Z książkami Stefana Dardy poznałam się przez przypadek: w 2013 roku, kiedy w końcu odważyłam się zorganizować pierwszą edycję Krakowskiego Festiwalu Grozy KFASON. Autor miał być jednym z gości tego wydarzenia, dlatego postanowiłam przeczytać jedną z jego powieści. Co ciekawe, mój wybór wcale nie padł na debiutancką powieść Dom na wyrębach, a na Słoneczną Dolinę – pierwszy tom cyklu Czarny Wygon, który po dziś dzień jest moim ulubionym. Zresztą kilka lat temu zwiedziłam niektóre miejsca pojawiające się we wspomnianej serii, m.in. Zwierzyniec, Krasnobród czy Guciów (Roztocze jest piękne, polecam!). I tak już od przeszło siedmiu czekam na nowe powieści autora ciekawa, w co tym razem wpakuje swoich bohaterów.
9 czerwca premierę będzie mieć Jedna krew. To najmłodsze dziecko Stefana Dardy jest rozbudowanym opowiadaniem Nika, które mogliście przeczytać w zbiorze opowiadań autora – Opowiem ci mroczną historię. Zresztą nie jest to pierwszy raz, kiedy Darda postanowił z krótkiej formy zrobić powieść. Wierzę, że mieliście już ją w swoich rękach – jest to właśnie wspomniany wcześniej Dom na wyrębach.
Był rok 1984, gdy w niewielkiej bieszczadzkiej wiosce miały miejsce dramatyczne wydarzenia, po których nieboszczykom przed pochówkiem odcinano głowę i przebijano pierś metalowym zębem brony. Po jakimś czasie zaniechano tego zwyczaju i przez wiele lat żaden zmarły nie zakłócał spokoju tamtejszym mieszkańcom. Wieńczysław Pskit w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku był małym chłopcem i cudem uniknął niebezpieczeństwa ze strony ukochanej siostry. Miał nadzieję, że nigdy więcej nie usłyszy o „jednej krwi”, która burzy się w żyłach po śmierci i każe szukać wiecznego ukojenia. Tymczasem rok 2011 niespodziewanie wskrzesza dawne koszmary…
Bohaterem powieści Jedna krew jest Wieńczysław Pskit, mężczyzna, który w dzieciństwie był w centrum nieoczywistego zjawiska i dzięki przytomności umysłu bliskich osób, teraz mógł cieszyć się dorosłością. Można pomyśleć, że autor na „dzień dobry” zafundował swojemu bohaterowi prywatny horror, nadając mu takie a nie inne imię i nazwisko.
Po raz kolejny Stefan Darda zabiera swojego czytelnika w klimatyczne miejsce – tym razem w Bieszczady. W małej wiosce, pozornie sielankowej, czają się tajemnice, które nie śniły się statystycznemu Kowalskiemu. Nic tu nie jest oczywiste – nawet to, czy główny bohater jest tak naprawdę tym dobrym? Od pierwszych stron powieści fabuła trzyma mocno w napięciu. Przyznam szczerze, że historia o „jednej krwi” wciągnęła mnie tak mocno, że kilka razy podczas czytania książki miałam gęsią skórkę i czułam lekki niepokój. Które to były momenty? Kiedy już sięgniecie po najnowszą powieść Dardy, na pewno szybko się zorientujecie. Mogę Wam jedynie zdradzić, że bywa brutalnie, a bohaterowie wcale nie mają taryfy ulgowej.
W Jednej krwi znajduje się sporo nawiązań do jednego z pisarzy cenionych przez Dardę – Stephena Kinga, a także, jeśli lubicie takowe, smaczki z debiutanckiego Domu na wyrębach.
Czytając powieść, miałam wrażenie, jakbym sama znalazła się w takiej małej wiosce, w lecie, w Bieszczadach i słuchała opowieści przy ognisku o Wieńczysławie Pskicie i jego zwyczajnie niezwyczajnym życiu. Chyba dlatego tak lubię powieści Dardy – przez ten jego gawędziarski styl.
Reasumując, mnie Jedna krew porwała (na szczęście nie na strzępy), wiem, że w Bieszczady chętnie się wybiorę (a najchętniej w miejsce opisane w książce – mam już w tym wprawę ;)), lektura sprawiła mi mnóstwo satysfakcjonującej rozrywki. I gwarantuję Wam, że po przeczytaniu tej książki przynajmniej dwa razy zastanowicie się, czy aby na pewno rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady.
Ze swej strony bardzo polecam!