„Nienazwany” wyd. I, Jarosław Turowski

Czasem bywa tak, że książka trafia do czytelnika, odpowiadając na jego aktualny nastrój i nie pozwala się od siebie oderwać. Nie musi być wybitna, po prostu zdarza się w odpowiednim miejscu i czasie, zatapiając czytelnika do cna w fabule, zdając się napisana specjalnie dla niego.
Tak właśnie miałam z Nienazwanym Jarosława Turowskiego. Już na pierwszej stronie porównanie opisu zachowania ćmy przy lampie do lotu sprawiło, że nie miałam wątpliwości, że „Turowski mnie ma”. To dobra książka. Bardzo.
Nienazwany składa się z trzech części. W pierwszej poznajemy Fabiana – typowego studenta mieszkającego wraz z rodzicami adopcyjnymi w podlubelskiej wsi. Prowadzi on zwykłe życie młodego człowieka – nauka, imprezy, dziewczyna. Pewnego dnia mężczyzna zostaje zaczepiony na ulicy przez bezdomnego. Otrzymuje od niego kopertę ze zdjęciem, które wkrótce znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Przedstawia ono Fabiana z amputowanymi nogami, siedzącego na wózku inwalidzkim. Chłopak popada w paranoję. Obserwujemy powolny upadek człowieka. Pierwsza część pozwala nam ulec złudzeniu, że mamy do czynienia z powieścią obyczajową. Dopiero pod koniec okazuje się, że jest jeszcze „coś”.
W dalszych częściach książki poznajemy historię Zuzy – biologicznej matki Fabiana – oraz Marka Zychli (o, jakże ja lubię takie przekomarzania między autorami), policjanta, który jeszcze przed urodzeniem Fabiana znalazł się w centrum makabrycznych wydarzeń, jak się później okaże, ściśle wiążących się z chłopakiem i jego matką, a także tajemniczym Nienazwanym. Ale kto, co, z kim i dlaczego – tego niech czytelnik dowie się sam.
Jarosław Turowski ujął mnie swoim językiem. Każde słowo ma znaczenie, nie pojawia się przypadkowo. Przy czym autor potrafi tak uderzać w klimat, tworzyć opisy, jakby sam był bohaterem wydarzeń, które maluje przed czytelnikiem. Nie ma tu żadnej sztuczności, Turowski bawi się językiem z klasą, nawet wulgaryzmy używane są tak, by nie zniesmaczały a jedynie ukazywały naturalny, potoczny dialog, stwarzając przy okazji prawdziwy obraz życia. Fabuła wciąga. Jedno z pozoru nieznaczące wydarzenie wywołuję lawinę kolejnych. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć zakończenia. Realizm (wbrew późniejszym nierealnym wydarzeniom) ujmuje. Łatwo identyfikować się z głównymi bohaterami. Chapeau bas za opisy staczania się Fabiana. Groza dozowana jest stopniowo, a wizje działań Nienazwanego przyprawiają o dreszcze na karku.
Nie obyło się niestety bez kilku wpadek. W ogóle odniosłam wrażenie, jakby książkę redagowały dwie osoby. O ile w pierwszej części przyczepienie się do czegokolwiek byłoby czystą złośliwością krytyka, o tyle w drugiej i trzeciej zdarzają się „kwiatki” w stylu „okres czasu”, „zagryzł zęby” czy nieskładne zdania, gdy stara koncepcja konstrukcji nałożyła się z nową. Błędy te rażą o tyle bardziej, o ile całość książki jest na dobrym poziomie i wręcz z zaskoczeniem przyjmuje się fakt, że w ogóle znalazły się w powieści.
Podsumowując, powtórzę, że Nienazwany to bardzo dobra powieść. W dobie autorów płodnych w pomysły, a ubogich w warsztat Jarosław Turowski zdaje się światełkiem w tunelu. Potrafi tworzyć dojrzale (nawet nad wiek – do momentu ukończenia książki nie miałam pojęcia, jak młodym człowiekiem jest autor), pisać z klasą, zainteresować czytelnika fabułą. Tu forma i treść stoją na jednym poziomie.

Polecam.


Anna Musiałowicz – z wykształcenia pedagog-resocjalizator. Z natury włóczykij. W chwilach wolnych od obowiązków rodzinnych i zawodowych grywa w szachy, nawiedza zamki, rysuje, gdzie popadnie i co popadnie, zazwyczaj słucha heavy metalu i rocka, czyta głównie fantasy. Z zamiłowania pisarka.
Jako autor debiutowała w marcu 2016 roku. Jako redaktor i korektor działa głównie w wydawnictwach związanych z horrorem i fantasy, zajmuje się również promocją książek. Jej opowiadania i drabble zostały opublikowane w  magazynach i antologiach związanych z literaturą grozy i podręcznikach RPG. W marcu 2020 r. ukazała się jej pierwsza powieść Diabeł zza okna.

„Implikacja” Tomasz Brewczyński

Moim ukochanym gatunkiem są horrory. To niezaprzeczalny fakt. Zaczęło się od Jasności* Stephena Kinga, a potem jakoś tak się potoczyło. Aczkolwiek wcześniej przez moje ręce przeszły książeczki z serii Szkoła przy cmentarzu czy Gęsia skórka R. L. Stine’a.  Żeby nie było, że od razu wskoczyłam na głęboką wodę.

Ale… nie samym horrorem człowiek żyje i czasem lubię sięgnąć po reportaż, thriller, kryminał czy książkę dla dzieci. Ba! Nawet zdarzy mi się przeczytać obyczajówkę. I dobrze, bo to też jest wpisane w zawód bibliotekarza. Tylko, że ja nie o tym…

Chciałam Wam napisać kilka słów o debiutanckiej powieści Tomasza Brewczyńskiego Implikacja, która jest kryminałem, a także jedną z tych książek, którą czytałam z przyjemnością i zasługuje na uwagę.

Opis:

Nadciąga fala psychopatycznego gniewu

Z trudem szła w mroźnym styczniowym wietrze… brocząca krwią, coraz słabsza. Jej widok wstrząsa Janem Poniatowskim, który z niedowierzaniem i zgrozą obserwował, jak kobieta powoli upada na chodnik. Nie wie jeszcze, że jest ona pierwszą ofiarą mordercy, który nie poprzestanie na jednej zbrodni.

Od tego momentu życie Poniatowskiego zostaje wywrócone do góry nogami, przeszłość dopomina się o swoje, on dostaje anonimy z pogróżkami, które początkowo próbuje ignorować, a ponadto na jego drodze stają dwie kobiety: Karolina Janicka i Anna Sass, zwana Sasanką. We trójkę postanawiają rozpocząć śledztwo na własną rękę, tym bardziej że bez wieści przepadł Sebastian – ukochany Karoliny. Rozpoczyna się walka z czasem i rozliczenie z wydarzeniami, które miały miejsce 20 lat temu.

Akcja powieści dzieje się w dwóch miastach, z którymi autor jest mocno związany: w Pile i Chodzieży. Mamy styczeń (a wiemy, jaki styczeń potrafi być smutny i ponury), co nadaje fabule jeszcze więcej przytłaczającej atmosfery i mroku. Pojawia się również retrospekcja, dzięki której czytelnik dowiaduje się, co też wydarzyło się w sierpniu dwie dekady temu i dlaczego teraz nasi bohaterowie obrywają przeszłością niczym obuchem w skroń.

Dynamiczną od samego początku fabułę potęgują niedługie podrozdziały, co w moim odczuciu działa in plus. W Implikacji autor stawia na konkret. Zarówno dialogi, jak i opisy są idealnie wyważone. Napięcie rośnie w miarę czytania, a wraz z nim ta uwierająca z tyłu głowy myśl: kto jest zabójcą? Zwłaszcza że Brewczyński wprowadził do swej powieści sporo postaci, które na dobrą sprawę mogą stać po tej złej stronie prawa. Podobało mi się również to, że każda z nich ma swoje indywidualne, bardzo charakterystyczne cechy. Znajdziecie tu też sporą dawkę humoru: przemyślanego i idealnie wpasowanego w fabułę.

Ciekawostką jest, że policja w powieści to tylko tło. Główne śledztwo prowadzą już wspomniani przeze mnie Jan, Sasanka i Karolina. Choć ta ostatnia… No właśnie – wszystko znajdziecie w książce Tomasza Brewczyńskiego.

Podsumowując, uważam, że Implikacja to bardzo udany debiut, który przeczytacie z wielką przyjemnością, polubicie jego głównych bohaterów i zapamiętacie na długo.

Z czystym sumieniem polecam!


* czyli po prostu Lśnienie, tylko w innym tłumaczeniu 😉

Alex Siemiradzka (Waneko): „Manga nadal jest uważana za komiks głupszy od komiksu amerykańskiego czy europejskiego”

W kolejnym wywiadzie z serii „Wydawnictwa pod lupą” Sebastian Drabik rozmawia z przedstawicielką Waneko – Alex Siemiradzką. Miłej lektury!

Sebastian Drabik: Jakie są Twoje pierwsze wspomnienia związane z literaturą, a jakie z mangą?

Alex Siemiradzka: Moja najdroższa rodzicielka czytała mi do snu baśnie Andersena i braci Grimm, a że chciała, abym szybko sama nauczyła się czytać, któregoś dnia po prostu mnie zostawiła z książkami i kazała samej składać literki. Generalnie pierwsze przeczytane przeze mnie książki to różnego rodzaju baśnie. Szczerze mówiąc, jako energiczny dzieciak i straszna chłopczyca, wolałam się bić z kolegami, łazić po drzewach i grać w piłkę na podwórku niż czytać książki, więc pierwsze lata w podstawówce były pod względem czytania straszne. Ile awantur było przy każdej kolejnej lekturze szkolnej…! Współczuję mojej rodzicielce i podziwiam ją za to, że nie wywieszała mnie za nogi za oknem. Co zaś się tyczy mangi, to na początku miałam raczej styczność z anime z Polonii 1, które po prostu kochałam. Wystarczyło włączyć mi anime i nagle byłam dzieckiem-aniołkiem. Z mangą jako komiksem miałam styczność dopiero, kiedy w moje ręce wpadł tomik Aż do nieba (miałam wtedy ok 8-9 lat), później poleciało i zostało ze mną do dziś.

SD: Myślę, że wiele osób pasjonujących się opowieściami w obrazkach zwyczajnie Ci zazdrości. Praca w wydawnictwie to dla wielu czytelników wymarzone zajęcie. Jak doszło do tego, że jesteś w tym miejscu – przypadek czy starania?

AS: Trochę przypadek, trochę starania. Starania, bo zawsze chciałam mieć coś wspólnego z komiksami (niekoniecznie mangą). Początkowo marzyło mi się tworzenie własnych komiksów. Rodzina była temu bardzo przeciwna, więc darowałam sobie ten pomysł. Podczas studiów byłam pracownikiem biurowym. W tym samym czasie znajomym potrzebna była pomoc w sklepie komiksowym, więc zaczęłam pracować tam wieczorami. A przypadek dlatego, że później jakoś to wszystko tak się potoczyło, że rzuciłam pracę w biurze i zaczęłam pracować w tym sklepie z komiksami w pełnym wymiarze godzin. Poznałam wiele osób z różnych wydawnictw (niektóre znałam z lat nastoletnich, poznawałam ich na różnych wydarzeniach okołokomiksowych) i mimo że pojawiały się różne propozycje, nie brałam ich na serio. W końcu mój poprzednik w Waneko powiedział, że wydawnictwo chciałoby nawiązać ze mną współpracę. Trochę się bałam, bo co ja mogłam zaoferować wydawcy? Do tego (nie żartuję) mojemu ulubionemu? Ale Waneko mnie „poderwało” i tak nam się ten związek ładnie układa 🙂

SD: Podoba Ci się praca w tej branży? Jakie widzisz plusy i minusy branży edytorskiej/wydawniczej?

AS: Podoba bardzo. Przynosi mi wiele satysfakcji, wciąż zdobywam nowe doświadczenia i wiedzę. Mogę się rozwijać. Podejrzewam, że gdybym miała kiedyś rozstać się z Waneko, to chciałabym się spróbować w jakimś wydawnictwie z literaturą młodzieżową bądź literaturą grozy. Minusem, i to sporym, są zależności od wydawnictw japońskich, które są dla nas czasem niezrozumiałe. Wynika to z innego modelu biznesowego i kultury biznesu.Continue reading →

„Pierwsza krew” Cedric Sire

Dokładnie miesiąc temu, czyli 15 stycznia nakładem wydawnictwa Dragon ukazała się w Polsce druga powieść francuskiego autora Cedrica Sire’a pt. Pierwsza krew.

Z opisu książki:
W mroźną zimową noc na przedmieściach Paryża znany przestępca zostaje spalony żywcem we własnym mieszkaniu. Zbrodnia nie przypomina jednak mafijnych porachunków… Eva Svärta rozpoczyna niełatwe śledztwo, mając do dyspozycji tylko kilka mętnych poszlak. Tymczasem przeszłość upomina się o swoje. Ogarnięta obsesją odnalezienia zabójcy swojej matki i siostry bliźniaczki policjantka musi znów stanąć twarzą w twarz z potwornością, którą trudno sobie nawet wyobrazić…

Zanim zaczęłam czytać Pierwszą krew, w jednej z krakowskich bibliotek zaopatrzyłam się w pierwszą część serii o Evie Svärcie – Gorączkę i krew. Generalnie każda część dotyczy innej sprawy kryminalnej, jednak warto je czytać zgodnie z kolejnością, ponieważ wiele można się dowiedzieć o przeszłości tej charakterystycznej policjantki. Dlaczego charakterystycznej? Eva jest albinoską – ma śnieżnobiałe włosy, a jej źrenice mają czerwony odcień. Jest też bardzo skryta, ale skuteczna w działaniu, czym wzbudza respekt swoich współpracowników. Niektórzy wręcz się jej boją.

W Pierwszej krwi Eva po raz kolejny mierzy się ze sprawą, która ma związek ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, w szczególności praktykami okultystycznymi. Nieprzypadkowo zostaje tu cytowany Aleister Crowley. Ktoś dokonuje okrutnych morderstw: ofiary są wiązane drutem, pozbawiane języka, a następnie podpalane. Osoba, która za tym stoi jest bezwzględna w swych działaniach oraz ogarnięta obsesją i pragnieniem zemsty. Albinosce pomagają: kolega z wydziału – Leroy oraz Alexandre Vauvert, policjant, z którym Eva rozwiązała poprzednią sprawę, i z którym łączy ją coś więcej niż tylko przyjaźń.

W powieści pojawiły się również retrospekcje, dzięki którym czytelnik może dowiedzieć się, jakie były przyczyny obecnych wydarzeń. Powiem szczerze, że te fragmenty trochę skojarzyły mi się z fabułą serii komiksów Locke & Key Joego Hilla i Gabriela Rodrigueza. Głównie przez grupę studentów-przyjaciół, którzy doświadczają zjawisk nadprzyrodzonych. Choć może to tylko chwilowa nadinterpretacja.

Nie ukrywam, że moją ulubioną policjantką jest rudowłosa Katie Maguire – bohaterka powieści Grahama Mastertona, ale już teraz wiem, że równie chętnie sięgnę po nową powieść Cedrica Sire’a, aby wraz z Evą Svärtą rozwiązać następną sprawę i poczynić kolejny krok naprzód w rozprawieniu się z jej demonami.

Pierwsza krew to thriller z wciągającą fabułą. Jest brutalnie i krwawo. Autor skrupulatnie obrazuje czytelnikowi popełniane zbrodnie, czego przykładem jest choćby sekcja zwłok noworodka, który po 15 latach został znaleziony w lodówce jednej z ofiar.

Czy uda się rozwikłać sprawę, zanim dojdzie do kolejnego morderstwa? Czy uda im się schwytać sprawcę? Dowiecie się tego, sięgając po najnowszą powieść Cedrica Sire’a.

 Ze swej strony polecam!

 

 

 

Bartek Zujewski (Wydawnictwo Vesper): „utalentowanych autorów, którzy biorą się za bary z grozową stylistyką mamy w Polsce – jak to się u nas w Poznaniu mówi – wuchtę”

Sebastian Drabik: Jakie są Twoje pierwsze wspomnienia związane z literaturą – książką, czytaniem?

Bartek Zujewski: Pierwsze wspomnienia wiążą się rzecz jasna z książeczkami czytanymi mi przez matkę czy babcię. Najwyraźniej z tego okresu pamiętam chyba Daktyle Danuty Wawiłow z genialnymi rysunkami Edwarda Lutczyna, książka ta tak zapadła mi w pamięć, że była jedną z pierwszych, które czytałem swoim dzieciom. Pamiętam też Ależ ten Star się stara – książeczkę o różnych rodzajach ciężarówki Star. Przypominam sobie Koziołka Matołka. Były też winylowe audiobooki – Przygody małpki Fiki Miki, Plastusiowy pamiętnik. Ogólnie jednak ten okres czytania przez starszych skończył się dość szybko – nauczyłem się czytać, mając parę lat i jeszcze zanim poszedłem do szkoły, stałem się samowystarczalny w tym zakresie. Z okresu wczesnopodstawówkowego pamiętam głównie wielokrotnie czytane powieści, jak Dzieci z Bullerbyn, Wakacje z duchami, Do przerwy 0:1 czy Tajemnica Zielonej Pieczęci, miałem – jak chyba każdy chłopak w moim wieku w tamtych czasach – okres fascynacji serią o Tomku Wilmowskim, pasjami czytałem serię z Panem Samochodzikiem, uwielbiałem książki Juliusza Verne’a, westerny Karola Maya, ale czytałem w zasadzie wszelką literaturę przygodową, jaka wpadła w moje ręce. Gdy miałem 11 czy 12 lat przeczytałem po raz pierwszy Władcę Pierścieni i jakoś w tym samym mniej więcej czasie wpadł mi w ręce pierwszy Masterton – no i tak moje czytelnicze „dzieciństwo” się skończyło (śmiech).Continue reading →

Relacja z X. Blog Book Meeting

zdj. Ewa Nowak-Banach

1 lutego miałam przyjemność po raz pierwszy uczestniczyć w wydarzeniu Blog Book Meeting w Katowicach. Jest to wydarzenie, w którym uczestniczą blogerzy publikujący na co dzień swoje recenzje na Facebooku i Instagramie i mają szansę – właśnie podczas takiego spotkania – poznać się w realu.

Blog Book Meeting to nie tylko spotkanie blogerów, ale też spotkania z autorami. Podczas X. edycji prym wiodło wydawnictwo Vesper i jego dwóch autorów: Bartłomiej Grubich (Biegacz) oraz Artur Urbanowicz (Gałęziste, Grzesznik, Inkub, laureat Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego). Poza tym odbył się panel dyskusyjny, w którym przedstawiciele wydawnictw oraz wspomniani już autorzy opowiadali o swoich doświadczeniach we współpracy z blogerami. Było to bardzo fajne spotkanie, dzięki któremu wiem, jakich błędów blogerskich (aczkolwiek nie lubię nazywać Grozowni blogiem) najlepiej unikać, względnie nie powielać.
Dzięki uprzejmości Organizatorek, miałam swoje dwie minutki, aby opowiedzieć uczestnikom BBM o Krakowskim Festiwalu Grozy KFASON, który jest moim dzieckiem ukochanym 🙂

zdj. Ewa Nowak-Banach

Wydarzenie Blog Book Meeting było bardzo dobrze zorganizowane, poza wspomnianymi punktami programu, na terenie Serca Metropolii (miejsce, w którym odbywał się BBM) swoje stoisko miała Księgarnia Dopełniacz (https://www.facebook.com/KsiegarniaDopelniacz/) a także można było zakupić cudowne ubranko na książkę u Stylowej Książki (https://www.facebook.com/StylowaKsiazka/).

zdj. Grzegorz Kopiec

Dla mnie Blog Book Meeting był również świetną okazją do spotkania z autorem Grzegorzem Kopcem i jego żoną, Arlettą, a także na poznaniu się w końcu na żywo z przedstawicielką Alicya.pl  <3

Polecam wydarzenie z całego serducha i jeśli czas i możliwości pozwolą, chętnie wybiorę się na kolejną edycję!

 

ORGANIZATORKI:
Katarzyna Bieńkowska – Poligon Domowy
Beata Skrzypczyk – Opowiemci
Malwina Paś-Myszka – Zakątek czytelniczy
Katarzyna Serafin – Słowny świat Serafina
PARTNERZY:
Wydawnictwo Vesper
Serce Metropolii
Ewa Nowak-Banach – Nolijka –
SPONSORZY:
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Wydawnictwo Egmont
Księgarnia Dopełniacz
Pracownia Uszyte
Postinpocket
SuperMemoWorld
Wydawnictwo Entliczek
Zdrapki Krropki

Magdalena Kałużyńska: „Chciałabym napisać taki horror, żeby czytelnikowi majtki spadły”

Magdalena Paluch: Magdaleno, przyznasz, że trochę miesięcy upłynęło, zanim nadeszła Twoja kolej na przepytanie Cię w ramach akcji Groza jest kobietą. Biję się mocno w pierś z tego powodu, ale na szczęście mamy ze sobą stały kontakt, więc wiesz, co u mnie i dlaczego tak się obsunęło było wszystko. Czy z perspektywy czasu jesteś w stanie powiedzieć, czy projekt ten wniósł coś do świadomości czytelników, czy raczej był totalnie zbędny i nadal nikt nie będzie kojarzył Magdy Kałużyńskiej, Izy Szolc, Joasi Pypłacz i wszystkich pozostałych autorek, z którymi miałam przyjemność rozmawiać do tej pory?

Magdalena Kałużyńska: Po pierwsze: nigdy nie bij się w pierś, gdyż nie po to jest owa. Po drugie: powiem szczerze, bo inaczej nie umiem, jak widzę projekt Groza jest kobietą. Takoż mówię, co następuje: Tobie się należą główne propsy za chęci promocji kobiet piszących grozę w Polsce. Bo Tobie się chciało zorganizować taką akcję, opracować wywiady Ci się chciało, powinnam zacząć od początku i chronologicznie, że to Ty wyszłaś z inicjatywą, to na Twojej Grozowni wywiady opublikowałaś, to Ty wzięłaś sobie za punkt honoru, żeby pokazać światu kobiety piszące grozę i horrory albo temu światu owe niewiasty przypomnieć. Także uważam, że nie ma takiej siły we Wszechświecie, nie ma takiej fizycznej możliwości, żeby projekt Groza jest kobietą okazał się niewypałem, czy też nic nie wniósł do świadomości kogokolwiek. A skoro ten projekt jest od początku do końca Twój, bo jest, to w ogóle sobie nie wyobrażam możliwości jakichkolwiek pretensji odnośnie czegoś takiego jak obsunięcia czasowe. Równie dobrze mogłaś publikować wywiad co miesiąc albo co kwartał. Twoja wolna wola i skrzypce. Także tak to widzę. I jeszcze widzę inne kwestie, a mianowicie: zwieńczeniem wywiadów mogłaby być rozmowa z Tobą, na przykład przeprowadzona przeze mnie. A że nie mam strony www ani blogaska, pozostaje jakoś ogarnąć rozmowę z Tobą w krwawym podkaście. Co Ty na to? Hm? Hmmmmm?Continue reading →

Premiera: „Pierwsza krew” Cedric Sire

Dziś swoją premierę ma książka Cedrica Sire’a „Pierwsza krew” (Wydawnictwo Dragon). Grozownia jest patronem medialnym powieści.

Opis:
To, co przeżyliśmy w dzieciństwie, zostaje w nas najgłębiej… Zwłaszcza strach…

W mroźną zimową noc na przedmieściach Paryża znany przestępca zostaje spalony żywcem we własnym mieszkaniu. Zbrodnia nie przypomina jednak mafijnych porachunków…  Eva Svärta, białowłosa policjantka rozpoczyna niełatwe śledztwo, mając do dyspozycji tylko kilka mętnych poszlak. Tymczasem przeszłość zaczyna upominać się o swoje. Ogarnięta obsesją odnalezienia mordercy swojej matki i siostry bliźniaczki policjantka musi znów stanąć twarzą w twarz z potwornością, którą trudno sobie nawet wyobrazić… Czy uda jej się rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci w płomieniach? Kim jest człowiek, który zamordował jej rodzinę?

Poniżej możecie przeczytać pierwszy rozdział. Tak na zachętę 😉

 

Krwawa Kałuża, odc. 15

Piętnasta Krwawa Kałuża zawiera, między innym, poniższe kwestie:
– Co słonko widziało, czyli dlaczego niekiedy polski Helołin to Smutnołin,
– Urodzinowe życzenia dla Grozowni w formie hardkorowego wykonu osobistego utworu słowno-muzycznego,
– Życzenia urodzinowe dla Grozowni w formie słownej typowej,
– Dywagacje na temat polskiego serialu Wiedźmin, filmu polskiego kinowego pt. Wiedźmin oraz Wiedźmina netflixowego,
– Listy do redakcji, czyli w tym przypadku do mnie,
– Rozkmina, czy jak zwać, odnośnie zapowiedzi, że rok 2020 jest rokiem Wiedźmy.
I to tyle, dwa gile.
Niech Wam ziemia lekką będzie, a trawa zieloną.
AVE oraz DNR (starożytna siema oraz do następnego razu…)

„Słowiański horror”, antologia

Słowiański horror to czwarta z kolei antologia z cyklu zapoczątkowanego przez Macieja Szymczaka we współpracy z wydawnictwem Horror Masakra, a pierwsza, w tworzeniu której nie brałam czynnego udziału ani jako korektor, ani jako autor. Tym bardziej ucieszyła mnie propozycja zrecenzowania zbioru i z ciekawością sięgnęłam po tę pozycję.
Niestety, muszę stwierdzić, że nadając zbiorowi tytuł Słowiański horror, wydawca strzelił sobie w stopę, gdyż czytelnik, sięgając po książkę, oczekuje kwintesencji tego, co było w poprzednich antologiach (dla przypomnienia: Krew zapomnianych bogów, Słowiańskie koszmary, Licho nie śpi). Tego nie otrzyma. Nie jest to stricte horror, raczej fantastyka z domieszką grozy, a wiedza niektórych autorów dotycząca Słowian wydaje się czasem bardziej niż pobieżna.
Czytelnik dostanie kilkanaście opowiadań i wierszy, jednych lepszych, innych gorszych, ale wszystkich wciągających i godnych uwagi.
Spośród autorów opowiadań znałam jedynie Macieja Szymczaka i Tomasza Siwca i ich twórczość, i z pewnym zaskoczeniem przyjęłam fakt, że antologii nie tworzyli w głównej mierze debiutanci, ale pisarze z pewnym dorobkiem. Podczas lektury miałam wrażenie, że na kartach książki spotykam się z pisarzami początkującymi, z niewyrobionym jeszcze stylem, ale z fantastycznymi pomysłami. Każde z przeczytanych przeze mnie opowiadań ma potencjał, a przy odrobinie pracy autora mogłoby stać się perełką. Obroniły się opowiadania, których akcja toczy się współcześnie, natomiast te, których fabuła została przeniesiona w przeszłość – a zwłaszcza gdy autorzy zdecydowali się na zabieg stylizacji językowej, mający z założenia wzbogacić opowieść – obnażały niedoskonałości warsztatowe autora. Ponadto pewnych wyrażeń użyto w nieodpowiednim znaczeniu. Dla przykładu: białogłowa (kobieta zamężna) nie jest synonimem niewiasty (kobiety nieznającej męża), choć w późniejszych czasach zaczęto te określenia traktować zamiennie. Dziatki to nie to samo co dziadki, a połóg nie jest odpowiednikiem porodu. Raziło, naprawdę, szczególnie że nie uznaję się za osobę obeznaną ani w słowiańskich wierzeniach, ani w epokowym słownictwie.
Ale skupmy się na dobrych stronach antologii.
Niekwestionowanym numerem jeden zbioru jest dla mnie Pieniacz Jacka Pelczara. Autor zgrabnie, z wprawą prowadził narrację, nie zamieszczając niepotrzebnych udziwnień językowych, dozując napięcie w odpowiednich momentach. Sama historia jest więcej niż ciekawa i warto było przeczytać całą antologię, by móc uraczyć się tym właśnie opowiadaniem.
Na uwagę zasługują również opowiadania Marka Kwietniewskiego Żywy Ogień i Aleksandry Kozioł Jak było, choć tutaj miałabym trochę uwag warsztatowych. Tak naprawdę nie mogę wymienić ani jednego opowiadania, które od początku do końca okazałoby się kiepskie czy warto je sobie odpuścić. Treść każdego jest interesująca, należałoby jedynie popracować nad formą.
Antologię wieńczy poezja Łukasza Szczygło. W udany, pełen refleksji sposób autor zapoznaje nas ze słowiańską historią i wierzeniami. Moją uwagę przykuł Kruk, zupełnie odróżniający się od pozostałych wierszy i w który według mnie poeta włożył najwięcej pracy. Opłacało się.
Podsumowując, Słowiański horror to antologia, mimo że trzymająca się motywu przewodniego, czyli słowiańskich wierzeń, dość różnorodna. To dobry towarzysz długich, zimowych nocy, kiedy sen nie nadchodzi. Co prawda noc spędzona z tą książka nadal pozostanie bezsenna, ale już nie tak długa.


Anna Musiałowicz – z wykształcenia pedagog-resocjalizator, aktualnie pracuje jako manager w prywatnej firmie. Z natury włóczykij. W chwilach wolnych od obowiązków rodzinnych i zawodowych grywa w szachy, nawiedza zamki, rysuje, gdzie popadnie i co popadnie, zazwyczaj słucha heavy metalu i rocka, czyta głównie fantasy. Z zamiłowania pisarka. Jako autor debiutowała w marcu 2016 roku. Całym sercem oddana Wydawnictwu Dom Horroru, gdzie działa jako redaktor i korektor od początku jego istnienia, co wcale nie przeszkadza jej na „skoki w bok” z innymi wydawnictwami. Jej opowiadania i drabble zostały opublikowane w magazynach i antologiach związanych z literaturą grozy i podręcznikach RPG.