Krwawa Kałuża, odc. 14

Serdecznie zapraszam na 14 odsłonę audycji Krwawa Kałuża.
W tym odcinku będzie dywagacja (i dwa konkrety) między innymi odnośnie:
– Siódmej edycji festiwalu Kfason, w tym o cudnym harmonogramie,
– Książkach „czarownicujących” pt.: Złota Gałąź, Biegnąca z Wilkami,
– Listach do redakcji, czyli w tym przypadku do mnie,
– Oszustach zwanych Tele-wróżkami,
– Marnej reklamie horroru książkowego w Polsce, wręcz marnej bardzo.
I niech Wam ziemia lekką będzie, a trawa zieloną albo nie.
Ave

Magdalena Kałużyńska vel Krwawa Kałuża

Andrzej Hudowicz (Wydawnictwo Rebis): „jak wyłączą prąd, to jak zwykle cywilizację uratują biblioteki”

Grozownia wraz z adminami grupy Horror w literaturze: Filipem Rutkowskim oraz Magdą Paluch przy nieocenionej pomocy Sebastiana Drabika serdecznie zapraszają na cykl wywiadów „Wydawnictwa pod lupą, czyli Drabikowe pytania o przeszłość i przyszłość”. Oczywiście rozmowy te oscylują wokół kochanego nas gatunku, czyli horrorów.

Cykl zaczynamy od wywiadu z Andrzejem Hudowiczem z wydawnictwa Rebis.

Sebastian Drabik: Jakie są Twoje pierwsze wspomnienia związane z literaturą – książką, czytaniem?

Andrzej Hudowicz: Najzwyczajniej w rodzinnym domu było dużo książek, sięganie po nie to była oczywistość. Rodzice, starsze siostry czytali, kupowali książki, książka była częstym prezentem, więc czytanie, później już czytanie “nałogowe” to naturalna kolej rzeczy. W okolicy było też sporo bibliotek (jedną, osiedlową miałem na parterze w klatce w bloku, w którym mieszkaliśmy), więc tam można było myszkować po półkach, szukać czegoś nowego. A potem nagle bum, początek lat 80., pojawiła się Fantastyka, w okolicy zaczął działać legendarny już klub “Orbita”, koledzy zaczęli pożyczać tzw “klubówki”, czyli na w pół legalnie tłumaczone i wydawane książki, które nie trafiały do normalnego obiegu. Jeśli chodzi o fantastykę z książek, które zapadły w pamięć to np. Stalowy szczur, Aleja potępienia, Lovecraft, Kuttner czy genialne opowiadania Sheckleya. Jak to z nałogiem – im więcej czytasz, tym więcej chcesz. Najciekawsze zawsze było odkrywanie nowych autorów, czy mało znanych książek. Teraz o to trudniej, bo książki jednak to też praca, ale i tak zdarza się od czasu do czasu jakieś olśnienie i fascynacja – i dla tych chwil warto czytać.

SD: Myślę, że wiele osób pewnie Ci zazdrości. Praca w wydawnictwie to dla wielu czytelników wymarzone zajęcie. Jak doszło do tego, że jesteś w tym miejscu – przypadek czy celowe zabiegi?

AH: Czysty przypadek – jak wielu kolegów trafiłem do Rebisu poprzez sport – dokładnie przez uczelniany klub AZS na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Jako że prezes Rebisu, Tomasz Szponder, był i jest mocno związany z AZS-em, ten przepływ był naturalny. A dla kogoś, kto jak ja uwielbiał książki, możliwość nawet przerzucania paczek z książkami w magazynie to była gratka. A potem to już poszło z górki i po skończeniu studiów na stałe już zakotwiczyłem w wydawnictwie – w sumie to już ponad ćwierć wieku. Ufffff : -))))

SD: A w tym, czym konkretnie się zajmujesz, jakie odnajdujesz wady, a jakie zalety? Co uwielbiasz, a czego nienawidzisz?

AH: Zajmuję się księgarnią wysyłkową Rebisu oraz jestem recenzentem proponowanych nam tekstów. Specjalizuję się w historii, fantastyce, kryminale, choć tu zakres bywa z konieczności dużo szerszy, bo propozycji jest mnóstwo. Lubię to, co robię, robię to, co lubię. Nie popadając w entuzjazm – nie narzekam : -)))

SD: Jeśli spojrzymy na lata 80. i 90. zauważymy, że wtedy sprzedawało się u nas praktycznie wszystko, w tym również horrory, których wydawano masę. Później jednak rynek uległ zmianie. Czy obecnie trudniej jest sprzedać książkę niż dwie dekady temu?

AH: Propozycji wydawniczych są tysiące rocznie, żeby znaleźć autora, tekst, który się przebije na coraz bardziej konkurencyjnym rynku wydawniczym – im dłużej się tym zajmuję, tym bardziej jestem przekonany, że trzeba mieć mnóstwo szczęścia. Oczywiście – musi to być poparte wcześniejszą analizą, później pracą przy promocji i sprzedaży, ale mam wrażenie, że gusta i klienci stają się coraz bardziej niestali i nieprzewidywalni. Na pewno wymaga to coraz więcej wysiłku – i coraz więcej przysłowiowego “nosa” do tematów, tekstów, autorów. Na pewno teraz jest o wiele trudniej, jeśli chodzi o ilość wydawnictw, ilość tytułów. Zmienił się diametralnie charakter rynku, coraz więcej handlu przenosi się do Internetu. Jednak rynek książki także się “ucywilizował” w porównaniu z dość szalonymi latami 90., gdzie początkowo nakłady były ogromne, wielki głód książki, szczególnie literatury popularnej (sf, horroru, sensacji) powodował, że nowe tytuły sprzedawały się na pniu. Czasy były ciekawe i kolorowe. Teraz to raczej ciężka praca u podstaw, walka o wypromowanie każdego tytułu, bo żadna książka, jak dobra by nie była, nie sprzeda się już, ot tak, łatwo i przyjemnie.

SD: Kiedy mowa o horrorze, w Polsce czytelnikom wciąż łatwiej wskazać autorów zagranicznych: King, Masterton, Koontz. Na naszym podwórku można wspomnieć o Dardzie, Orbitowskim czy Małeckim (choć oni odchodzą już od grozy). Wciąż brak jest nowych! Czy mi się wydaje, czy wydawnictwa niechętnie inwestują w nowe nazwiska? Dlaczego tak się dzieje?

AH: Nie śledzę aż tak dokładnie polskiego horroru. Kiedyś wydawaliśmy sporo horrorów – ale były to wyłącznie tłumaczenia. Od pewnego czasu ograniczyliśmy się praktycznie na tym polu do dwóch nazwisk: Anne Rice i Grahama Mastertona. Przy okazji: nowa książka niezwykle popularnego w Polsce Grahama Mastertona już w 2020 r!
Z polskich autorów na pewno warto wspomnieć o Robercie Szmidcie – ze swoimi Szczurami bardzo fajnie wszedł w klimaty zombie. Lubię książki Roberta Cichowlasa. Czasem trafiają do nas propozycje nowych autorów, ale nie trafiłem jeszcze na żaden tekst, który polecałbym do wydania. Ale też pewnie autorzy piszący horrory, znając nasz profil wydawniczy, niekoniecznie wysyłają nam teksty, które trafiają raczej do innych wydawnictw.

SD: W ostatnich latach nie widać poprawy czytelnictwa w naszym kraju. Co robić?! Przecież od tego zależy wasz biznes! Masz jakieś pomysły, żeby zachęcić Polaków do czytania? Czy pomysł na ujednolicenie cen książek może coś tu zdziałać?

AH: Wrócę do początku naszej rozmowy – oczywiście są potrzebne i niezbędne różne programy społeczne, akcje, zachęcanie, promowanie czytania. Nic lepiej nie buduje społeczeństwa obywatelskiego, nie kształtuje świadomych swoich decyzji wyborców, po prostu mądrych, czy choćby mądrzejszych ludzi niż wykształcenie i czytanie. Dzięki książkom poznajemy historię i miejmy nadzieję, możemy uczyć się na błędach i ich unikać, bez tego stajemy się masą łatwą do zmanipulowania, skłócenia.
Rebis wspiera biblioteki, akcje promujące czytelnictwo, jesteśmy stałym sponsorem wielu konwentów fantastyki w całym kraju – od największego, poznańskiego Pyrkonu, po te małe, lokalne, dla kilkudziesięciu osób. Ale według mnie – najprostsza i najlepsza metoda to książki w domu. Nikt lepiej nie nauczy nawyku czytania niż rodzice i książki, które są obecne na co dzień, pod ręką. Szkoła często do czytania niestety zniechęca, a konkurencja o wolny czas młodych ludzi, bo o nich przede wszystkim powinniśmy walczyć, jest ogromna. E-booki fajne, wygodne, czasem niezbędne, ale nic nie zastąpi kontaktu z papierową, wydrukowaną książką. To nie tylko moja osobista preferencja, ale naukowe badania – potwierdzające, że lektura “papieru” dla naszego rozwoju emocjonalnego, intelektualnego niesie niezwykłe korzyści.
Poza tym – jak wyłączą prąd, to jak zwykle cywilizację uratują biblioteki : -)

Co do stałej (na jakiś czas) ceny książki – zdania są bardzo podzielone. Ja jestem przeciwnikiem. Skoro czytelnictwo i sprzedaż książek w Polsce są na dość żenującym poziomie i, jak rozumiem, chcemy tę sytuację poprawić, to podnoszenie cen książek – bo taki będzie skutek ingerencji w rynek – będzie nie strzałem w stopę, ale w głowę. Oczywiście cena nie jest jedynym czynnikiem, który decyduje o zakupie, ale jednak wolałbym, żeby popracowano na przykład nad zakupami egzemplarzy dla bibliotek, podatkowymi zachętami dla wydawców, bo powoływanie się na przykłady dużo bogatszych krajów i społeczeństw jest nietrafione, a wzorce warto czerpać o ile są dobre, a nie wygodne dla małej grupy interesów.

SD: Niedawno rozpoczęliście nową serię: Wehikuł czasu. Skąd pomysł? Jakie książki mogą ukazać się w tej serii?

AH: Pomysł dojrzewał od kilku lat, a jego autorem był Sławek Folkman, nasz bliski współpracownik. Sławek, wielki fan Diuny, był przekonany, że także inne klasyczne powieści sf powinny zostać przypomniane szerszej grupie polskich czytelników. Sporo tych tytułów pojawiło się w Polsce w latach dziewięćdziesiątych i, poza nielicznymi wyjątkami, są dla nowego pokolenia czytelników praktycznie nieznane. Nie ukrywam, że najwięcej czasu zabrało nam opracowanie szaty graficznej – i niestety przez ten czas kilka dobrych tytułów nam umknęło, kupionych przez innych wydawców. Ale i tak nie narzekamy, bo propozycji jest mnóstwo. Na razie ukazało się 7 tytułów (Kwiaty dla Algernona, Aleja potępienia, Koniec dzieciństwa, Hiob, Non-stop, Przestrzeni, przestrzeni oraz Cieplarnia). Z wielką przyjemnością mogę już zapowiedzieć kolejne tytuły: Wieczną wojnę Haldemana, dwie powieści Bestera (Człowiek do przeróbki i Gwiazdy moim przeznaczeniem), kolejny tytuł Heinleina (Drzwi do lata), Ostatni brzeg Shute’a oraz cztery tomy Odysei kosmicznej. Pomysłów i propozycji mamy mnóstwo, a co mnie najbardziej cieszy, także od czytelników, którzy przysyłają długie listy bardzo ciekawych nazwisk i tytułów. Seria najwyraźniej “chwyciła”, mamy dużo sygnałów, że się podoba, zarówno sposób wydania, jak i dobór tytułów, więc pozostaje tylko wybierać i wydawać. Są wszelkie podstawy, by oczekiwać, że seria pięknie się rozwinie w kolejnych latach.

SD: Do tego momentu wydaliście już kilka pozycji, na których wznowienie czekało wielu czytelników. W zapowiedziach są następne. Póki co dominuje fantastyka, a czy będzie tam również miejsce dla grozy? Proszę także powiedzieć o nadziejach związanych z tą serią.

AH: Na razie założenie jest takie, że będą to wyłącznie pozycje sf – mogą oczywiście czasem zahaczać o grozę czy horror, ale nie planujemy wejścia w ten gatunek w serii klasyki – być może bardziej w zbiorach opowiadań, jeśli się na takie zdecydujemy, bo autorzy sf często pisali również opowiadania grozy czy horrory. Kilka nazwisk na pewno miłośnikom horroru nie będzie obce, ale póki umowy nie podpisane, to niestety więcej mówić nie mogę – konkurencja nie śpi : -)

SD: Serdecznie dziękuję za owocną rozmowę i za poświęcony mi czas!


zdj. Sebastian Drabik i siostry Soska.

Sebastian Drabik – rocznik 82. Absolwent Wydziału Administracji na lubelskim UMCS. Szerszej publiczności dał się poznać już jakiś czas temu jako autor krótkich opowiadań publikowanych w magazynie Czachopismo i e-zinie Grabarz Polski. Obecnie specjalizuje się w wywiadach i relacjach, a efekty jego pracy publikują magazyny takie jak OkoLica Strachu, Nowa Fantastyka oraz portal Lubimy Czytać. Pasjonuje się kinematografią i kulisami sztuki filmowej, jest zagorzałym czytelnikiem kochającym książki, a ostatnio stał się wielbicielem japońskiego komiksu, mangi.

 

Anna Musiałowicz: „Nadawanie grozie płci jest niepotrzebne”

Magdalena Paluch: Aniu, czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że Groza jest kobietą? I raczej chodzi mi tu o aspekt literacki, a nie ten związany np. z wyglądem zewnętrznym czy brakiem mejkapu 😉

Anna Musiałowicz: Ja bym raczej odwróciła to stwierdzenie i powiedziała, że bycie kobietą jest grozą. A przynajmniej często bywa (śmiech). Jeśli mielibyśmy rozpatrywać literaturę grozy pod tym kątem, najpierw musielibyśmy zdefiniować kobietę. Czyli najprawdopodobniej oprzeć się na stereotypach, uznać ją za nieprzewidywalną, czasem histeryczną, na pewno delikatną, wrażliwą. Mężczyźnie natomiast nadać cechy brutalne, wręcz prymitywne. Dla mnie autorem idealnym jest taki, który pisze w ten sposób, że sam niknie za stworzonymi przez siebie postaciami, nieważne, czy jest facetem, czy babką.
Hasło, że groza jest kobietą, horror jest mężczyzną, jest chwytliwe. Obydwoje  tajemniczy i  przerażający, bezwzględni i bezkompromisowi, a jednak różniący się w detalach. Ale tak naprawdę groza czy horror nie mają płci. Są zlepkiem fantazji autora, jego cech, przekonań, sympatii i antypatii. Ile z siebie przemycimy do tekstu, zależy od nas samych. Nadawanie grozie płci jest niepotrzebne. Zresztą porównaj chociażby teksty Wojtka Guni i Karoliny Kaczkowskiej. Kto w tym układzie, jeśli mielibyśmy opierać się na stereotypach, byłby kobietą? (śmiech).Continue reading →

„LandsbergON” Gorzowski Magazyn Fantastyczny

Jakiś czas temu odezwał się do mnie pewien człowiek z pytaniem, czy chciałabym zerknąć na nowe bezpłatne pismo z opowiadaniami z gatunku fantastyki. Chętnie się zgodziłam, bo uważam, że warto wspierać nowe inicjatywy, zwłaszcza kiedy tworzą je ludzie z pasją. I takim człowiekiem jest Mariusz Sobkowiak – redaktor naczelny gorzowskiego magazynu fantastycznego LandsbergON. Jak czytamy w pierwszym numerze:

LandsbergON ma być czasopismem tworzonym przez mieszkańców, aby pokazać, że Gorzów jest fantastyczny i by móc w tej niezwykłej formie promować nasze miasto”.

I słowo to zostało dotrzymane – faktycznie wszystkie teksty (mówię tu o trzech dotychczas wydanych numerach) dotyczą Gorzowa Wielkopolskiego. Magazyn objętościowo jest niewielki, ale zawiera w sobie dużo dobrej treści. Każdy numer rozpoczyna się od wstępniaka redaktora naczelnego, a w środku możemy znaleźć albo fotografie, albo grafiki zdolnych, gorzowskich artystów.

Najnowszy – trzeci numer – w całości poświęcony jest grozie, czyli temu, co Grozownia lubi najbardziej. Znajdziecie w nim cztery wciągające opowiadania, krótką historię o tym, jak miejski kat szukał żony, a także bardzo ciekawy wywiad z Jackiem Radzymińskim, autorem książki Rozeznanie duchów i administratorem fanpejdża Mówi Wieko na Facebooku.

Jeśli chcecie znać moje zdanie, jestem pozytywnie zaskoczona jakością magazynu LandsbergON. I bardzo podoba mi się taka forma promocji miasta – niezwykle oryginalna i angażująca lokalną społeczność do współpracy. O ile pierwszy numer miał pewne niedociągnięcia od strony korekty, tak w następnych zjawisko to nie występuje. No, może poza jednym – jak mi jeszcze raz napiszecie Steven King, zamiast Stephen, to będę mordować 😉

Także, Grozolubisie, jeśli tylko będziecie mieli okazję sięgnąć po magazyn LandsbergON – nie wahajcie się ani chwili. Myślę, że to będzie przyjemnie spędzony czas na lekturze, a może ten półrocznik tak Was zaintryguje, że odwiedzicie Gorzów Wielkopolski i sprawdzicie, czy te wszystkie dziwy i niesamowitości mają miejsce 🙂

Ze swojej strony polecam!


PS. Ponieważ magazyn w tym roku dostał mniejszą dotację od Urzędu Miasta, możecie pomóc w jego tworzeniu, wpłacając dowolną kwotę na konto wydawcy, czyli Stowarzyszenia NOVUM: 37 2030 0045 1110 0000 0425 6090 tytułem – Dotacja na LandsbergON.

„Maszyna” – industrialny numerek międzygatunkowy

Na warszawskiej Białołęce, pomiędzy ulicami Głębocką, Skarbka z Gór i Magiczną mieści się całkiem spory i całkiem zaniedbany trawnik – bo trudno inaczej nazwać tę chaotycznie porośniętą zielskiem połać, wtłoczoną między dwa osiedla i kompleks handlowy. W drodze do pracy korzystam codziennie ze skrawka owej „zieleni”, paląc papierosa na tyłach wiaty przystankowej. Nieco rzadziej, za to powierzchniowo o wiele zachłanniej, użytkuje ją objazdowe wesołe miasteczko, kotwicząc tu kilka razy w roku na parę tygodni. Ten niewielki lunapark ma w sobie coś osobliwie ponurego, coś w rodzaju blasku radochy w oczach szaleńca, po tym jak dla rozrywki puścił z dymem przeludniony sierociniec. Coś, co przywodzi na myśl leciwą kurwę, która wdzięczy się do potencjalnych frajerów sztucznym uzębieniem wprasowanym w wymięte życiem, nieudolnie pokryte toną pudru lico, która pod lateksem minispódniczki ukrywa luźne i zużyte łono, której od dawna wyschnięte na wiór piersi prężą się zalotnie zamaskowane podrasowanym stanikiem.

Lunapark to wątpliwej jakości symbioza –  królestwo maszyn na usługach ludzi. Bezdusznych tworów stworzonych dla taniej rozrywki jeszcze tańszej w jej konsumpcji gawiedzi, mechanizmów utrzymywanych przy życiu chaosem kabli, trybów i śrub oraz tkanki ludzkiej wprawianej w ruch sześciopakiem z „biedry” i chipsami – „zapłać mniej, kup cztery opakowania”. Wiekowa kurwa i tani frajer. Układ na miarę czasów niezmiennych jak ludzkość.

Wyblakłe grafiki –  niemal splagiatowane komiksowe sceny z Funky Kovala – zdobiące podniszczone karuzele, sugerują, że wyeksploatowana do granic wytrzymałości maszyneria okres świetności świętowała w bezbarwnych latach osiemdziesiątych XX wieku. Wagoniki skrzypią na wietrze, łańcuchy rozciągają się zmęczeniem materiału, kolorowe koniki linieją entą warstwą wciąż od nowa nakładanej farby. Wiatr zawodzi poszarpanymi akordami w rytmie disco-polo, smród przepracowanego oleju rozpełza się po wydeptanej trawie, znacząc trop od lepkiego paleniska imbisbudy do kleistych dłoni ściskających spocone żółtawym mazidłem hot-dogi. Wymyślne lustra w gabinecie śmiechu oddają rzeczywistość wcale nie tak znacznie odbiegającą od krzywizn zaklętych w pofałdowanym szkle.

A gdyby tak wesołomiasteczkowa kurwa się zbuntowała? A co jeśli kolejna fala przeżartych popcornem frajerów, tłustych, napompowanych cukrem dzieciaków i skretyniałych insta-mamusiek wgapionych w ekrany smartfonów odczuła skutki jej gniewu? Jak wyglądałby lokalny holocaust w wykonaniu opętanych furią lunaparkowych maszyn? Nad tym właśnie zastanowiłbym się, gdybym zamierzał wysnuć historię dla potrzeb wydanej przez Dom Horroru antologii Maszyna. Tymczasem przyszło mi podzielić się opinią z jej lektury.

Zaskoczyła mnie literacka jakość Maszyny, choć kilka autorskich nazwisk zwiastowało co najmniej dobry poziom. Nieczęsto się jednak zdarza w przypadku prac zbiorowych, by książka była tak równa i tak różnorodna zarazem. Rozpiętość interpretacyjna narzuconej konwencji wypadła nadzwyczaj dobrze, nie znalazłem tekstu, który sprawiałby wrażenie napisanego na siłę lub przez autora, mającego poważniejszy problem z wdrożeniem się w klimat. Trafiły się, jak zawsze, zalatujące nieświeżością jaja, ale również prawdziwe perełki, skutecznie przewietrzające pozbukowy smrodek. Na liście moich prywatnych hiciorów znalazły się teksty:

  • Agnieszki Biskup – piękny stylistyczny mariaż twardego, męskiego pulpu z wysokoliterackim wdziękiem, godnym najlepszych w literackim fachu. Świetna fabuła;
  • Przemka Karbowskiego – zręczna jazda na ostrej kurwie. Pulp pełną gębą, testosteron level master;
  • Marka Zychli – Zychla pure, 100% jakości;
  • Anny Musiałowicz – piękne stylistycznie, prawdziwe emocjonalnie, duszne, kobiece;
  • Kornela Mikołajczyka – u tego faceta nie ma wpadek, cyberpunk pełną gębą, napisany w oldschoolowym duchu hardboiled;
  • Dagmary Adwentowskiej – podobnie jak u Marka Zychli – ach, ta monotonia dobrego pióra. Świetne;
  • Wojtka Guni – z pisaniem Wojtka mam nielichy problem. To dla mnie nadal zlepek pięknych zdań, które same z siebie są tak urodziwe, że wiecznie przyćmiewają fabułę. Pełen szacunek dla jakości pióra, choć historia mnie (jak zwykle) nie porwała.

Gdybym miał przyrównać tę książkę do laleczki, na której przypadkowo zawiesiłem oko, skuszony jej narzucającymi się wizualnie walorami, pomyślałbym zapewne, że to nie tylko byle cizia warta chwilowego wzwodu, że w tej małej jest coś więcej, coś, co sprawia, że utrzymanie dłuższej erekcji i włożenie wysiłku w aktywność ściśle powiązaną z prokreacją jest godne wzięcia pod uwagę. Rozebrawszy ją już (na części pierwsze) i poznawszy bliżej, doszedłbym do wniosku, że opłacało się nie ograniczyć wyłącznie do jednorazowego dymanka, że warto było poświęcić czas, energię i kilka strzałów więcej.

Być może odrobinę za mało, żeby się zakochać bez pamięci, ale na tyle dużo, by wspominać z satysfakcją okraszoną odrobiną czułości.


Juliusz Wojciechowicz – prozaik twórczo skupiony na literackiej grozie, grotesce oraz literaturze fantastyczno-obyczajowej. Autor kontrowersyjnego Bez znieczulenia (Gmork, 2016), pomysłodawca i współautor książek Pokłosie (Gmork, 2015), Hardboiled (Gmork, 2015). Publikował w licznych antologiach grozy i czasopismach fantastycznych. Dwukrotnie nominowany do Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. Członek grupy filmowej Attic Film Production.

 

 

Krwawa Kałuża, odc. 13

Krwawa Kałuża odcinek dla świnek trzynasty zawiera luźne wnioski kury nioski odnośnie seriali:
– Chilling Adventures of Sabrina
– Lucyfer
– American Horror Story Apocalipsa
– The Walking Dead
oraz spostrzeżenia wujka Gienia odnośnie fanpage pt. Stowarzyszenie Miłośników Horrorów.
I niech Wam będzie ziemia lekką, a trawa zieloną.
Indżojcie audycję albo nie.
Ave

„Brom” Unka Odya

Jako mała dziewczynka często czytałam komiksy. Pamiętam, że mając 7-8 lat zaczęliśmy zbierać z moim bratem wszystko, co zostało wydane przez TM-Semic w latach 90. Namiętnie pochłanialiśmy historie o Batmanie, Spider-Manie, Supermanie czy Punisherze. Potem przyszedł czas na Thorgala, Jonkę, Jonka i Kleksa czy Tytusa, Romka i Atomka. Z czasem – wiadomo – obowiązki zrobiły swoje, ja częściej sięgałam po książki (bo to jednak one były – i są – moją największa miłością) i jakoś tak… komiksy poszły w odstawkę. Owszem, gdzieś po drodze natrafiłam na Żywe Trupy Kirkmana, Blera Rafała Szłapy czy komiksy Mandioci, ale były to spotkania bardzo sporadyczne.

Jednak pewnego dnia w moje ręce wpadł Brom – debiutancki album Unki Odyi, wydany przez Wydawnictwo 23. Komiks podzielony jest na 5 części i pamiętam, że któregoś wieczoru, kiedy sięgnęłam po Broma właśnie, pomyślałam sobie, że przeczytam przez snem ze dwa rozdzialiki, a resztę dokończę następnego dnia. Cóż… Historia opowiedziana przez Unkę tak mnie wciągnęła, że – jak się pewnie domyślacie – przeczytałam całość i… było mi mało!!

Jak już wspomniałam, komiks podzielony jest na pięć krótkich epizodów, w których to nasi bohaterowie (a są nimi m.in. wspomniany już Brom, jego mama, jego siostra cioteczna Marysia, a także najlepszy przyjaciel Broma – Aleks oraz Ola) mierzą się z istotami, które wywodzą się z naszej mitologii słowiańskiej. Zdradzać Wam za dużo nie mogę, bo historyjki nie są długie, ale mimo to bardzo ciekawie przedstawione i naprawdę wciągające.

Podobają mi się bohaterowie, podoba mi się humor i też lekka doza ironii (w końcu mamy do czynienia z nastolatkami), a poza tym bardzo przypadły mi do gustu rysunki. Czytelne przede wszystkim. Nie lubię, kiedy w czarno-białych komiksach wszystko się zlewa. Tu tego nie uświadczycie.

I jeszcze jeden plus – komiks nie jest przegadany, tzn. ma tyle treści, ile powinno być.

Broma polecam zarówno miłośnikom mitologii słowiańskiej, tym, którzy lubią czerpać wiedzę z nietuzinkowych źródeł, jak i tym, którzy po prostu kochają czytać komiksy.

Bardzo udany debiut. Z niecierpliwością czekam na kontynuację 🙂

Marta Krajewska: „Wyobraźmy sobie grupę zrzeszającą kilkunastu mężczyzn tworzących akcję 'obyczajówka jest mężczyzną’ albo 'romans jest męski!’”

Magdalena Paluch: Cześć, Marta! Dzięki, że zgodziłaś się wziąć udział w akcji Groza jest kobietą. Myślisz, że ta akcja ma jakąś wartość? Że po jej zakończeniu czytelnicy będą rozpoznawać polskie autorki i chętniej sięgać po ich (a w zasadzie Wasze) książki?

Marta Krajewska: Cześć! Mam taką nadzieję. Każdy rodzaj promocji jest dobry. No, może nie każdy… Ale ten jest. Widzę, że teraz płeć piękna zwiera szyki w podobnych inicjatywach, a efekty są interesujące, więc trzymam kciuki i za naszą grozę. Trochę to zastanawiające, że kobiety czują, że potrzebne są takie akcje, bo mężczyźni jednak tego nie robią. Wyobraźmy sobie grupę zrzeszającą kilkunastu mężczyzn tworzących akcję „obyczajówka jest mężczyzną” albo „romans jest męski!” (nie ironizuję, tylko eksperymentuję ze stereotypami, które mam w głowie). Ciekawe, jak nasze umysły reagują na takie ćwiczenie, prawda? A gdyby mężczyźni zrobili akcję „groza jest mężczyzną”? To by była awanturka 😀 A jednak gdy chodzi o kobiety reakcje są łagodniejsze, kilka osób się skrzywi, ale większość jednak akceptuje i kibicuje. Może to dlatego, że podświadomie rozumiemy, że w rzeczy samej istnieje podział na płeć w literaturze, a stereotypy w tej dziedzinie nie są dla kobiet łaskawe? Dla mnie płeć autora nigdy nie była ważna i ubolewam nad tym podziałem. Może kiedyś doczekamy czasów, gdy różnice się zatrą, bo przecież to nie płeć autora się liczy, tylko to, co ma do przekazania, a bycie kobietą albo mężczyzną nie czyni nikogo z założenia lepszym. To zdanie wydaje się truizmem, a jednak ilość stereotypów wdrukowana w nasze mózgi powala.Continue reading →

„Odwyk” Adam Widerski

Od czasu do czasu robię sobie przerwę od horrorów i sięgam po inny gatunek literatury. Reportaż, powieść obyczajowa, kryminał, thriller, nawet literatura dla dzieci – w zależności od nastroju.
I właśnie ostatnio wpadła w moje ręce debiutancka powieść Adama Widerskiego – Odwyk. No dobra, może niezupełnie sama wpadła, ale… jestem już po lekturze i zaraz Wam wszystko powiem.

Continue reading →

Przedpremierowo: „Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót” Stefan Darda

Stefan Darda jest jednym z autorów, na którego książki zawsze czekam. Ostatnio z wielkim zdziwieniem uświadomiłam sobie, że do tej pory nie przeczytałam jednej z jego wcześniejszych powieści – Zabij mnie, tato. Nie wiem, jak to się stało, ale wiem, że muszę szybko nadrobić to niedopatrzenie.

Słoneczna Dolina

Wracając do tematu – jak już wspomniałam, na książki Dardy zawsze czekam. Moją ulubioną serią tego autora jest ta o Czarnym Wygonie. Do tego stopnia, że 3 lata temu namówiłam mojego męża na spędzenie urlopu właśnie w miejscowości, w której dzieje się akcja powieści. Chodzi tu mianowicie o Zwierzyniec. Zaliczyliśmy wtedy Guciów, Krasnobród i Józefów. Sam Zwierzyniec natomiast jest przepiękny. Powiem Wam, że to ciekawe doświadczenie – zwiedzać miejsca, w których przebywali fikcyjni bohaterowie. Zwłaszcza, kiedy jest się na Słonecznej Dolinie. Jest dreszczyk niepewności, czy przypadkiem zaraz nie spotka się pewnej małej dziewczynki o białych oczach…Continue reading →