Wrocław to miasto, które dobrze kojarzy mi się od lat dziecięcych, a w zasadzie od nastoletnich, kiedy to udało mi się na jednym z międzynarodowych turniejów do lat 15 w szpadzie dziewcząt zdobyć najwyższy stopień podium. W sumie dzięki temu odczarowałam to miasto w mojej głowie, bo poprzednie lata turniejowe były takie sobie, poza tym długa i męcząca podróż (kiedyś z Krakowa do stolicy Dolnego Śląska jechało się jakieś 5 godzin, a nie daj bogom przytrafiło się opóźnienie…) też dokładały swoje 3 grosze. Z innych wspomnień to m.in. Międzynarodowy Festiwal Kryminału (i to 3 lata z rzędu!), podczas którego wykiełkował w mej głowie pomysł festiwalu grozy czy pierwszy (i ostatni!) Polcon, gdzie prowadziłam kilka spotkań w bloku horroru. A, i nie mogę nie wspomnieć o Horror Day – tu też kilka tygodni temu miałam przyjemność gościć – we Wrocławiu właśnie – na wspaniałym tematycznym wydarzeniu. Ale… najmilej wspominam wakacje sprzed roku, na które z Pawłem wybraliśmy się właśnie do Wrocławia 🙂 Matulu, ile my kilometrów zrobiliśmy własnymi nogami(!), dopóki nie stwierdziliśmy, że jesteśmy jednak nienormalni, żeby w taki upał (i z Grozolubisiem w pakiecie) aż tak się forsować. I – jak to mówią – lepiej późno niż wcale zaczęliśmy korzystać z dobrodziejstw komunikacji miejskiej (ale bez przesady ;)). Zastanawiacie się pewnie, czemu ja Wam tyle gadam o Wrocławiu, zamiast na przykład wspomnieć o kotach (o tym jeszcze za chwilę). Zatem wyjaśniam – jestem po lekturze jednej ze wspanialszych powieści dla dzieci, w której zarówno Wrocław, jak i – oczywiście – koty grają ogromną rolę! A tą powieścią jest Kot Marian i strażnicy podziemi Krzysztofa Zapotocznego.
Wspomniana historia to trzecia część serii o kocie Marianie i… o ranyyy… jakie to było dobre! Prawda jest taka, że pod przykrywką czytania książek dla Grozolubisia, sięgam po tytuły, po które i tak bym sięgnęła, ale na pewno dużo, dużo później. I wiecie co? Ominęłaby mnie fantastyczna historia, a co za tym idzie – fantastyczna przygoda (mimo że tylko na kartach książki).
Głównymi bohaterami powieści Kot Marian i strażnicy podziemi są wspomniany już (a jakże!) tytułowy kot Marian oraz nastoletni Baltazar, który okazał się wybrańcem. I jak to dzieje się w wypadku wybrańców – musi uratować świat przed Przedwiecznymi. Chłopiec mieszka we Wrocławiu wraz z młodszą siostrą i rodzicami, którzy zupełnie nie mają pojęcia o tym, jak ważny dla świata jest ich brat i syn, a w działaniach wszelakich wspiera go grupa przyjaciół: Konrad, Kaśka i Amelia. Są jeszcze dorośli odwiedzacze, którzy pomagają Baltazarowi w zadaniu (choć sam Baltazar nie zawsze jest o tej pomocy przekonany ;)). W trzeciej części serii wybraniec musi odnaleźć pewne obiekty, które znajdują się na terenie podziemnego Wrocławia. Oczywiście nie wszystko idzie gładko, bohaterowie natrafiają na różne przeszkadzajki, a czy uda im się doprowadzić zadanie do finału? – o tym, moi Kochani, dowiecie się, sięgając po książkę.
Zatem się powtórzę: o ranyyy… jakie to było dobre! Nie dość, że historia wsysnęła mnie ot tak! – od razu i bez pytania, to na dodatek kocham w tej książce relacje kota Mariana z Baltazarem. Nie wiem, czy to zasługa tego, że mam dwa koty, ale podczas czytania niektórych dialogów zaśmiewałam się do rozpuku (kiedy byłam w domu, bo gdy zdarzyło mi się podróżować komunikacją miejską, wydawałam z siebie podejrzliwe dla współpasażerów sapnięcia i parsknięcia). Autor idealnie oddał kocią naturę: m.in. pełne pogardy spojrzenie, niewypowiedziany słowami sarkazm czy traktowanie ludzi z wyższością – kociarze, znacie to? Bo ja zdecydowanie TAK 😉
Dzięki lekturze książki znowu zachciało mi się odwiedzić Wrocław. Chciałabym sprawdzić kilka miejsc, które zdecydowanie przeoczyłam podczas zeszłorocznego urlopu i które naprawdę istnieją (na końcu książki autor rzetelnie wszystko wyjaśnia), i spróbować powędrować tymi ścieżkami, którymi wędrowali bohaterowie powieści.
Ponadto czytając tę książkę, mogłam znowu cofnąć się w czasie do lat dziecięcych. Nie tylko z powodu wciągającej opowieści i wspomnianych wcześniej kocio-człowieczych relacji, ale też dlatego, że Kot Marian i strażnicy podziemi skojarzył mi się z serią Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku (tam też bohaterowie rozwiązując zagadkę kryminalną, poznawali historię miejsca, w którym toczyła się akcja). To właśnie nią zaczytywałam się swego czasu, zanim moje zainteresowania skręciły w stronę grozy i horroru (choć u Pana Samochodzika również bywało straszno). Czy u kota Mariana straszy? Troszeczkę. Jest kilka motywów, które mogą wywołać gęsią skórkę, ale niekoniecznie u miłośników wszelkich straszności. Natomiast pod przykrywką zdarzeń i istot fantastycznych, sporo poruszono w tej książce kwestii dotyczących relacji z przyjaciółmi (wsparcie, przyznanie się do błędu, szczerość), a także relacji dorosły-nastolatek (jak czasem trudno dorosłemu zaakceptować zdanie dziecka i jak bardzo tenże dorosły próbuje wpływać na to zdanie, szantażując czy manipulując). I są ciekawostki. Dużo ciekawostek o Wrocławiu.
Podsumowując, Kot Marian i strażnicy podziemi to książka zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Jest przygoda, są wątki związane z II wojną światową, są motywy fantastyczne, szczypta grozy, dużo czarnego humoru i… koty :)))
Z niecierpliwością czekam na kolejne przygody Mariana, Baltazara i całej reszty.
Serdecznie polecam!