Miewam koszmary. Jak zapewne każdemu z Was raz na czas umysł płata figle i podczas snu zamiast się zregenerować, zostajecie bohaterami często absurdalnych, ale zazwyczaj niepokojących historii. Jeśli o mnie chodzi, najbardziej nie lubię, kiedy kogoś gubię we śnie. Mogę się naparzać z najgorszymi stworami, mogę być w centrum postapokaliptycznego świata, ale wzbudza we mnie strach utrata drugiej osoby (mimo że w realnym świecie człowiek ten ma się świetnie). Budzę się wtedy z takim nieprzyjemnym uczuciem, które potrafi mi towarzyszyć cały dzień. Co ciekawe, zwykle nie śnię koszmarów po obejrzeniu czy czytaniu horroru na dobranoc (choć czasem się zdarzyło). Może zbyt często i od bardzo dawna siedzę w tych strrrasznych historiach. Ale… pamiętam sytuację sprzed kilku lat, kiedy po seansie po raz już nie wiem który całej serii Nightmare on Elm Street (uwielbiam!) przyśnił mi się… Freddy Krueger. Łojezu, jakie to było straszne! Wylazł spod łóżka i skradał się, wyciągając w moją stronę rękę ze sławetną rękawicą z brzytwami. Zdążyłam się zerwać z łóżka, zanim mnie dopadł. Ba! Chyba nawet krzyknęłam. Potem długo nie mogłam zasnąć, bo co zamknęłam oczy, pod powiekami pojawiał mi się obraz z koszmaru. Cała ta sytuacja nie sprawiła jednak, że zarzuciłam tę serię. Co to to nie! Freddy Krueger wciąż pozostaje moją ulubioną postacią z filmowych horrorów i żadne Jigsawy i inne Arty nie są w stanie tego przebić.
Kiedy zobaczyłam zapowiedź książki J.H. Markerta Gość z koszmaru, niespecjalnie się nią zainteresowałam przez… okładkę. Pomyślałam chyba nawet, że to kiepskie nawiązanie do serii filmowej, o której wspomniałam powyżej. Co nie znaczy, że co jakiś czas nie kusiło mnie sięgnięcie po ten tytuł – ciągle gdzieś się na niego natykałam, a i opinie, które zaczęły się pojawiać, sprawiły, że kiedy wydawnictwo Harde zrobiło nabór recenzencki, zgłosiłam się trochę z przekory i… tym sposobem powieść trafiła w moje ręce…
…i całe szczęście! Jak mnie ta książka wciągnęła od pierwszych stron, to aż sama nie mogłam uwierzyć. Fabuła zaczyna się takim mocnym tąpnięciem, by potem coraz mocniej i mocniej uzależnić od siebie czytelnika. No bo wyobraźcie sobie, że historia opisana w horrorze, który aktualnie czytacie, dzieje się… tu i teraz. I te zbrodnie, o których dopiero co przeczytaliście, mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Straszne, prawda? Podobnie rzecz się dzieje w Gościu z koszmaru, z tym że to, co tam się zaczyna wyprawiać w okolicach miasteczka New Heaven, zostało opisane w powieści jeszcze nie wydanej… Zatem skąd morderstwa wzorowane na fabule książki? Czyżby oprawcą był autor? A może jego wydawca? No wiadomo, że Wam tego nie powiem! Koniecznie sięgnijcie po powieść, bo jest jedną z tych, które siedzą w głowie na długo po przeczytaniu.
Gość z koszmaru ma wszystko to, co horrorowe tygryski lubią najbardziej: wartką akcję, bohatera pisarza (!), niesamowity, niepokojący klimat, i przede wszystkim – jest naprawdę straszna. Ach, i jeszcze ćmy (moje ulubione owady), które – tyle chyba mogę zdradzić – również są bohaterem tej historii.
Książka ta też w pewien sposób analizuje czynniki, które sprawiają, że dany człowiek może w przyszłości stać się zły, wskazuje na pewne nietypowe zachowania, które mogą wzbudzić czujność społeczeństwa i tym samym zapobiec ewentualnej tragedii. To takie tylko moje subiektywne odczucia po lekturze.
Podsumowując, jeśli jeszcze nie czytaliście Gościa z koszmaru, ja Wam z całego serducha tę książkę polecam! Czyta się szybko i straszy odpowiednio (miłośnik horroru będzie zadowolony!). W każdym razie od zakończenia przeze mnie lektury Gościa z koszmaru J.H. Markert dołącza do grona autorów, którego książek będę niecierpliwie wypatrywać.