„Świat bez świtu”, Radomir Darmiła

„(…) nie o to chodzi w pracy bajarza, by dostarczać ludziom materiał do marzeń. Bajarz musi też sprawiać, by słuchacze myśleli”.
R. Darmiła, Świat bez świtu

Oto historia tego, jak można zepsuć sobie lekturę dobrej książki.

Proszę Was tylko, byście przeczytali tę opinię do końca – bo nie taki diabeł straszny, jak go początkowo maluję. A może właśnie…?

Zacznijmy od powszechnie znanych prawd: „nie oceniaj książki po okładce”, „nie wypowiadaj się, dopóki się nie zapoznasz”.

Znacie eksperyment dotyczący różowego słonia? Spróbujcie zatem wziąć w nim udział. Skupcie się i absolutnie nie myślcie teraz o różowym słoniu.

Udało się?

Nieświadomość nie zna zaprzeczeń, a ja zrobiłam wszystko to, czego, sięgając po książkę, robić nie powinnam.

Wydawnictwo IX ma to do siebie, że po ich książki sięgam właściwie w ciemno. Jednak gdy zobaczyłam zapowiedź Świata bez świtu, nie poczułam przysłowiowej mięty. Po pierwsze pseudonim autora – Radomir Darmiła – tak słowiański, że aż banalny, w dodatku złożony z niemal tych samych głosek, które dźwięczały mi w uszach jak refren piosenki disco. Przepraszam autorze, nic osobistego, po prostu to do mnie nie trafiło. W dodatku w zestawieniu z tytułem Świat bez świtu, gdzie melodia refrenu tej piosenki pozostaje ta sama, tylko głoski się zmieniają, poczułam się przytłoczona.

Po drugie okładka – skojarzenie z ruchem New Age nasunęło mi się samo. Ale o ile do samej filozofii nie mam nic, o tyle w pewnym okresie mojego życia przetoczyło się mnóstwo znajomych zafascynowanych nią do tego stopnia, że aż zdziwaczałych. Radykalizm – nieważne jak wzniosłych idei by nie dotyczył – nigdy nie niesie nic dobrego. W każdym razie od okładka mi się nie spodobała. Potem, gdy już miałam książkę w rękach, przeczytałam bios autora, przeczytałam blurb i stwierdziłam, że pierwsze wrażenie mogło być mylne, a powieść wydaje się obiecująca.
Niestety pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, a ja nie pozbyłam się uprzedzeń. Do czasu.

Pokrótce: po wielkiej wojnie bogów z Naukturami ci pierwsi zawinęli się do Dworców Wszechojca świętować razem z wybrańcami. Niegodni tego zaszczytu, czyli nędzarze, bandyci, dziwki i inne tałatajstwo, pozostali na świecie, w którym słońce nie wschodzi. Jednak kapłani nie ustawali w próbach przebłagania bogów, by wrócili. Magiczne obrzędy, krwawe ofiary widać nie trafiały w gusta, gdyż bogowie milczeli. Podczas jednej z ceremonii poznajemy Ikę – jedną z wielu adeptek w świątyni. Jak można się spodziewać, dziewczyna nie jest taka zwyczajna, jak się może na pierwszy rzut oka wydawać. Zdruzgotana śmiercią przyjaciela podejmuje pewną decyzję… i zaczyna się przygoda.

Gdy zaczęłam czytać, poczułam się zagubiona. Trudno mi uznać, czy to zabieg celowy, czy to niedopatrzenie korektora, ale już na pierwszych stronach nie mogłam zrozumieć systemu używania kursywy -– myśli czy cytaty (np. słowa modlitw) raz pojawiały się pochyłym drukiem, raz prostym, raz wypowiedź był zaczynana kursywą, a kontynuowana już normalnie. Może inni czytelnicy to zrozumieli, może nie zwrócili uwagi, ale w tym oto momencie zaczęło się moje naprawdę przesadzone czepialstwo: poszukiwanie każdego zagubionego czy nadliczbowego przecinka, nielogicznych zdań w stylu „maszerował spacerowym tempem”, „gdzieŚ indziejów”, całej jednej(!) zapomnianej spacji i wszystkiego, na co pewnie 90% osób nie zwróciłoby uwagi, w mojej głowie urosło do takiego rozmiaru, bym nie potrafiła cieszyć się lekturą i przede wszystkim skupić na fabule. Na szczęście Radomir Darmiła, jakby na wezwanie, użył jednego z moich ulubionych zwrotów w języku polskim: „nie lubił gadać po próżnicy”.

Tym oto stwierdzeniem odczarował mi Świat bez świtu do tego stopnia, że nagle książkę, której pierwszych rozdziałów nie mogłam zmęczyć w miesiąc, „łyknęłam” w trzy wieczory. Nie czekałam na świt.

W powieści mamy do czynienia z fantastyką bazującą na utartych schematach, co wcale nie jest wadą. Początkowo relacja Wika i Iki przypominała mi tę, która łączyła Ogara i Aryę z Gry o tron. Motywy: opuszczenia przez bogów, ucieczki ze świątyni, wędrówki, zstąpienia do piekieł czy poświęcenia ukochanej osoby dla dobra ogólnego wykorzystywane były już w literaturze starożytnej Grecji, a i u bliższych naszym czasom klasyków ich niemało. Później doszukiwałam się porównań i do twórczości Tolkiena, i do Sapkowskiego, i do Pratchetta, i do wielu innych uznanych czy pomniejszych pisarzy, którzy czerpali z podobnej studni pomysłów. Co mnie najbardziej urzekło? Wik Ponarus, który mnie intrygował, Amarylios tak prawdziwy, że aż irytował, Ika, z którą w niektórych momentach miałam ochotę się identyfikować i Tukulentka, która chciała dobrze, a wyszło… jak zawsze. Nie tylko oni. Kreacja postaci to coś, co panu Radomirowi (pozwólcie, że zostanę przy imieniu, bo nadal mi niemiło zestawienie z nazwiskiem w uszach dźwięczy) wyszło znakomicie. Postaci z krwi i kości, wcale nie czarno-białe, jedne sympatyczne, lecz upierdliwe, inne takie, którym najchętniej by się w twarz napluło, ale nie sposób odmówić im niekiedy racji. Nie dali mi się znudzić swoim towarzystwem. A i sama wyprawa opisana tak, jak trzeba – lekko, wprawnym piórem, bez niepotrzebnych dłużyzn czy urwanych wątków. Gdzie trzeba było przyspieszyć, tam narracja przyspieszała, gdzie spowolnić, akcja przystawała.

Summa summarum skończyłam książkę zła, że tak bardzo sama się nakręciłam i zepsułam sobie świetną zabawę – na szczęście tylko na początku. Bo po Świat bez świtu warto sięgnąć.

A czy bajarz (nawiązując do cytatu z początku mojej wypowiedzi) sprawił, że rozmyślałam?

Oczywiście. Nie tylko o świecie pozbawionym bogów, za to pełnym fałszywych proroków. Nie tylko o tym, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla dobra ogółu, jakie granice jesteśmy w stanie przekroczyć.

Najciekawsza była refleksja dotycząca tego, jak bardzo nasze doświadczenia (czy raczej uprzedzenia) mogą wpłynąć na obiektywną ocenę książki.

A książka okazała się bardzo dobra.


rpt

Anna Musiałowicz – z wykształcenia pedagog-resocjalizator. Z natury włóczykij. Zawodowo czyta, poprawia i promuje książki. Jest współtwórczynią projektu Anushka&Betushka, zajmującego się malowaniem obrazów na odzieży. W chwilach wolnych nawiedza zamki, grywa w szachy. Ma milion pomysłów na sekundę, które przekuwa w działanie. Natomiast przede wszystkim nie odrywa się od książek. Z zamiłowania pisarka.

Jako autorka debiutowała w 2016 roku i od tego czasu opublikowała kilkadziesiąt opowiadań w antologiach, magazynach – przede wszystkim związanych z literaturą grozy (Polska, Czechy) – i podręcznikach RPG. Jej pierwsza powieść Diabeł zza okna ukazała się w marcu 2020 roku i została nominowana do nagrody KSIĄŻKA ROKU 2020 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl. Druga – Kuklany las miała premierę w kwietniu tego roku.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *