Andrzej Wielgo (Akuma): „Hentai ma to do siebie, że bardzo często jest wizualizacją jakichś pragnień autora lub ma uderzać w poszczególne upodobania czytelników”

Sebastian Drabik: Pozwól, że przejdziemy od razu do rzeczy. Pracę w wydawnictwie mangowym zaczynałeś podobno w Waneko. Opowiedz o tym.

Andrzej Wielgo: To było na początku wakacji 2016 roku. Całkiem przypadkiem zobaczyłem ogłoszenie, że szukają pracownika na ich Facebooku. Już wtedy jako fan mangi oraz osoba myśląca o własnym wydawnictwie, pomyślałem sobie „Hej, to coś dla mnie. Będę dostawał pieniądze za prace przy czymś, co lubię”. No i los tak chciał, że dostałem się do Waneko. Ja i Zuzanna (moja graficzka), zostaliśmy przyjęci na magazynierów. Pamiętam, że przez pierwszy tydzień nie robiłem nic innego niż liczenie i pakowanie zwrotów z empiku. Później zacząłem więcej krzątać się po magazynie i robić coraz więcej. To było jeszcze w starej lokacji, biuro i magazyn w trzypokojowym mieszkaniu. Tysiące mang i dziewięć osób. Momentami było ciasno, ale wspominam to wspaniale. Do tego pracowałem sporo w kuchni, więc jak tylko ktoś przyszedł robić herbatę, to go zagadywałem. Jestem strasznym gadułą, co prawda nie przeszkadza mi to w pracy, a wręcz przeciwnie – nie potrafię pracować w ciszy. Później nastały czasy przeprowadzki, wtedy mieliśmy bardzo dużo pracy. Jednak to było coś ważnego, cała firma tym żyła, a ja byłem tego częścią, chyba wtedy poczułem się członkiem zespołu. W nowym magazynie zająłem się przygotowywaniem zamówień kontrahenckich. Świetnie wspominam pracę w Waneko, poznałem masę świetnych ludzi, których do tej pory odwiedzam i zawsze czuję się tam mile widziany.

SD: Potem jednak postanowiłeś spróbować swoich sił i założyłeś wydawnictwo Akuma. Skąd taka decyzja?

AW: Tak naprawdę, nie było to po pracy w Waneko. Plany na założenie własnego wydawnictwa miałem jeszcze na studiach, ale nim przeszedłem od planów do czynów, musiało minąć trochę czasu i przygotowań. Co mnie do tego nakłoniło? Kocham czytać. W domu rodziców miałem dość mały pokój (dokładnie 2×1,6m) i w tym pokoiku mieściło się około 500 książek i 800 mang. Nie pytaj, jak to zmieściłem, bo to zdecydowanie nie było zgodne z zasadami BHP. Jako miłośnik literatury chciałem mieć wkład w rozwój polskiego rynku i tak narodził się pomysł, żeby z czytelnika przekształcić się w wydawcę.

SD: Lubisz pracę w tej branży? Jakie widzisz jej plusy i minusy?

AW: Uwielbiam! Chociaż nie jest to łatwa branża, bo od samego początku nie wiesz, jak dobrze przyjmie się tytuł. Podpisanie umowy bywa bardzo czasochłonne i trudne. W trakcie produkcji jest tysiąc rzeczy, które mogą pójść źle, a potem zostaje jeszcze kwestia sprzedaży. Może nie brzmi to tak ciężko, ale uwierz mi, jest przy tym masa stresu i roboty. Co do plusów? Z pewnością praca przy tym, co uwielbiam. Świadomość, że przyczyniłem się do rozrostu i urozmaicenia rynku, a także realny wpływ na dostępną kulturę. Musimy dbać o czytelnictwo, wiem, że w kontekście mangi hentai dla niektórych może brzmieć to zabawnie, ale ja jestem zdania, że hentai, tak jak każdy inny komiks, to sztuka. Tym co wyróżnia ludzi jako gatunek, jest, między innymi, zdolność do abstrakcyjnego myślenia i możliwość tworzenia. Sztuka to dar ewolucyjny, a czytanie jest nam niezbędne do życia. Książka jest tym dla mózgu, czym ostrzałka dla miecza. Co do minusów? O drobnych nie będę wspominał, bo nie są warte uwagi, natomiast największym minusem jest opinia. Cały czas manga traktowana jest jako coś, hmm, gorszego. Komiksy nie są traktowane na równi z książkami, a manga jest jeszcze „gorszym” komiksem. To smutne, że cały czas panuje takie błędne przekonanie. Tym bardziej że, tak jak wspomniałem, mamy tutaj do czynienia ze sztuką. A wiesz, jaki gatunek jest traktowany jako gorszy w świecie mang? Hentai. A ja nadal dumnie przyznaję, że jestem właścicielem wydawnictwa mangowego, a mój pierwszy tytuł to hentai.

SD: Przejdźmy do pierwszej pozycji wydanej w Twoim wydawnictwie, a mianowicie do Opętanych miłością. Czy to przypadek, czy zamierzone działanie by rozpocząć od hentaia?

AW: Nie ma mowy o żadnym przypadku. W pełni świadomie zdecydowałem się na rozpoczęcie swojej działalności właśnie od mangi hentai, jest to gatunek zdecydowanie zaniedbany na polskim rynku. Gatunek traktowany jako „gorszy”, a to wszystko przez stereotypy. Kiedy ktoś nieobeznany z tematem mang słyszy słowo hentai, to od razu wyobraża sobie macki, gwałty i małe dziewczynki. Jasne, to wszystko można znaleźć, ale są to przypadki, a nie charakterystyka całego gatunku. Ludzie mają tendencje do dziwnego szufladkowania i stereotypizacji. Z drugiej strony łatwo ignorują znane fakty, jeśli coś doczeka się statusu dzieła. Weźmy na przykład Romeo i Julię, to historia miłosna siedemnastolatka i czternastolatki, którzy na koniec popełnili samobójstwo. Jednak nikt nie mówi, że Shakespeare pisał o zakochanych dzieciach, które odbierają sobie życie. Dla jasności, bardzo lubię twórczość Shakespeare’a, a Makbet był jedną z moich ulubionych lektur. Pamiętać należy, że sztuka rządzi się swoimi prawami i wszelkiego typu stereotypy ujmują jej wyrazowi. Dlatego właśnie zdecydowałem się na wydanie mangi hentai. Uważam, że polski rynek potrzebuje również takich komiksów, do tego marzy mi się odczarowanie wizji stereotypowego hentajca.

SD: To zdecydowanie pozycja (sic!) dla starszego odbiorcy. Jak byś ją zareklamował i tym sposobem zachęcił do sięgnięcia po nią?

AW: Jeśli ktoś nie lubi pornografii i erotyki, to nie przekonam go do lektury. Jednak jak pokazują badania „75 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet w Polsce w wieku od 18 do 30 lat ogląda pornografię przynajmniej raz w tygodniu”. To daje duże grono potencjalnych odbiorców. Seks i nagość są czymś naturalnym, o ile nie decydujemy się żyć w celibacie. Nagość jest obecna w wielu dziedzinach sztuki, a akty to jedne z trudniejszych obrazów. Nie sądzę, żebym potrafił przekonać kogoś do sięgnięcia po mangę hentai, tak samo jak mnie nie przekona nikt do polubienia westernów. Wolałbym wytłumaczyć mu, że nie ma w tym nic zdrożnego, dziwnego czy nienaturalnego. Jedyne co mogę powiedzieć, to jeśli ktoś uważa, że hentai to dziwne, nienaturalne „japońskie porno”, to Opętani Miłością jest mangą świetnie temu przeczącą. To vanilla hentai, w której postaci uprawiają seks z miłości lub czystej żądzy. Jest to manga o rozkoszy, miłości i zabawie w pięknej oprawie graficznej.

SD: W ostatnich latach japońskie animacje pojawiły się w serwisach streamingowych. Netflix, Amazon Prime czy też serwis Crunchyroll serwują coraz więcej anime. Co sądzisz o wpływie na zainteresowanie mangą? Czy daje się to odczuć w sprzedaży mang? Czy znajomość świata mangi dzięki temu się zwiększa?

AW: Moim zdaniem to świetnie. Z pewnością wpłynie to na popularność anime i mang. Masa ludzi korzysta, dajmy na to z Netflix. Kiedy skończy swoje ulubione seriale z nudów lub ciekawości włączy te „chińskie bajki”, przy odrobinie szczęścia trafi na świetny tytuł i zacznie postrzegać inaczej japońskie animacje i komiksy. Nie wiem, czy wpłynie to na sprzedaż mang, ale sądzę, że może. Tak samo jak filmy często napędzają sprzedaż książek. Wystarczy spojrzeć, ilu ludzi sięgnęło po książki Andrzeja Sapkowskiego i gry CD Projekt Red po premierze Netflixowego Wiedźmina. Sztuka to dziedziny połączone, jedna gałąź wpływa na inne.

SD: To może teraz poruszymy nieco sam temat hentai. Jakbyś sam określił ten gatunek? To erotyka, czy już porno. Czytasz je z wiadomych względów, czy też za tą różową” warstwą szukasz ciekawej historii, innych kontekstów opowiedzianych w ten sposób?

AW: Nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, z pewnością niektóre tytuły hentai są po prostu pornografią. Jednak niektóre, tak jak Opętani Miłością, są czymś na pograniczu erotyki i pornografii. Swego rodzaju romans tych dwóch gatunków jest wszechobecny w sztuce, chociażby głośny film Nimfomanka sam balansował pomiędzy pornografią a erotyką. Czasem łatwo stwierdzić, co jest czym, jednak często dane dzieło nie wpisuje się sztywno w dane ramy. Ja czytam hentaie tak samo, jak wszystkie inne mangi i książki, czyli dla przyjemności czytania i poznania jakiejś historii. Być może właśnie to stanowi o tym, że hentai jest erotyką, ale gdy inna osoba czyta je z wiadomych względów, czy wtedy tę samą mangę możemy już nazwać pornografią? To jest właśnie trudność tego pytania. Weźmy choćby takiego Playboya, jest to czasopismo dla mężczyzn zawierające w rozkładówce akty kobiet, gdzie większość mężczyzn czyta gazetę i patrzy na zdjęcia. Jednak nastoletni chłopcy podkradają gazetki starszemu bratu w wiadomym celu. Czy wtedy gazeta też przekształca się z czasopisma z erotyką w porno?

SD: W wielu krajach przyjęto, że tego typu mangi powinno się klasyfikować jako „tylko dla dorosłych”. Jednak od dłuższego czasu wiadomo, że po erotykę, czy też porno sięgają znacznie młodsi odbiorcy i już wśród 10-latków są osoby uzależnione od tego typu lektury. Jak na to powinni reagować wydawcy? Może należy zmniejszyć ograniczenia i dopuszczać młodszych odbiorców? Np. od 15 roku życia?

AW: Uważam, że każdy wydawca powinien postępować zgodnie z obowiązującymi przepisami. To znaczy, jeśli w danym kraju, tak jak u nas w Polsce, pewne treści są przeznaczone dla osób powyżej osiemnastego roku życia, to powinien je sprzedawać jedynie takim osobom. To, że po pornografię sięgają nastolatkowie, jest faktem znanym od dawna. Jednak robią to na własne życzenie i odpowiedzialność. Nie uważam, żeby należało im to dodatkowo ułatwiać. Jest masa badań, które wskazują na negatywny wpływ erotyki i pornografii na rozwój dziecka. Kim jest wydawca, by określać, jaki wiek jest odpowiedni? Sądzę, że jest to kwestia, która powinna leżeć w zakresie specjalistów, takich jak seksuologowie. Inaczej ma się sprawa z osobami dorosłymi, seks jest czymś naturalnym i każdy, kto ma ochotę sięgnąć po pornografię i erotykę, powinien mieć ku temu możliwość.

SD: Przy okazji tego pytania przyszedł mi do głowy pomysł. Od dłuższego czasu wiemy, że edukacja seksualna jest obecnie zabroniona, a młodzi ludzie dojrzewają i interesują ich przeróżne rzeczy, w tym zbliżenia. Więc co taki młody człowiek ma zrobić, jeśli nie wyłożą mu tego rodzice, czy też nauczyciele… Poszuka na własną rękę. Istnieją mangi, które by mogły w tym pomóc? Co myślisz o takim pomyśle?

AW: Najprościej byłoby odpowiedzieć, że zdecydowana większość mang kompletnie się do tego nie nadaje. Hentai ma to do siebie, że bardzo często jest wizualizacją jakichś pragnień autora lub ma uderzać w poszczególne upodobania czytelników. Postaci są tam, hmm, „przerysowane”, to co odpowiada dojrzałemu czytelnikowi, nie powinno służyć jako poradnik dla osoby w okresie dojrzewania. Nawet vanilla hentai pomimo swej łagodnej treści, są bardzo dalekie od realizmu i nie powinny służyć jako kompendium wiedzy. Jednak istnieją mangi o tematyce erotycznej, które sprawdziłyby się w tej roli. Najlepszym przykładem jest Miłość krok po kroku (oryg. ふたりエッチ – Futari Ecchi), pomimo japońskich realiów sądzę, że byłby to dobry kandydat.

SD: Masz swoich ulubionych twórców mang? Opowiedz o nich, czym cię zainteresowali, co ich wyróżnia?

AW: Zdecydowanie kilku: Jun Mochizuki (Pandora Hearts, Księga Vanitasa), Eiichirō Oda (One Piece), Tsugumi Ōba i Takeshi Obata (Death Note), Kōta Hirano (Hellsing, Drifters), Atsushi Ōkubo (Soul Eater, Fire Force), Kōhei Horikoshi (My Hero Academia), Kazue Katō (Ao no Exorcist) i moja niekwestionowana mistrzyni Hiromu Arakawa (Fullmetal Alchemist, Silver Spoon). Każdy z nich ma inny styl graficzny oraz narracyjny. Ich wspólną cechą jest to, że czytając ich mangi, nie mogłem się wprost oderwać, pochłaniałem te tomy jak szalony, nie mogąc się doczekać, co będzie się działo dalej. To niezwykle trudna umiejętność utrzymać czytelnika przy sobie przez tyle woluminów. Niektóre historie kończyłem z zapartym tchem i dziwną pustką. Człowiek prawie popadał w depresję na myśl, że to już koniec. Na szczycie listy stawiam Panią Arakawę, dlatego że Fullmetal… przyniósł mi najwięcej emocji, zostawił po sobie największą pustkę i przede wszystkim uważam go za mangowe opus magnum. Pozwolę sobie dodać, że celowo nie wymieniłem autorów niepublikowanych na polskim rynku, by nie sugerować nikomu swoich planów i marzeń wydawniczych.

SD: Co poleciłbyś mangowemu laikowi i jednocześnie fanowi horroru?

AW: Poleciłbym Judge lub Doubt, jeśli lubi filmy pokroju Piła. Poza tym dobrym wyborem byłoby Gdy zapłaczą cykady albo coś od Junjiego Ito. Ciężko powiedzieć o nich coś, żeby nie spoilerować, ale powinny trafić w gust fana horrorów.

SD: Sądzę, że czytelnicy często zastanawiają się, co decyduje o tym, że wydawana jest konkretna pozycja. Ta, a nie inna. W jaki sposób odbywa się wybór? Myślę, że każdy w wydawnictwie ma jakieś ciekawe pomysły albo marzenia o wydaniu konkretnych tytułów.

 AW: Jest wiele czynników, które wpływają na to, czy dany tytuł jest dobry kandydatem do wydania. Każde wydawnictwo z pewnością kieruje się odrobinę innymi kryteriami, jednak bardzo uniwersalne są: możliwość uzyskania danej licencji, przewidywana sprzedaż, obostrzenia prawne, względy merytoryczne i długość. W naszym przypadku wszystko zaczyna się ode mnie, w pierwszej kolejności wyszukuję tytuły, które uważam za potencjalnie warte uwagi, następnie przedstawiam listę reszcie ekipy, na tym etapie często pojawiają się nowe propozycje, po naradzie wybieramy kilkoro faworytów i wtedy sprawdzamy je pod względem wymienionych wcześniej kryteriów. Najlepsza pozycja wygrywa i wtedy rusza cały proces licencyjny. Oczywiście, każdy z nas ma swoje wymarzone mangi, ale na tym etapie życia wydawnictwa są one w większości nie do wydania. Jednak mam nadzieję, że w przyszłości uda nam się spełnić nasze mangowe fantazje. Wybór licencji jest o tyle trudny, że jako pasjonaci musimy czasem zdusić w sobie małego otaku i spojrzeć chłodno na dany tytuł pod względem ekonomicznym. Może w przyszłości będziemy mogli bardziej dopuszczać do głosu swoich wewnętrznych otaku. *ściska mocno kciuki*

SD: Krążą pogłoski, że pozyskanie licencji na mangę jest strasznie czasochłonne i skomplikowane. Skąd się to bierze. Jak to wyglądało w przypadku Waszej pierwszej licencji?

AW: Proces pozyskiwania naszej pierwszej licencji rozpoczął się w kwietniu 2019 roku w czasie mojej podróży do Japonii, a nasz pierwszy tytuł wydaliśmy w kwietniu 2020. Uważam, że pozyskanie pierwszej licencji jest bardzo trudne i czasochłonne. Z czego to wynika? Nie wchodząc w tematy objęte klauzulą poufności: głównie ze skomplikowanych formalności oraz trudnych decyzji. Japoński wydawca czy to sam, czy za pomocą pośrednika pozyskuje naszą ofertę i wielka machina rusza. Wydawnictwa japońskie dostają masę ofert z całego świata, nie tylko z Polski, nad wszystkimi muszą się zastanowić, ustalić szczegóły miedzy sobą oraz z autorami. Przeanalizować ofertę i poszczególne rynki. To bardzo dużo pracy przy jednej ofercie, a takowych napływa bardzo dużo w bardzo krótkim czasie. Wystarczy spojrzeć, ile jednocześnie tytułów wychodzi w samej Polsce i pomnożyć to przez ilość innych, często o wiele większych, rynków.

SD: Porozmawiajmy teraz o Twoim wydawnictwie. Co planujesz wprowadzić na polski rynek w najbliższym czasie? Gatunek, z którym zacząłeś, nie pojawiał się zbyt często na naszym rynku. Chcesz kontynuować tę tradycję i wprowadzać podgatunki, które nie za często u nas gościły, lub których jeszcze w Polsce nie mieliśmy?

AW: Bardzo zależy mi na urozmaicaniu rynku, w tym momencie skupiłem się na mangach hentai, jednak w przyszłości chciałbym wydawać dużo różnego rodzaju pozycji. Tak długo jak dostrzegam potencjał w jakiejś mandze, tak długo jest ona dla mnie potencjalnie do wydania. Chciałbym w przyszłości poszczycić się najbardziej różnorodną ofertą na Polskim rynku, ale na razie są to moje pobożne marzenia i plany. Nawet w tematyce hentai są dla mnie tytuły, których nigdy nie wydam, ale nigdy nie przekreślę z góry całego gatunku. W Japonii jest tak dużo mang, że żadnemu wydawnictwu nigdy nie powinno zabraknąć potencjalnych tytułów. Ta mnogość wyboru jest piękna i przytłaczająca.

SD: Jak już wspomnieliśmy, pierwszy tytuł i ten kolejny będą kierowane dla dorosłego odbiorcy, a jak to będzie w przyszłości? Planujecie wyjść ze swoją ofertą dla dojrzałego odbiorcy, czy od czasu do czasu zaproponujecie coś młodszym?

AW: W przyszłości chciałbym rozszerzyć swoją ofertę do tego stopnia, by każdy czytelnik znalazł coś dla siebie. Nie porzucając przy tym mang dla dojrzałych klientów. Nie traktujemy hentai jako pierwszego etapu życia wydawnictwa, a raczej jako pierwszą obraną drogą z wielu. Innymi słowy, w przyszłości chciałbym, żeby każdy, kto wejdzie na stronę Akumy, znalazł kilka nowych tytułów dla siebie, niezależnie od tego co lubi czytać.

SD: Myślę, że to przemyślane i raczej bezpieczne posunięcie: wydawanie jednotomówek czy antologii, przynajmniej na początek. A dalej? Macie w planach serie?

AW: Początki są zawsze najtrudniejsze, dlatego każda decyzja musi być dokładnie przemyślana. Nigdy nie pozwolilibyśmy sobie na porzucenie jakiejś serii, dlatego nie zdecydujemy się na żadną, póki nie będziemy gotowi na jej wydanie. I tutaj cierpi mój wewnętrzny otaku, większość moich wymarzonych tytułów mieści się w kategorii 20+ tomów. Na razie w planach nie mamy serii, jednak na liście przyszłych propozycji znajduje się ich bardzo dużo, z drugiej strony planujemy na bieżąco do dwóch tomów w przód, więc krótka seria nie musi być bardzo odległym celem.

SD: No i mamy jeszcze anime… Myślicie, że filmy są zagrożeniem dla wersji papierowej? A może fani anime, po obejrzeniu adaptacji, sięgają jednak po wersję rysowaną?

AW: Wręcz przeciwnie, uważam że nie ma lepszej reklamy dobrej mangi niż jej animowana adaptacja. Sam trafiłem na tak dobrą serię jak Death Note dzięki filmowi aktorskiemu. Mówię tutaj o japońskiej ekranizacji, która nie była tak dobra, jak anime czy manga, ale na tyle ciekawie przedstawiła historię, że dzięki niej trafiłem na pierwowzór. Kino i literatura są ze sobą połączone od dawna, masa książek zaczyna sprzedawać się pod wpływem filmów czy seriali, wystarczy spojrzeć, ile książek ma wznowienia z tak zwaną „okładką filmową”.

SD: Prócz Was istnieje jeszcze kilka innych wydawnictw mangowych. Uzupełniacie się czy konkurujecie ze sobą?

AW: Myślę, że każdy wydawca może podejść do tego trochę inaczej. Tak naprawdę jesteśmy uzupełniającą się konkurencją. Ja widzę to w ten sposób: jest masa cudownych mang, które wychodzi pod szyldem innych wydawnictw, a które nie mogłyby wyjść pod moim. Kiedy jest to seria, którą uwielbiam, zawsze bardzo się cieszę. Nieważne, które wydawnictwo decyduje się na jej wydanie. W końcu wszyscy razem stanowimy polski rynek mangowy i dzięki temu, że jest nas kilkoro, możemy dostarczyć tak dużo różnych mang. Może moje myślenie zmieni się, kiedy będziemy większym wydawnictwem, ale szczerze w to wątpię. Nawet jeśli w przyszłości ktoś wyda coś, o co ja będę się starał, podejdę do tego w ten sposób: „Super, że manga X będzie na polskim rynku, ja wydam Y, zobaczymy co lepiej się przyjmie. Jednak super, że wszyscy czytelnicy dostaną zarówno X, jak i Y”.

SD: Za Wami już jeden wydany tytuł, a chodzą słuchy, że macie już w zanadrzu kolejny. To coś podobnego czy całkiem innego?

AW: To podobny tytuł, jednak staramy się uniknąć rutyny. Dlatego przy wyborze kolejnego tytułu kierowaliśmy się zasadą: znajdźmy coś, czego nie było w naszej pierwszej mandze. Być może część czytelników spodziewała się innej akcji, bohaterów czy sytuacji. Nasz plan zakłada, że znajdą to w kolejnej naszej publikacji. Tak, by każdy mógł odnaleźć coś, co lubi.

SD: Ile tytułów możemy oczekiwać w tym roku i ilu możemy się spodziewać w nadchodzącym?

AW: Ze względu na panującą epidemię, jest mi bardzo ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Z całą pewnością szykujemy się do kolejnej premiery. Jednak nie wiemy, co dokładnie przyniesie przyszłość. Nasz plan zakłada jednak wydawać z roku na rok dwa razy tyle mang. Mamy nadzieję utrzymać to założenie, pomimo niesprzyjających warunków.

SD: Jak już wcześniej wspomniałeś, pozyskanie licencji z Japonii bywa często czasochłonne, czasami nawet czeka się rok na odpowiedź, która może być odmowna. Walczysz już teraz o jakieś ciekawe licencje na ten i przyszły rok? Są one zróżnicowane? Może znajdzie się tam coś z grozy lub choćby ocierające się o nią?

AW: To, co tyczy się tego roku, musi być już na bardzo późnych etapach, by miało szansę na realizację. Jeśli chodzi o przyszłoroczny materiał, jesteśmy w trakcie ostatniego etapu ustaleń wewnętrznych, są tam różnego rodzaju mangi, nie wiem jeszcze, które wejdą do „ścisłego finału”. Jednak tak, znajduje się tam również coś ocierającego się o grozę i atmosferę strachu.

SD: Istotą pracy wydawniczej jest wydawanie, ale i sprzedaż. Gdzie można znaleźć Waszą mangę?

AW: Jako młode wydawnictwo negocjujemy warunki z różnymi sklepami i nie wszędzie udało nam się dojść do porozumienia. Na ten moment możemy jednak poszczycić się łatwym dostępem do naszej publikacji. Wykaz wszystkich sklepów znajduje się na naszej stronie internetowej (https://wydawnictwo-akuma.pl/) w zakładce „Gdzie kupić”. Myślę, że gdy tylko sytuacja w kraju uspokoi się nieco, nasza lista jeszcze się powiększy. Chociażby o salony empik, które w tym momencie praktycznie nie funkcjonują.


zdj. S. Drabik i siostry Soska

Sebastian Drabik – rocznik 82. Absolwent Wydziału Administracji na lubelskim UMCS. Szerszej publiczności dał się poznać już jakiś czas temu jako autor krótkich opowiadań publikowanych w magazynie Czachopismo i e-zinie Grabarz Polski. Obecnie specjalizuje się w wywiadach i relacjach, a efekty jego pracy publikują magazyny takie jak OkoLica StrachuNowa Fantastyka oraz portal Lubimy Czytać. Pasjonuje się kinematografią i kulisami sztuki filmowej, jest zagorzałym czytelnikiem kochającym książki, a ostatnio stał się wielbicielem japońskiego komiksu, mangi.

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *