„Dziwolągi” Joanna Zaręba

Pamiętam, kiedy jako nastolatka sięgnęłam po grę komputerową Faust, czyli jakieś 23 lata temu. Był to klasyczny point’n’click, a fabuła przedstawiała się następująco: Marcellyus Faust musi rozwiązać spór toczący się między Bogiem a Mefistofelesem, dotyczący losu dusz ludzi zamieszkujących Park Marzeń. Ludźmi tymi byli… osobliwcy. Siostry syjamskie, siłacz czy otyła dama to tylko kilka postaci, które mogliśmy spotkać w trakcie przemierzania kolejnych lokacji (i różnych czasów). Chętnie znów wróciłabym do gry, bo sama atmosfera (tajemnica, niepokój), oryginalni bohaterowie, logiczne zagadki, a do tego świetna muzyka to wystarczający powód, by na powrót cofnąć się do lat szczenięcych. I osobliwcy… Te fascynujące postacie, które fizycznie odbiegały od wizerunku człowieka, który jest nam bliski…

Potem było Carnivale… Cudowny serial o trupie artystów, również osobliwych, którzy przemierzają Amerykę w czasie II Wojny Światowej. I w tym wypadku również, gdzieś w tle, rozgrywa się walka dobra ze złem. Kocham ten serial za niesamowity klimat, oryginalnych bohaterów i za całą historię, aczkolwiek została ona skrócona wyłącznie do dwóch sezonów, nad czym mocno ubolewam…

I jeszcze był film Freaks w reżyserii Toda Browninga, który mną totalnie pozamiatał. Dziełko z 1932 roku, trwające przeszło godzinę, a zapadające mocno w pamięć… Chyba dlatego, że większość głównych ról zagrali prawdziwi osobliwcy…

I między nimi na nich skupiła się Joanna Zaręba w swej niezwykłej książce Dziwolągi.

Ze swej strony tylko Wam powiem, że nie wiem, skąd wzięła się u mnie fascynacja właśnie osobliwościami (podobnie mam z motywem wesołego miasteczka czy cyrku – oczywiście w wersji upiornej, mrocznej), bo nigdy żadnego na żywo nie widziałam (może poza osobą z karłowatością). Możliwe, że wynika to właśnie z takiej ciekawości innością, oryginalnością. W każdym razie tym chętniej sięgnęłam po wspomnianą już książkę Dziwolągi – by dowiedzieć się czegoś więcej o postaciach, które na przełomie XIX i XX wieku były bardzo popularne jako freak shows.

Książka została opatrzona obszernym wstępem, a następnie podzielona na części, które określały schorzenie/przypadłość wybranych osobliwości. Każda osoba została skrupulatnie opisane, a każdy rozdział posiada zdjęcie postaci, o której mowa. Dzięki temu możemy od razu zobaczyć, jak wyglądał dany dziwoląg.

Autorka w bardzo ciekawy, gawędziarski sposób snuje opowieść o ludziach, którym nie dane było zaznać tzw. normalności. Z powodu wszelakich defektów fizycznych (jeśli sięgnięcie po książkę Joanny Zaręby dowiecie się, że byli to ludzie niezwykle inteligentni), ich jedyną szansą na przetrwanie było dołączenie do ekipy freak shows. Tylko tu mogli znaleźć przyjaciół, poczuć jako taką akceptację czy starać się o godne zarobki. Choć – jak można się domyślić – byli również wykorzystywani przez pracodawców i nie zawsze traktowani uczciwie, z szacunkiem… I nad tym aspektem również pochyla się autorka. Bo mimo sławy i pieniędzy, często byli to ludzie nieszczęśliwi, samotni, bez dalszych perspektyw… Jedną z opisanych historii, która mocno zapadła mi w pamięć, jest ta o Julii Pastranie – najbrzydszej kobiecie świata. Jest to też jeden z obszerniejszych rozdziałów w książce, w którym autorka opisuje, jak chęć zysku przez pracodawcę doprowadza do tego, że zarabia na swej podopiecznej nawet po śmierci. I to po śmierci dosłownie!

Mogłabym długo o tej książce opowiadać, ale to Wasze zadanie – by po nią sięgnąć i zagłębić się w świat Dziwolągów. Jestem pełna uznania dla ogromu pracy, który Joanna Zaręba włożyła w znalezienie materiałów, ich selekcję oraz napisanie tej książki. Wiem, że to swego rodzaju osobliwe kompedium jest tylko kroplą w morzu postaci, których było od groma w opisywanym przez autorkę okresie, ale całość jest tak dobrze przygotowana i opowiedziana, że gdyby książka miała i 1000 stron, nadal byłaby równie ciekawa i fascynująca.

Mam nadzieję, że powstanie kontynuacja Dziwolągów. Może o mniej sławnych, a jednak intrygujących postaciach? Zostawiam to autorce pod rozwagę, a Was – jeśli jeszcze nie mieliście tej pozycji w swoich rękach – bardzo zachęcam do sięgnięcia po ten osobliwy tytuł.

 

„Otwliczanie” Eliza Mikulska

Ogień… Jeden z czterech żywiołów, który z jednej strony przywodzi na myśl poczucie bezpieczeństwa, ciepło, a z drugiej – jego niszczycielska siła, chaotyczny taniec potrafi zgładzić lasy, ludzkie dobra materialne czy… życia.
Mam to szczęście (odpukać w niemalowane), że ogień kojarzy mi się tylko z tym dobrym: z płomieniem świecy, który sprawia, że w pomieszczeniu robi się klimatycznie czy ze spotkaniami przy ognisku w gronie rodziny lub przyjaciół. I tak niech już zostanie…
Ale… gdyby nie było ognia, nie byłoby strażaków, a to właśnie strażacy są głównymi bohaterami kryminału Elizy Mikulskiej Otwliczanie, a ściślej – Agata Mans, jedyna kobieta pracująca w remizie strażackiej w Radomiu.
Pewnego dnia, podczas oprowadzania przedszkolaków po jednostce, znika dziecko. Okazuje się, że jest nim Kuba – syn naszej bohaterki. Pomimo szybkiej reakcji strażaków oraz usilnych starań policji, chłopca nie udaje się odnaleźć. Agata Mans postanawia prowadzić śledztwo na własną rękę.
Historia rozkręca się powoli (niemniej forma i tempo jest dynamiczne), ponieważ autorka szczegółowo wprowadza czytelnika w pojęcia i działania związane z zawodem strażaka oraz jego obowiązkami. I bardzo dobrze! Wszak dla takiego laika jak ja była to bardzo ciekawa lekcja i przy okazji lektury książki, dowiedziałam się wielu ciekawostek. Oczywiście wiedziałam, że jest to bardzo wymagająca i niebezpieczna profesja, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo musi być techniczna i precyzyjna. Po przeczytaniu Otwliczan jeszcze bardziej podziwiam pracę strażaków.
W książce znajdziemy nie tylko akcję i kryminał, ale też dosyć obszerne wątki obyczajowe i psychologiczne. Pamiętajmy – to syn naszej głównej bohaterki zaginął i to ona mierzy się nie tylko ze swoimi wewnętrznymi demonami czy słabościami, ale też z systemem oraz… upływającym czasem. Tym bardziej, że w mieście zaczynają ginąć inne dzieci i to właśnie od szybkości działań zależy ich życie. Owszem, były momenty, kiedy nie mogłam zaakceptować zachowań i decyzji podejmowanych przez Mans, ale z drugiej strony przychodziła refleksja: „Ciekawe, jak ty byś sobie poradziła w takiej sytuacji? Jak byś się zachowała?” i wtedy jej odpuszczałam.
Autorka porusza w swej powieści również wątek stereotypów – no bo jak to baba jest strażakiem? I to jeszcze tak drobnej postury? Zauważyłam też w osobie głównej bohaterki pewną dwoistość natury, z którą – być może – zmaga się więcej kobiet w ogóle (i nie mam tu na myśli tylko „męskich” zawodów): otóż doskonale radzi sobie w sytuacjach stresowych w pracy, jest dzielna, zdeterminowana, ale w domu traci grunt pod nogami, nie zawsze potrafi słusznie decydować, bywa uległa. I myślę, że właśnie ta dwoistość sprawia, że łatwiej jest się z Mans utożsamić i kibicować jej działaniom.
Powieść Otwliczanie czyta się szybko, z rumieńcem na twarzy i pytaniem: kto stoi za porwaniami dzieci? Czy przeżyją? I jak się potoczą losy Agaty Mans? Na odpowiedź do tego ostatniego trzeba mi będzie trochę poczekać, bo zakończenie książki nie jest takie oczywiste… Na szczęście w planach jest kolejna część serii Gasior i czekam na nią z niecierpliwością.
Oczywistym jest natomiast, że polecam Otwliczan każdemu, kto lubi połączenie kryminału z powieścią obyczajową, a także pełne napięcia i zwrotów akcji śledztwo oraz oryginalną bohaterkę.

Wojciech Kulawski: „nie zamierzam z horroru rezygnować, bo najnormalniej w świecie sprawia mi on frajdę”

Magdalena Paluch: Wojtku, w lipcu ukazała się Twoja nowa powieść Między światami – to tytuł inny niż do tej pory w Twojej karierze pisarskiej. Przyzwyczaiłeś swoich czytelników do intryg kryminalnych, a tu: zjawiska nadprzyrodzone, niecodzienne teorie naukowe. Co Cię zmotywowało to tego skoku w bok?

Wojciech Kulawski: Przecież Między światami to jest kryminał. Wątków kryminalnych w powieści Między światami można odnaleźć całkiem sporo. Jednak faktycznie antagonistą w tej historii są złe siły nadprzyrodzone, co zgodnie z klasyczną definicją kwalifikuje moją książkę do gatunku horroru. Wcale nie jest tak, że fantastyka, a w szczególności horror, to dla mnie coś nowego. Od zawsze uwielbiałem ten gatunek, zresztą przez wiele lat recenzowałem filmy dla portalu Arenahorror.pl. Również moje pierwsze literackie pasje i zainteresowania oscylowały wokół sf i horroru. Niestety problem pojawił się wtedy, kiedy przyszedł czas na debiut. Okazało się, że w fantastyce jest bardzo ciasno, a przebicie się graniczy z cudem. Udawało mi się publikować fantastykę w antologiach za sprawą wygranych w konkursach literackich i dzięki czasopismom takim jak choćby Magazyn fantastyczny (już nieistniejący). Jednak to nadal nie był pełnoprawny debiut powieściowy, o którym marzyłem. Udało się dopiero w 2017 roku z kryminałem, bo nie ukrywajmy, na tym poletku było po prostu łatwiej. Wydałem siedem powieści z gatunku kryminału i sensacji, aż wreszcie urobiłem wydawcę, aby zaryzykował z horrorem. I tak oto pojawiło się moje dziecko pod nazwą Między światami. Mam nadzieję, że będę mógł jeszcze wrócić do tej piaskownicy, bo to miejsce, gdzie bardzo dobrze się czuję (ehh… te zakrwawione łopatki i wiaderka 😊). Niemniej jednak następny w kolejce będzie kryminał (być może nawet jeszcze w tym roku – informacja z pierwszej ręki od wydawcy).Continue reading →

„Między światami” Wojciech Kulawski

Jeśli powiem, że rynek książki pęka w szwach od nadmiaru nowych pozycji, nie będzie to nic odkrywczego. Z jednej strony ten fakt cieszy, bo każdy może znaleźć dla siebie tytuł (prawie) idealny, a z drugiej – co za dużo to niezdrowo. Jako że jestem samodzielnym czytelnikiem od jakichś 35 lat, i trochę przeczytanych książek mam na koncie, zauważam u siebie ostatnio lekkie znużenie wysypem co i rusz nowych tytułów. Opisy okładkowe, jak i same okładki, często bywają niezwykle przyciągające, ale coraz częściej treść mnie nie pochłania, nie porusza, po prostu… nudzi. Oczywiście nie jest to regułą i na szczęście kilka ostatnich tytułów, które miałam przyjemność mieć w łapkach, porwały mnie bez reszty. Jednym z nich jest Między światami Wojciecha Kulawskiego.
Akcja powieści toczy się dwutorowo:
– współcześnie, gdzie poznajemy głównego bohatera, Leona Kowala – byłego policjanta, który postanowił założyć biuro detektywistyczne i od razu zostaje wciągnięty w sprawę zaginięcia młodej kobiety, Magdy;
– w przeszłości – gdzie poznajemy dwie doktorantki, które w swojej pracy naukowej postanowiły zmierzyć się z… nadprzyrodzonym…
Między światami rozpoczyna się sceną w wesołym miasteczku. Jest ona tak pełna napięcia, że czytelnik podświadomie czeka, aż coś niedobrego się wydarzy. Nie wie tylko – kiedy. Czytając prolog, nawet nie zauważyłam, kiedy nagle znalazłam się na półmetku powieści. Lekko irytujący główny bohater, jego nie wzbudzająca zaufania asystentka, Monika, czy podejrzliwa żona Leona – Olga, a także ogarnięte obsesją globalnego sukcesu doktorantki – te wszystkie składniki sprawiły, że nie potrafiłam odłożyć książki w myśl zasady „jeszcze tylko jeden rozdział”.
Wojciech Kulawski wplata w fabułę książki takie pojęcia, jak psychokineza, prekognicja czy umbrakineza i w nawiązaniu do nich w przystępny sposób podaje nam dużo ciekawych informacji, które dotyczą zjawisk paranormalnych. A tych w powieści nie brakuje.
Czyli w Między światami mamy wartką akcję, wyrazistych bohaterów, ciekawostki naukowe i paranormalne, ale tym, co mnie totalnie wcisnęło w fotel, to finałowe sceny (miłośnicy horroru ekstremalnego będą zadowoleni), o zakończeniu nie wspominając.
Nie znałam wcześniej twórczości autora, który do tej pory znany był wśród czytelników powieści kryminalnych, ale bardzo się cieszę, że zdecydował się na flirt z powieścią grozy. I mam nadzieję, że to dopiero początek.

Klaudia Zacharska: „Zawieram znajomości i przyjaźnie, które nie miałyby miejsca, gdyby nie książki.”

Magdalena Paluch: Klaudia, dokładnie w Dzień Dziecka świętowałaś premierę najnowszej książki Nieśmiertelni. Czy data ukazania się książki miała związek z tym, że główną bohaterką jest nastoletnia Nela, czy to nie było wcale istotne?

Klaudia Zacharska: Po prawdzie to z datą premiery celowaliśmy tak, by móc świętować ją podczas Comic Conu w Warszawie… Ostatecznie impreza została skasowana, a mnie los rzucił do Opola, ale nie żałuję, bo Festiwal zawsze jest świetny. Więc nie, nie chodziło o Dzień Dziecka – to akurat szczęśliwy zbieg okoliczności.

MP: Nieśmiertelni to już Twoja trzecia powieść, ale tym razem bardziej fantastyczna niż grozowa. Skąd ta zmiana kierunku?

KZ: Kiedy zaczynałam, nie miałam pewności, w którą stronę skręci fabuła i jaki będzie „poziom straszności”. Chciałam po prostu opowiedzieć pewną historię. Ale to nie znaczy, że grozę porzucam – przeciwnie, mam kilka propozycji w tym klimacie, a jedna z nich ukaże się już w przyszłym roku.Continue reading →

„Nieśmiertelni” Klaudia Zacharska

Zdarza Wam się czasem rozmawiać ze sobą? Jest nawet takie powiedzenie: W końcu czasami trzeba pogadać z kimś inteligentnym. Dlatego zdarza mi się praktykować tę czynność i od czasu do czasu gadam do siebie. Oczywiście bardziej przypomina to mamrotanie albo narzekanie (czasem niecenzuralny komentarz, jeśli przeczytam coś, co mnie wzburzyło), ale… nie jest to żadna nadzwyczajna umiejętność. Każdy tak ma!

Natomiast… wyobraźcie sobie, że w głowie siedzi Wam ktoś (coś?), kto zna Wasze myśli, kto ma ogromną wiedzę, którą dzieli się z Wami, dzięki czemu macie świetne wyniki w nauce czy na polu zawodowym. Bajka, prawda? Ale tylko pozorna, bo zwykle ten ktoś (to coś) nie działa bezinteresownie i w końcu będziecie musieli się odwdzięczyć. Inna sprawa, że w realnym życiu takie zjawiska nie mają miejsca. Chyba że cierpi się na chorobę psychiczną, ale nie zagłębiajmy się w to…

Właśnie z takim kimś (czymś) – istotą w głowie, bytem, głosem – żyje sobie bohaterka najnowszej powieści Klaudii Zacharskiej pt. Nieśmiertelni. Można powiedzieć, że Nela posiada niewidzialną przyjaciółkę, Berenikę, która tylko pozornie jest głosem w jej nastoletniej głowie. Tak naprawdę to niematerialna jednostka, która tylko czeka na odpowiedni moment, by na powrót stać się istotą z krwi i kości. Czy jej się to uda? O tym musicie koniecznie przekonać się sami, sięgając po książkę autorki.

Nieśmiertelni to powieść określana jako fantastyka z wątkami obyczajowymi, ale moim zdaniem Zacharska wcale tak daleko nie uciekła od gatunku, do którego nas już przyzwyczaiła, czyli od horroru. Wręcz zaryzykowałabym stwierdzenie, że całkiem dużo mamy w Nieśmiertelnych grozy charakterystycznej dla autorki.

Po raz kolejny jedną z głównych bohaterek powieści jest dziewczynka, nastolatka. I bardzo dobrze, bo przedstawienie jej osobowości, cech charakteru czy specyficznych zachowań wyśmienicie wychodzi autorce. Widać, że Zacharska zgrabnie dyryguje postacią, dzięki czemu sprawia ona wrażenie wiarygodnej, a co za tym idzie – czytelnik bardzo łatwo wczuwa się w emocje, których doświadcza dziewczynka i odbiera ją jako sympatyczną i taką, której koniecznie trzeba pomóc, którą trzeba chronić.

Fabuła książki wciąga od pierwszych stron, a akcja rozwija się dynamicznie, by w pewnym momencie przystopować, wręcz uśpić, i znów bezpardonowo uderzyć.

Podobał mi się pomysł na książkę, cała intryga i ostateczny finał. Może jedynie żałuję, że trochę za mało (przynajmniej jak dla mnie) było wątku z przyjaciółmi Neli ze szkoły – w pewnym momencie stali się bardziej tłem, a ich miejsce zajęli dorośli bohaterowie – ale w ogólnym rozrachunku całość została logicznie spięta. Zakończenie też mnie zadowoliło, tak że Klaudia Zacharska może cieszyć się kolejną udaną (trzecią już) powieścią. Jestem ciekawa, czym autorka zaskoczy mnie następnym razem…

A Nieśmiertelnych zupełnie śmiertelnie poważnie polecam! 🙂

 

 

 

 

Piotr Jedliński: „Z żadną antytwórczą ścianą się nie zderzyłem, chociaż na kilku etapach pisania zżerały mnie wątpliwości”

Magdalena Paluch: Dzień dobry, niedawno świętował Pan premierę drugiej części serii o wiedźmach z Dechowic, czyli Wiedźmy z Dechowic i Liga Niezwykłych Dżentelmagów. Czy emocje związane z jej ukazaniem się były równie silne, co przy pierwszej części?

Piotr Jedliński: Dzień dobry. Premierze sequela oczywiście towarzyszyły emocje, i to wcale nie mniejsze niż przy książkowym debiucie – przy pierwszej części nie miałem pojęcia, jak na Wiedźmy zareagują czytelnicy, ale kontynuacja wydaje mi się na tyle odmienna, że przewidzenie reakcji nadal wykraczało poza moje możliwości 😉 Trochę stresu (choć bez przesady), sporo satysfakcji oraz poczucie, że nie można zasypiać gruszek w popiele, lecz patrzeć naprzód i iść za ciosem.

MP: Tytułowe wiedźmy to cztery starsze panie, które rzucają zaklęcia, piją alkohol i dbają o równowagę w Dechowicach. Skąd wziął się pomysł na taką serię, a przede wszystkim – na takie nietypowe bohaterki?

PJ: Nie podejmę się odpowiedzi na pytanie: „skąd się wziął pomysł”, jako że wiedźmy z Dechowic zrodziły się jakieś dziesięć lat temu, więc ich początki gubią się w pomrokach moich pisarskich dziejów. Jako pierwsze postało opowiadanie Praemonytus, więc praemunitus, gdzieś na przełomie 2013 i 2014 roku. Próba prześledzenia konkretnego toru myślowego albo wytropienia inspiracji okazałaby się raczej bliższa retroaktywnemu dopowiadaniu czy wręcz zmyślaniu 😉 Co mogę rzec z pewnością, to że w tamtym czasie pisałem wyłącznie fantastykę osadzoną w klasycznych Neverlandach; historie o wiedźmach, choć również zawierające pokaźną dawkę elementów nadnaturalnych, miały być dla mnie bardziej ugruntowaną we współczesnej rzeczywistości odskocznią.Continue reading →

Artur Żurek: „»Strzygoń« może być zarówno świetnym filmem, jak i sztuką teatralną”

Magdalena Paluch: Dzień dobry. W kwietniu ukazała się Pana najnowsza powieść Strzygoń. Mnie, jako miłośniczkę horroru, tytuł ten kupił od razu 🙂 Czy Strzygoń istnieje naprawdę? Oczywiście mam tu na myśli pensjonat, w którym dzieje się większość akcji Pana książki.

Artur Żurek: Dzień dobry. W imieniu swoim i wydawnictwa Initium dziękuję za skomplementowanie tytułu. Cieszę się, że Panią kupił 😊 Pensjonat Strzygoń nie istnieje. Ja o nim nie słyszałem. Zrodził się w mojej głowie. Przyznam, że długo szukałem w pamięci i internecie czegoś rzeczywistego, ale nie znalazłem odpowiedniego miejsca. Pensjonat Strzygoń i miejscowość Przybagnie są owocami mojej wyobraźni, położonymi w prawdziwym regionie wschodniej Polski. Oczywiście, same strzygonie, czyli jurne upiory lubiące wódkę i kiełbasę, istnieją, mają się dobrze i rządzą naszą wyobraźnią 😊

MP: W jakich okolicznościach pojawił się pomysł na powieść? Czy był to impuls, czy wręcz przeciwnie – dokładnie przemyślana fabuła?

AŻ: Zdecydowanie impuls. Zawsze zaczynam od jednej sceny, która powstaje pod wpływem jakiegoś rzeczywistego zdarzenia, które uruchamia moją wyobraźnię i serię pytań – co by było, gdyby? Zaczynam pisać, gdy mam w głowie kilka scen, które chcę opisać. W następnym kroku wypełniam je bohaterami, potem łączę ze sobą. Im bardziej widzę wymyślonych bohaterów, tym oni bardziej zaczynają żyć, a ja tylko obserwuję i opisuję ich przygody 😊 Tak też było w przypadku Strzygonia. Podczas wspólnej wycieczki rowerowej po Fuerteventurze zorientowałem się, że moja partnerka nie jedzie za mną. Zatrzymałem się, zadziałała moja wyobraźnia, kanaryjska wyspa zamieniła się w bagienny bór na wschodzie Polski… Potem pojawił się pensjonat i zaczął zaludniać się fikcyjnymi postaciami…Continue reading →

Agnieszka Werachowska: „Piszę horrory i staram się z całych sił, aby postacie były w 100% wymyślone”

Magdalena Paluch: Cześć, Agnieszko! Właśnie ukazała się Twoja książka –  Inwentaryzacja! Gratuluję 🙂 Są emocje?

Agnieszka Werachowska: Ogromne! Jestem niezwykle przejęta i podekscytowana. Pisanie książki zajęło mi mnóstwo czasu i jest to dla mnie wydobycie na światło dzienne czegoś, co przez długi czas było tylko moje. Zapewne jak każdy autor mam skromną nadzieję, że książka się spodoba, choć zdaję sobie sprawę, że nie jest to literatura dla każdego.

MP: Czy Inwentaryzacja to Twój debiut?

AW: Nie. Inwentaryzacja jest moją drugą książką. Pierwsza została wydana w 2016 roku i nosi tytuł Zakątek. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości jest to również horror.

MP: Czy można gdzieś przeczytać Zakątek?

AW: Wersje książkowe, z tego co wiem, zostały wyprzedane. Nigdy nie szukałam możliwości przeczytania jej w Internecie, ale dopuszczam ewentualność, że gdzieś można ją odnaleźć.

MP: Skąd wziął się pomysł na fabułę Inwentaryzacji? W zasadzie inwentaryzacja sama w sobie często jest horrorem, więc pewnie masz (albo miałaś) styczność z tym zjawiskiem 😉

AW: Pomysł narodził się podczas grudniowej inwentaryzacji, w której uczestniczyłam. Było zimno, ciemno, a po kilku godzinach byłam bardzo zmęczona. Jedyne o czym marzyłam to powrót do domu. Przyszło mi do głowy, że jak bardzo straszne byłoby utknięcie w tamtym miejscu, gdyby zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zmarznięta, okurzona, przemęczona i do tego zmuszona walczyć z czymś, czego nie pojmuję? Wyobraźnia zaczęła działać i wtedy narodził się pomysł na książkę.Continue reading →

Agnieszka Kuchmister: „Polska jest bliższa mojemu sercu, wolę pisać o Polsce”

Magdalena Paluch: Cześć Agnieszko, cieszę się, że możemy porozmawiać o Twojej najnowszej powieści W korzeniach wierzb. Gdzie znalazłaś pomysł na tytuł?

Agnieszka Kuchmister: Cześć, Magda 🙂 Tytuł po prostu pojawił się w mojej głowie przy pisaniu, zresztą, jak cała ta historia. Po prostu wypłynęła ze mnie, a ja tylko zapisywałam. Chciałabym, żeby inne książki pisało mi się tak łatwo! (bo przy kolejnej, która powstawała już po Wierzbach, narwałam się włosów z głowy!).

MP: W korzeniach wierzb to Twoja czwarta książka. Pamiętam, kiedy rozmawiałyśmy rok temu, że masz poczucie, że późno zaczęłaś pisać (autorka zadebiutowała w 2020 roku). Czy dziś już myślisz inaczej?

AK: Cały czas myślę, że to trochę późno, że przez te lata, które minęły mi na rzeczach mniej istotnych, mogłam stworzyć coś fajnego, zdobyć doświadczenie… Patrzę na pisarzy, którzy są mniej więcej w moim wieku, mają na koncie po kilkanaście książek i zastanawiam się: w jakim miejscu znajdowałabym się teraz, gdybym też zaczęła wcześnie? Z drugiej strony, może to, co wydałabym w wieku dwudziestu kilku lat, byłoby gorsze od tego, co piszę teraz, mając za sobą dużo różnorodnych doświadczeń, życiowy bagaż? Ale nie ma co gdybać, trzeba pisać 😉Continue reading →