2016 roku. Całym sercem oddana Wydawnictwu Dom Horroru, gdzie działa jako redaktor i korektor od początku jego istnienia, co wcale nie przeszkadza jej na „skoki w bok” z innymi wydawnictwami. Jej opowiadania i drabble zostały opublikowane w magazynach i antologiach związanych z literaturą grozy i podręcznikach RPG.