Magdalena Paluch: Cześć! Cieszę się, że dołączyłaś do projektu Groza jest kobietą i że możemy trochę o Tobie porozmawiać. Nie wiem, czy śledziłaś wcześniej ten cykl na Grozowni, ale jeśli tak, to czy zaobserwowałaś jakieś zmiany w środowisku grozy? Więcej kobiet zaczęło pisać? Czy jednak nic się nie zmieniło?
Anna Maria Wybraniec: Dziękuję za zaproszenie! Projekt kojarzyłam, wywiady pojawiały się na mojej tablicy, a ja czułam lekkie ukłucie nieuzasadnionej zazdrości. Trudno mi jednak powiedzieć, czy wiele się zmieniło. Nie śledziłam przeszłych i bieżących publikacji zbyt dokładnie, a dzięki projektowi co jakiś czas trafiałam na kolejne piszące kobiety, więc ten mój obraz mógł być zniekształcony. Coś zmieniło się na pewno, jak zasygnalizował w listopadzie zeszłego roku Sebastian Sokołowski: Mam wrażenie, patrząc na wydania z 2019 roku i wcześniejsze, że kobiety w polskiej grozie są jakby schowane pod „naporem” powieści i książek napisanych przez facetów. Ba! Patrzę nawet na nasze dotychczasowe publikacje (wstyd). Trzeba to zmienić, tym bardziej, że dziewczyny piszą świetnie.
MP: A kiedy Ty postanowiłaś spróbować się z pisaniem tekstów? Czy od początku ciągnęło cię w stronę grozy, czy jednak celowałaś w inny gatunek?
AMW: Od zawsze ciągnęło mnie w stronę dziwności, choć na początku trzymałam ją w ryzach, gdzieś za kulisami, ale Spadkodawcy, opowiadanie, przy którym stwierdziłam „a co mi tam” i popuściłam sobie cugli, zostało ciepło przyjęte i postanowiłam bardziej zagłębić się w tę dziwność i zobaczyć, co tam znajdę.
Czasem myślę, że pisanie bardziej obyczajowe dałoby mi więcej możliwości, ale jak tak pisać, tak bez pąkli? Nic nie świeci, nic nie migocze, a proza dnia jest zwyczajnie szara i nudna; walka z bezwładem jest trudniejsza niż z koszmarem.
MP: Długo pisałaś „do szuflady”? Kiedy odważyłaś się pokazać światu swoją twórczość?
AMW: Tak właściwie to nigdy nie pisałam do szuflady. Pierwsze skończone opowiadanko wysłałam na konkurs w „Viktorze Gimnazjaliście” i dostałam wyróżnienie, jakieś teksty podsuwałam znajomym pod nos, potem na studiach złapałam dobry kontakt z (wtedy) doktorantką od creative writingu i zaczęłam pisać tak na poważniej…
Na początku czułam się najpewniej w konkursach – wiedziałam, że prac nadesłano dużo i łatwiej było pogodzić się z niewygraną, a wyróżnienie zawsze było przyjemną niespodzianką. I tak na przykład w amerykańskim konkursie „Writes of the Future” dostałam dyplom na zachętę ; )
Myślę, że miałam dużo szczęścia – najpierw przyszła marchewka, a dopiero potem kijek. Pierwsze redakcje przechorowałam, jakby to grypa była.
MP: Pod koniec czerwca nakładem wydawnictwa Phantom Books ukazał się Twój debiutancki zbiór opowiadań Niebo, ptaki i robaki. Jak długo trwała praca nad książką?
AMW: Praca nad samym zbiorem trwała jakieś cztery miesiące – korekty, poprawianie i takie tam. Pisanie… Najstarsze opowiadania pisały się wiosną 2018, potem powstawały kolejne, zaczęły pojawiać się wspólne wątki, wyklarowały się motywy przewodnie. Lubię te teksty i bardzo się cieszę, że znalazły się w jednym tomie.
MP: Które opowiadanie ze zbioru jest Twoim ulubionym i dlaczego?
AMW: W Mnemonice termitiery napisałam najsmutniejszą postać. Aberracja mrozowiska jest chyba najładniejszym z moich tekstów. Z XYZ jestem dumna, choć frustruje mnie, że wiele osób nie zauważa co tam zrobiłam.
Ale każdy tekst ma w sobie coś ważnego i nie potrafię wymienić tylko jednego.
MP: Klimatyczna okładka do Niebo, ptaki i robaki to Twój obraz. Masz jeszcze jakieś ukryte talenty?
AMW: Dementi! To nie jest obraz, to fotografia. Czasami @sassy silesian zabiera mnie na urbexy i próbuję wtedy zrobić zdjęcia, które nie są banalne. Zresztą, bardziej niż o ukrytych należałoby mówić o zaniedbanych, a do takich znacznie trudniej dotrzeć.
MP: Wiemy już, że weird fiction to Twój konik. A gdybyś mogła sprawdzić się w horrorze ekstremalnym, podjęłabyś wyzwanie?
AMW: Długo myślałam nad odpowiedzią. Dalej nie wiem. Pewnie mogłabym poopisywać te flaczki i jelitka, wkładanie żyletek pod paznokcie i sypanie opiłków pod powieki, wyciąganie kostek z palców, ale po co? Nie mam potrzeby opowiadania takich historii. Wolę takie małe, ukryte cierpienia, jak o dziewczynce co wypłakała sobie oczy i teraz chowa szklane kulki pod powiekami.
MP: Czy czujesz się związana ze środowiskiem polskiej grozy?
AMW: Nadal czekam na śląskie piwo HWF. Ktoś coś?
MP: Kim się inspirujesz? Kto jest Twoim literackim mistrzem?
AMW: Dukaj. Lód pozamiatał mną wszystkie kąty. Bardzo dobrze pamiętam też wrażenie, jakie wywarło na mnie jedno z opowiadań Tokarczuk, przeczytane lata temu w „Gazecie Wyborczej” – to o grzypkach marynowanych, chyba przedrukowano je w Opowieściach Bizzarnych. Czytałam i myślałam, że tak to bym chciała pisać.
A inspiracje często znajduję w tekstach popularno-naukowych i zdjęciach, które znajduję na ściance FB. Tak było z Illicium, z Akustemologią, z XYZ czy Lelkobiciem.
MP: Rozważałaś kiedykolwiek pisanie swoich tekstów pod męskim pseudonimem? Myślisz, że dzięki temu byłoby łatwiej przebić się na rynku wydawniczym?
AMW: Nie wpadłabym na to. Naprawdę! Może to kwestia tego, że nie kalkuluję co się sprzeda lepiej – przynajmniej nie robię tego świadomie. Zawsze wydawało mi się, że tekst ma bronić się sam, a płeć autora to sprawa drugorzędna.
MP: Pozostaniesz przy krótkiej formie, czy szykujesz w przyszłości dla czytelników weirdową powieść?
AMW: Lepiej czuję się w krótkich formach. Nie wiem jak czytelników, ale mnie od pewnego czasu nużą powieści – nie potrafię lub nie chcę zaangażować się w perypetie bohaterów, a mało kto porywa mnie za sobą, tak bym czytała dla postaci – a tak, to wpadam w tekst na jedną chwilę i nie zdąży mnie odczarować.
MP: Nad czym obecnie pracujesz?
AMW: Myślę nad drugim zbiorem; mam już okładkę i pierwsze pomysły.
MP: Czego mogę dziś życzyć Annie Wybraniec – autorce?
AMW: Żeby się ogarnęła.
MP: Serdecznie dziękuję Ci za rozmowę!
AMW: Mwuach!
Anna Maria Wybraniec – autorka opowiadań ze Śląska. Wierzę w krótką formę, koszmar codzienności i pszczelą rewolucję.