Robert Ziębiński: „Czasami podpisując komuś książkę, myślę – a może coś ładnego narysuję. A potem zaczynam i modlę się, żeby dana osoba jeszcze kiedyś miała ochotę otworzyć to, co wydaję”

22 października ukazała się Wiła – druga część cyklu CZARNY STAW autorstwa Roberta Ziębińskiego. Z tej okazji przygotowałam dla Was rozmowę z autorem, a w zasadzie powtórkę rozmowy – bo pierwotna odbyła się 11 października podczas 4. edycji Grozownia Festival w Krakowie.

Magdalena Paluch: Robert, przede wszystkim serdecznie Ci gratuluję z okazji premiery Wiły – drugiego tomu cyklu Czarny Staw 🙂 Ale… zanim porozmawiamy trochę o książce, chciałam zapytać, jakim byłeś dzieckiem?

Robert Ziębiński: Oj, długo by opowiadać. Czasami spokojnym, czasami wręcz niebezpiecznym. W moim domu do legendy rodzinnej przeszła moja próba zostania słynnym podpalaczem. Miałem chyba z osiem lat i w ramach rewanżu za to, że sąsiadka była dla mnie niemiła, podpaliłem jej kurnik. Naprawdę. Na szczęście kury uciekły, a ja niczym bohater filmu akcji wkroczyłem do domu babci i podobno niezwykle opanowanym głosem powiedziałem, że muszą dzwonić na straż, bo podpaliłem kurnik pani Kuzowej. Ojciec wtedy chciał mnie zabić. Dostałem zakaz wszystkiego co możliwe – zero telewizji, zero wychodzenia na dwór, jakby mógł, to pewnie zakazałby mi jeść i oddychać. To było pierwszego dnia wakacji. Na szczęście na drugi dzień wyjeżdżaliśmy na miesiąc nad morze i tyle było z zakazów. (Śmiech). Generalnie byłem dzieckiem, które trochę cudem przeżyło dzieciństwo. Zrzuciłem na siebie szklane drzwi, pogryzły mnie psy – pamiętam że wyciągali mi głowę z paszczy psa, to też była domowa legenda – i tak dalej. Ale jakoś przetrwałem.

MP: Czy główny bohater cyklu – Kamil – nosi jakieś Twoje cechy/zainteresowania, czy np. to zupełny przypadek, że uwielbia sięgać po horrory filmowe?

RZ: Nie sądzę. Znaczy to nie tak, że budujesz postać znikąd. Każda ma coś z autora albo kogoś kogo się znało, widziało itp. Ale akurat Kamil chyba mną nie jest. Jest za spokojny i poukładany. Poza tym nie potrafię rysować. Czasami podpisując komuś książkę, myślę – a może coś ładnego narysuję. A potem zaczynam i modlę się, żeby dana osoba jeszcze kiedyś miała ochotę otworzyć to, co wydaję.

MP: Czy dzięki pracy w zawodzie dziennikarza mogłeś spełniać dziecięce marzenia? O te, które są jeszcze przed Tobą, nie pytam, ale gdybyś mógł opowiedzieć o jednym, które się spełniło.

RZ: Trochę trudno na to pytanie odpowiedzieć. Spróbuję inaczej. Czy praca w mediach pomogła mi poznać bohaterów dzieciństwa? Jasne – dzięki niej poznałem Jamesa Camerona, Nicka Cave’a, siedziałem zatrzaśnięty razem w pokoju z Cassandrą Wilson, piłem piwo z Lukiem Bessonem, chodziłem na kolacje z Dannym Boylem. Ale to nie były marzenia. To były okazje, które dała mi praca. Jasne, bez niej to by się nie udało, ale też pewnie nigdy nie pomyślałbym, że to możliwe. Załapałem się na ostatnie podrygi dziennikarstwa, które nie było online’owe a realne – nie przeprowadzało się wywiadów przez Skype’a, a siedząc twarzą w twarz w hotelu czy kinie. To był bardzo fajny, szalony okres. Ale żeby była jasność – nie tęsknię.

MP: Zanim powstał cykl Czarny Staw, pisałeś książki przeznaczone dla starszego czytelnika (oczywiście te granice są ruchome, bo wiadomo, że w pewnym wieku sięgamy po tytuły, które nas interesują). Skąd zatem w Twej głowie pojawił się pomysł na horror dla młodzieży?

RZ: Przyszedł mi do głowy w sylwestra 2017 roku. Przeglądałem sobie jakieś powieści R.L. Stine’a, oglądałem Gęsią skórkę i myślałem – dlaczegoż to nikt nie pisze u nas takich zwartych powieści osadzonych w wymyślonym miasteczku. Zacząłem to układać, wymyślać koncepcyjnie, ale musiało minąć jeszcze kilka dobrych lat, nim pomysł stał się rzeczywistością.

MP: Pierwsze wydanie cyklu ukazało się dobrych kilka lat temu. Co zaważyło na decyzji, żeby o nim przypomnieć i – z sukcesem – spróbować doprowadzić go do końca?

RZ: Kiedy wydawnictwo Słowne, czyli oddział Burdy, zawijało się z rynku, byliśmy na etapie rozmowy o trzecim tomie i tym, w którą stronę prowadzić opowieść. A potem przyszedł zarząd i wszystko skasował. W sumie wtedy mi ulżyło. Bo już gdzieś podskórnie czułem, że robię źle. Że za mało czasu poświęcam tym historiom, że nie są takie, jakie powinny. Potem oddałem dwa tomy dziewczynom z Mięty, zaznaczając, że chciałbym bardzo mocno to poprawić. Jeśli się zdecydują wydać. Zdecydowały. Pozwoliły mi poprawić i to bardzo. Reasumując – dobre relacje z wydawcą zaważyły.

MP: W Wile pojawia się piąty, bardzo istotny bohater – Pan Pulman (w książce zastosowano jedno „l” – MP). Wiem, że to realna postać. Opowiesz o nim? I dlaczego „Pan Pulman”?

RZ: Pullman był dachowcem, kotem, który na loterii przeznaczenia wygrał życie. Znalazłem go w koszu na śmieci. Dosłownie. Właściciele jakiejś kotki wrzucili do kosza cały jej miot. Pullman się z niego wydostał, reszta kotków zresztą też, ale tylko jego udało mi się złapać. Był maleńką kulką pcheł, której nikt nie dawał szans na przeżycie. A mimo to się udało. I żył kolejne dziewiętnaście lat, aż w końcu zabrał go rak. Był podróżnikiem (zjechał pociągami całą Polskę wzdłuż i wszerz) i wojownikiem (nie bał się psów, a zdarzało mu się z nimi bić i wygrywać – biedna sąsiadka). Imię otrzymał po pisarzu Philipie Pullmanie; mniej więcej wtedy, gdy kot pojawił się w naszym świecie, zaczytywaliśmy się w Mrocznych materiach. Kiedy zacząłem pisać Wiłę, Pullman umierał. Wprowadzenie go do fabuły było swoistym hołdem, ale także próbą pożegnania się z kimś, kto towarzyszył mi w życiu prawie dwie dekady.

MP: W Wile nawiązujesz do – moim zdaniem trochę zapomnianej – legendy… Dlaczego Twój wybór padł właśnie na nią?

RZ: Pewnie myślisz o panu Twardowskim…

MP: Nie wiem, na ile mogę zdradzić ten wątek, ale tak – chodzi mi o pana Twardowskiego.

RZ: To było tak, że wszyscy pewnie słyszeliśmy na pewnym etapie życia o panu Twardowskim, a mało kto wie, że ta postać oparta jest na postaci, dookoła której prawdziwości toczą się spory do dziś – czyli Laurentym Durze. Czy istniał, czy rzeczywiście był czarnoksiężnikiem czy szarlataniem, czy był Niemcem, który nazywał się Dhur (Dur), czy Janem Twardowskim, czy może w ogóle nigdy nie istniał, tylko go wymyślono? W każdym razie jeśli istniał, to żył na przełomie piętnastego i szesnastego wieku i pracował na dworze Zygmunta II Augusta. Miał wsławić się tym, że stworzy lustro do komunikowania się z duchami, w tym z duchem Barbary Radziwiłłówny. Miał też na zlecenie króla pracować nad odkryciem kamienia filozoficznego. A przy okazji znał się na demonach… Nieszczęsna karczma Rzym to nic w porównaniu z bogatą biografią pana Laurentego i uznałem, że zbuduję na niej cały świat.

MP: Czy trudno jest napisać dobry horror młodzieżowy?

RZ: Tak samo trudno jak napisać zły. (Śmiech). Technicznie to bardzo proste, bo taka literatura rządzi się swoimi prawami i schematami, ale poza techniką jest jeszcze cała masa rzeczy, które muszą działać, żeby opowieść się podobała. Trzeba mieć bohaterów, pomysł na świat, budować ich tak, jak się czuje, a nie tak jak powinno. Jak to wszystko się ma, to można uznać, że pisze się przyzwoitą powieść. Problem polega na tym, że i tak nigdy nie wiesz, jak zareagują odbiorcy. Czy trudno jest napisać dobry horror młodzieżowy? Tak samo jak trudno pisze się kryminał czy powieść obyczajową.

MP: Cykl Czarny Staw dedykujesz swojej córce, Lili. Czyta Twoje książki? Podpowiada Ci rozwiązania fabularne?

RZ: Oczywiście że czyta, chyba jej się podobają. (Śmiech). Póki co nie wstydzi się, jak czytają to koleżanki z klasy, więc wstydu nie ma. Natomiast co do fabularnych rozwiązań – to nie. Natomiast bywa zupełnie nieświadomie – ogromną inspiracją. Dzięki temu, że nasz dom jest czasami pełen dzieciaków, mogę słuchać tego, jak mówią, co z kolei uświadamia mi, że nie ma sensu naśladować ich języka, bo on cały czas się zmienia, ewoluuje. Potrafią dwa miesiące używać określonych zwrotów, słów, by chwilę później nagle je porzucić i nigdy więcej nie powtórzyć. Dlatego nie ma co się z nimi ścigać, bo już na starcie jest się przegranym. Po prostu trzeba układać sobie bohaterów, tak jak się czuje, licząc na to, że im się spodobają.

MP: Śledząc Twój profil na FB wiem, że dużo swej pasji/wiedzy przekazujesz córce. Czy macie takie filmy i/czy książki, które Was łączą (łączą pokolenia)?

RZ: Oj, masę. Literacko choćby Christine Kinga – jedna z ulubionych książek Lili i moich. Filmowo Pulp Fiction, Martwe zło, Lśnienie. Są rzeczy, które nas łączą, są rzeczy, które dzielą. Jak to w życiu. Ale najważniejsze jest to, że póki co jeszcze chce jej się poznawać kulturę z ojcem.

MP: Podobno razem z Lilą piszecie książkę o horrorach. Czy możesz zdradzić coś więcej?

RZ: To eseistyczna opowieść o historii kina grozy. 16 rozdziałów – 16 podgatunków grozy poukładanych motywami od kina niemego do dziś. Lila i ja wspólnie oceniamy kanon grozy – ja z perspektywy dorosłego, który pracował w kulturze blisko ćwierć wieku, ona z punktu widzenia emocji współczesnego nastolatka. Powinniśmy skończyć do końca roku. A książka ukaże się pewnie w połowie roku. Nie wiem, tu decyzję podejmuje wydawca.

MP: Dziś premiera Wiły, a co po niej? Na co Twojego mogą liczyć czytelnicy w niedalekiej przyszłości?

RZ: Poza wspomnianą historią kina grozy, trzeci tom Stawu czyli Wurdulak i pewną powieść, nie wiem czy obyczajową z elementami thrillera czy dramat z elementami thrillera, która zresztą też jest już zekranizowana, ale nie wolno mi niczego mówić. Poza tym ustaliliśmy z wydawcą Stephen King. Instrukcja obsługi, że popracujemy nad nowym wydaniem. Więc też pewnie się ukaże.

MP: Czego mogę Ci dziś życzyć?

RZ: Zawsze zdrowia. Jak się jest zdrowym, to reszta jakoś się ułoży.

MP: Dziękuję za rozmowę!


Robert Ziębiński – Rocznik 1978. Dziennikarz, pisarz. Były naczelny „Playboya”. Wcześniej przez prawie dekadę pracował w dziale kultury „Newsweek Polska”. Autor Stephen King: instrukcja obsługi (książka roku serwisu „Lubimy czytać” 2019) i Sprzedawca strachu (2014), a także popularnych powieści sensacyjnych (Furia, Metro, Lockdown, Zabawka), powieści grozy (Dzień wagarowicza) i powieści grozy dla młodzieży (Czarny Staw, Wiła). Pierwszym filmem, który napisał była adaptacja własnej powieści Diabeł. W 2026 roku do kin trafi jego debiut reżyserski.

Fanatyczny wielbiciel horrorów oraz filmów Roberta Altmana, Mike’a Leigh, Neila Jordana i Stephena Frearsa. W wolnym czasie czyta, słucha dużej ilości starego jazzu i chodzi na długie spacery z psem (suką).

Prowadzi popularny autorski fanpage:
www.facebook.com/pogodzinachRobertZiebinski

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *