„Obserwatorzy” A.M. Shine

Mieszkam w małej, podkrakowskiej miejscowości. Można powiedzieć, że dom stoi tuż przy lesie. Ale nie jest to las, jaki – być może – teraz sobie wyobraziliście (z ogromną ilością drzew, ścieżkami pokrytymi mchem i zbutwiałymi liśćmi, gdzie mieszanka zapachów wszelakich oszałamia); to las niewielki, zaniedbany, często zaśmiecony i generalnie chaszczy w nim na potęgę (aż szkoda! Choć niejeden trailer tu nakręciliśmy). Za to drzewa są wysokie i właśnie za nimi codziennie chowa się słońce. Ale że tak szybko zachodzi w styczniu… o tym przekonywałam się za każdym razem, kiedy chciałam sfotografować to piękne zjawisko… A już później, podczas lektury horroru Obserwatorzy A.M. Shine’a, gdy patrzyłam na kolejny niesamowity zachód słońca, nagle przeszedł mnie dreszcz, bo wyobraziłam się, co musieli czuć bohaterowie tej strasznej opowieści…

Mina jest artystką, która po śmierci swojej ukochanej mamy żyje z dnia na dzień. Nie lubi ludzi, choć lubi ich obserwować zza swego szkicownika. Kiedy Peter, znajomy z pubu, w którym zwykła przesiadywać nasza bohaterka, proponuje jej przewiezienie papugi do potencjalnego klienta, ta zgadza się bez wahania. Pakuje do samochodu Złotniczkę i wyrusza w podróż. Niestety, Mina kluczy bocznymi drogami, docierając na skraj rozległego lasu, gdzie jej samochód (i tak naprawdę cała elektronika) odmawia posłuszeństwa. Nadchodzi zmrok i intuicja nakazuje dziewczynie pozostać w aucie… Następnego dnia przemierza leśne ścieżki w poszukiwaniu pomocy. Bezskutecznie. Kiedy zaczyna zbliżać się noc i niepokój wkrada się w serce Miny, zauważa kobietę, która krzyczy w jej kierunku jedno słowo: „biegnij!”. I to właśnie wtedy rozpoczyna się ta niepokojąca opowieść…

Zanim Obserwatorzy trafili na nasz rynek wydawniczy, na jednej z platform streamingowych ukazała się ekranizacja powieści w reżyserii Ishany Shyamalan (tak, dobrze myślicie – to córka TEGO reżysera! M.in. od Szóstego zmysłu). Jak na debiut nie było najgorzej, choć czasem miałam wrażenie, że fabuła pędzi na łeb na szyję, a tu i ówdzie urwało istotne wątki. I zakończenie też nie było najlepsze. Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po książkę, by skonfrontować oryginał z filmem. Jak się możecie domyślić, tu również zadziałało stare, dobre powiedzonko, że „najpierw książka, potem film”. Powieść jest zdecydowanie lepsza!

W zasadzie to nawet bardzo dobra. Mimo że fabuła tak naprawdę płynie sobie niespiesznie (poza dość psychodelicznym i pełnym objawów paniki początkiem), dzięki bardzo precyzyjnym opisom lasu, bohaterów czy obserwatorów i ich zachowań czytając, nasza wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Wyostrza się nawet zmysł węchu, serio! Jesteśmy w stanie poczuć ten sam paniczny lęk, tę samą bezradność co czwórka bohaterów, ale też mocno kibicujemy Minie w odnalezieniu drogi do domu, w odkryciu prawdy o złu, które czai się w lesie po zapadnięciu zmroku.

Ciekawym zabiegiem jest niespodziewany zwrot akcji, a co za tym idzie – dalsze pokierowanie tą historią przez autora. Poza tym to czego zabrakło w filmie, w książce jest logicznie wyjaśnione. Czytelnik nie gubi się w fabule. Ach, i bardzo podobało mi się zakończenie. Jest niezwykle niepokojące. Czy to zapowiedź kontynuacji? Trudno powiedzieć, ale możliwe, że autor zostawił sobie do niej otwartą furtkę.

Jeżeli szukasz w Obserwatorach mocnych wrażeń, to ich tu nie znajdziesz. Ale czytając tę powieść, będziesz mieć wrażenie, że cały czas ktoś Ci zagląda przez ramię…
Bardzo polecam każdemu, kto w horrorze szuka nastrojowości i zaangażowania wszystkich zmysłów. I czekam na kolejne książki A.M. Shine’a.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *