Pamiętam wybuch mody na UFO, kiedy w telewizji zaczęto transmitować serial Z Archiwum X. Cała Polska żyła (bodajże) środowymi wieczorami, żeby zobaczyć, z czym tym razem będą musieli zmierzyć się agenci Mulder i Scully. Pamiętam wakacje na wsi (dom dziadków, w którym mieszkaliśmy, otoczony z czterech stron polami zbóż, a do najbliższego sąsiada było jakieś pół kilometra; i ciemność, nieskalana nadmiarem przydrożnych latarni), kiedy z totalnych nudów, po mocno aktywnym dniu, postanowiliśmy z kuzynem (mieliśmy jakieś 11-12 lat) włączyć sobie na dobranoc odcinek serialu. Muszę Wam powiedzieć, że bardzo długo nie bałam się tak bardzo, jak właśnie wtedy, w jeden z letnich, ciepłych wieczorów.
Zresztą w latach 90. temat UFO pojawiał się na zakrapianych imprezach rodzinnych. Pamiętam taką anegdotkę, którą opowiadał mój dziadek, jak to będąc kiedyś właśnie na przyjęciu imieninowym pod chmurką, wyszli wieczorem z jednym z moich wujków (czyli jego synem) za potrzebą. I kiedy tak radośnie oddawali się wiadomej czynności, na niebie zobaczyli COŚ. Było duże, świetliste i nieruchome. Jak się domyślacie, dziadek z wujkiem wzięli nogi za pas, ale przeżycia były na tyle silne, że każdy w rodzinie wiedział, że ci panowie dwaj widzieli UFO. Czy naprawdę coś widzieli, co widzieli i czy to nie sprawka alkoholu – tego nigdy nie mieliśmy się dowiedzieć… Inna sprawa, że miło sobie powspominać śmieszne historie rodzinne, pisząc opinię o książce.
Debiutancka Plama światła Pawła Matei to powieść nawiązująca właśnie do tematyki zjawisk nadprzyrodzonych. Ale zanim to nastąpi, wcześniej poznamy dwie przyjaciółki, Basię i Sarę, które postanowiły wyrwać się na kilka dni w Bieszczady, a przy okazji zahaczyć o ciekawie zapowiadający się festiwal NOWY KOSMOS. Ich udział w wydarzeniu jest dość spontaniczny, Sara wręcz niechętnie podchodzi do niego, co później stopniowo się zmienia. Dziewczyny poznają inne „zajawione” na punkcie UFO osoby, a także specyficznych organizatorów całego festiwalu, który w czasie trwania z przyjemnej rozrywki przeradza się w niepokojące widowisko…
Tym, na co mocno zwróciłam uwagę w powieści, jest relacja pomiędzy głównymi bohaterkami. Może dlatego, że czytałam ją w okolicach kolejnej rocznicy śmierci mojej Przyjaciółki. Dwa różne charaktery, dwa różne temperamenty, a jednak idealnie uzupełniające się. W trakcie trwania festiwalu między dziewczynami pojawiają się pęknięcia i drobne zgrzyty, ale zwykle tak się dzieje, kiedy do małego, dwuosobowego świata przenikają nowe, ciekawe osoby. Mateja bardzo dobrze wczuł się w emocje, z którymi w trakcie wypadu w Bieszczady mierzą się Basia i Sara. Były nawet momenty, które zwyczajnie mnie wzruszyły. Jeden nawet do łez.
Czytając Plamę światła, zastanawiałam się, co tak naprawdę niepokoi mnie w fabule: czy jest to spotkanie z UFO, na które wyczekują z nadzieją uczestnicy festiwalu NOWY KOSMOS, czy jest to człowiek dla swych celów i korzyści czerpiący energię od osób, które są w słabej kondycji psychicznej, czują się samotne, zagubione, nierozumiane przez bliskich… Wiem na pewno, że gdybym na swej drodze napotkała któreś z nich, uciekałabym, gdzie pieprz rośnie.
Mateja stworzył historię uniwersalną. Usatysfakcjonowany lekturą będzie zarówno badacz zjawisk nadprzyrodzonych, jak i osoba, która w powieściach ceni sobie dobrze rozbudowane relacje międzyludzkie. Nie zawiedzie się także miłośnik grozy, a nawet fan kryminałów. Cała fabuła zaś została otoczona malowniczym opisem bieszczadzkich szlaków, co oczywiście sprawiło, że chyba już wiem, gdzie wybiorę się na kolejne wakacje 🙂