Stefan Darda posiada tę niebywałą umiejętność, że tuż po przeczytaniu jego książek od razu chciałoby się odwiedzić miejsca, które opisuje. Tak było u mnie w przypadku cyklu Czarny Wygon (Roztocze odwiedziłam z przyjemnością; Słoneczną Dolinę, wraz z błąkającą się po niej Anielką, również udało się odnaleźć) i tak mam ostatnio po przeczytaniu dwóch części cyklu Przebudzenie zmarłego czasu, gdzie autor zabiera czytelnika na wycieczkę do Przemyśla. Ja się tam w końcu wybiorę! A to postanowienie zwykle pojawia się u mnie w momencie gdy np. wybieram się w podróż pociągiem (czy to do Katowic, czy innego Lublińca ;)) i słyszę z głośników na peronie dworca: „Pociąg Intercity ze stacji Poznań Główny do stacji Przemyśl Główny jest opóźniony o (i tu liczba) minut!”. I wtedy sobie myślę: no, kurde! Przecież wciąż planuję jechać do Przemyśla! I zaczynam w głowie snuć plany na wycieczkę.
W pierwszym tomie cyklu Przebudzenie zmarłego czasu, kiedy tylko zaczniemy czytać I rozdział, od razu dostaniemy dużą dawkę emocji. Główny bohater, Jakub Domaradzki, właśnie wyszedł na wolność po trzyletniej odsiadce i chwilę później dowiaduje się, że jego wujek, znany w mieście fryzjer, Olgierd Lang, popełnia samobójstwo. Śmierć krewnego szokuje Kubę, a znaleziony w mieszkaniu zmarłego list pożegnalny nie przekonuje go, że mężczyzna z premedytacją odebrał sobie życie. W końcu nie tak się umawiali! Bohater postanawia wyjaśnić tajemnicę śmierci wuja i zaczyna indywidualne śledztwo. Nieświadomie w tym procederze pomagają mu stary przyjaciel Olgierda – pan Ludwik oraz dawna miłość (ale uczucie wciąż się tli…) Kuby, Justyna. W miarę posuwania się śledztwa do przodu główny bohater natrafia na informację o istnieniu tysiącletniej bizantyńskiej gemmy, której kopia jest bardzo niebezpieczna i o której, niczym o Lordzie Voldemorcie, mówi się, jako o Tej-Której-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Zła bliźniaczka z jednej strony fascynuje, przyciąga, a z drugiej… delikatnie mówiąc wprowadza w życie bohatera niezły zamęt. Nieświadomie Kuba miesza się w coś, czego nie do końca potrafi sobie racjonalnie wytłumaczyć, a powrót do normalności (czymkolwiek by ona nie była) nie jest tak prosty, jakby mogło mu się wydawać.
O ile pierwszy tom zawiera w sobie dynamikę, tak kontynuacja cyklu – Druga gemma – pozwala czytelnikowi na chwilę wytchnienia: akcja zwalnia, a nasz bohater powoli składa co rusz odnajdywane elementy układanki. Co nie znaczy, że przychodzi mu to łatwo, a poza tym dociekanie prawdy staje się coraz bardziej niebezpieczne. I na dodatek są przerażające PÓŁPOTSY, od których nikt nie ucieknie. Nawet Ty, drogi Grozolubny! Czym one są? – koniecznie sprawdźcie, sięgając po drugi tom cyklu Przebudzenie zmarłego czasu.
Podsumowując, czytając książki Stefana Dardy, otrzymałam dużo dobrej rozrywki. Podobało mi się wykorzystanie Przemyśla i jego (przynajmniej tak sądzę) charakterystycznych miejsc (pamiętacie? Jeszcze w tym mieście nie byłam) w fabule, a także motywu nawiązującego do Stefana Grabińskiego. Miałam też taką myśl podczas lektury powieści (zwłaszcza Drugiej gemmy), że Darda podał jak na dłoni wspaniały pomysł na scenariusz do gry komputerowej typu point’n’click. Gdyby taka powstała – grałabym. Oj, grała!
Teraz pozostaje mi czekać na kolejny tom.
Jestem bardzo ciekawa, czym tym razem zaskoczy mnie autor 🙂