Kiedy kilka lat temu ukazała się powieść Oszpicyn pana Krzysztofa Zajasa, sięgnęłam po nią bardziej z ciekawości. Wiedziałam, że autor para się literaturą kryminalną i że jest to trochę próba konfrontacji z innym gatunkiem. Gatunkiem moim ulubionym. Okazało się, że próba ta panu Zajasowi się udała, czego konsekwencją był jego udział podczas jednej z edycji KFASON-u (poprzednia nazwa Grozownia Festival) w charakterze gościa. Pamiętam, że – już później – kiedy spotkałam autora na jednych targach książki w Warszawie, odgrażał się: „Pani Magdo, napiszę w końcu ten horror”. I napisał 🙂
Taniec piżmowych szczurów to historia pisarza, Wiktora Szczęsnego, którego w miarę poukładane, stabilne życie w jednej chwili rozsypuje się na kawałki. Na skutek dziwnego spotkania z czytelnikiem podczas targów książki spontanicznie przystaje na propozycję nieznajomego i przyjmuje w prezencie dom. Jaki jest kruczek? Ano taki, że w domu tym ma po prostu… pisać. Wbrew pozorom zajęcie łatwe dla autora okazuje się nadspodziewanie trudne do realizacji, a wokół niego zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Czy pisanie okaże się wystarczającą bronią, która uratuje Wiktora i jego bliskich? O tym przekonacie się, sięgając po Taniec piżmowych szczurów.
Krzysztof Zajas to wielki miłośnik prozy Stephena Kinga i czytelnik może się o tym przekonać nie tylko poprzez chwyt marketingowy („powieść w stylu Kinga”), ale przede wszystkim dlatego, że sam autor do tej fascynacji się przyznaje. Poza tym w książce znajdziemy kilka drobnych smaczków, które zostawił dla czytelnika. Nawet jeśli to tylko moja interpretacja, to… W każdym razie podczas lektury Tańca piżmowych szczurów przyszły mi na myśl takie tytuły Kinga, jak: Mroczna połowa, Worek kości czy cykl Mroczna Wieża. Natomiast sam motyw pisarza, którego coś przyciągnęło do pozornie spokojnego i kuszącego niekończącą się weną miejsca, od razu przywiódł skojarzenie z fantastyczną grą komputerowa Alan Wake. W niej też bardzo dużo zależy właśnie od… stworzonej przez autora opowieści.
Jak możecie się domyślić, Witek wcale nie trafia do miejsca, które pozwoli mu kontynuować jego karierę pisarską. OK, poniekąd tak, ale tym razem jego zawód może mu albo uratować życie, albo go życia pozbawić. Jaki będzie finisz tej historii? Musicie przekonać się sami.
Co mi się podoba w tej powieści? Że straszy w subtelny, nienachalny sposób i choć „straszaki” nie są dla mnie czymś nowym (ale sami dobrze wiecie, że jeśli „siedzicie” mocno w jakiejś dziedzinie, to pewne mechanizmy już po prostu znacie albo możecie się ich spodziewać), to powieść czytało mi się z niezwykłą przyjemnością. Autor snuje swą opowieść w sposób interesujący, przemyślany, co sprawiło, że wciągnął mnie w swój fikcyjny świat na tyle mocno, że chciałam dowiedzieć się, jak zakończy się ta pełna niesamowitości historia.
Podczas czytania uśmiechnęłam się w miejscu, w którym Krzysztof Zajas wspomina pewien festiwal grozy w Krakowie i chichotałam głośno, kiedy trafiłam na kartach powieści na opis pewnego znanego autora 🙂
Myślę, że dość ważna informacja to ta, że pomimo iż Taniec piżmowych szczurów można czytać jako odrębną powieść, to z całego serducha polecam Wam najpierw sięgnąć po Oszpicyn. Nie tylko dlatego, że tytuły są ze sobą powiązane nie tylko niektórymi bohaterami. Po prostu warto przeczytać obie pozycje 🙂
I na koniec dodam, że cieszę się, że autor zdecydował się na krok w kierunku grozy. Całkiem dobrze się w niej porusza i mam nadzieję, że niebawem znowu nas czymś strasznym zaskoczy! Ze swej strony POLECAM!