„Dreszczowce” R.L. Stine

Czytać nauczyłam się dość szybko, chyba. Moja mama twierdzi, że alfabet poznałam w wieku lat trzech. Może. Ja tego nie pamiętam. Pamiętam za to moją pierwszą książkę samodzielnie wypożyczoną z wielickiej biblioteki: Przygody i wędrówki Misia Uszatka Czesława Janczarskiego. Niedługo potem przeprowadziliśmy się do Krakowa i jedną z moich pierwszych misji było odnalezienie na osiedlu… biblioteki! Nie było to takie trudne, gdyż okazało się, że filia biblioteczna znajduje się w bloku naprzeciwko. Jak możecie się domyślić, byłam w niej częstym gościem i to właśnie tam – zanim zaczęłam znosić do domu powieści Kinga i Mastertona („To dla sąsiadki!”), po raz pierwszy sięgnęłam po książki R.L. Stine’a. Serie Ulica strachu, a zwłaszcza Gęsia skórka, były w pewnym momencie tymi, które wypożyczałam na okrągło (a jak się możecie domyślić, tytułów Stine’a w bibliotece nie było dużo, za to egzemplarze wyglądały na mocno zaczytane). Oczywiście wisienką na torcie była telewizyjna Gęsia skórka i jej pochodne (m.in. Czy boisz się ciemności?) i prawdopodobnie, poza późniejszym Lśnieniem Kinga, Stine skierował moje literackie tory zainteresowań w kierunku grozy i horroru.

Po książki autora nie sięgałam od lat nastoletnich aż do teraz, kiedy to – dzięki wydawnictwu Kropka – ukazały się Dreszczowce. (AŻ!) dziesięć nowych, strrrraszliwych opowieści Mistrza Grozy młodszych czytelników!

Każda z historii dostała krótki wstęp od autora, w którym wyjaśnia on genezę powstania danego tekstu. Niektóre z jego toków rozumowania są naprawdę zaskakujące! To wprowadzenie Stine’a do każdego z opowiadań od razu skojarzyło mi się z serialem Opowieści z krypty czy filmową serią Alfred Hitchcock przedstawia, gdzie też pojawiają się krótkie anegdotki przed każdą z opowieści.

Oczywiście w każdym opowiadaniu bohaterami są… dzieci! Dzieci, którym przytrafiają się różne straszne niesamowitości, o których dorosłym się nawet nie śniło. Co może się zdarzyć, kiedy m.in. zbijemy szybkę smartwatcha, robimy sobie żarty z poważnych spraw czy podejmiemy się opieki nad dziećmi nowych sąsiadów? Same okropności, od których włos jeży się na głowie, czyli… to, co grozowe tygryski lubią najbardziej! Do tego narracja pierwszoosobowa potęguje emocje, z którymi mierzą się bohaterowie opowiadań.

R.L. Stine pod płaszczykiem niepokojących historii tak naprawdę grozi palcem w stronę wszystkich tych, którzy nie traktują innych z szacunkiem. To opowieści z morałem, które kończą się… No przecież nie powiem Wam, jak się kończą! O tym musicie przekonać się sami. O ile się odważycie 😉

Mogę Wam jedynie zdradzić, że bywa strasznie, bywa zabawnie (choć więcej znajdziecie tu czarnego humoru), a także zaskakująco! Dreszczowce najlepiej będą smakować wieczorami (czy to w domu przed spaniem, czy przy ognisku z przyjaciółmi), w dawce jedno opowiadanie na raz, ale mogą również świetnie sprawdzić się na wszelakich zajęciach dla starszych dzieci (czy to w szkole, czy w bibliotece).

Reasumując, bardzo się cieszę, że po latach wróciłam do prozy R.L. Stine’a i mimo początkowych obaw, czy opowiadania autora nadal będą smakować jak za dziecięcych lat, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że się nie zawiodłam! Dreszczowce to świetna literacka rozrywka dla całej rodziny 🙂

Strrrrrasznie polecam!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *