„Zrostek” Pádraig Kenny

Czy jest jeszcze ktoś, kto nie zna potwora Frankensteina? Poczynając od znakomitej opowieści Mary Shelley, przez adaptacje filmowe, komiksowe, a na popkulturze kończąc (maskotki, ubrania, przedmioty codziennego użytku itp.) – wszędzie tu spotykamy wspomniane już monstrum Zmienia się tylko jego wygląd, ale to już wszystko zależy od czasów, w których jest przedstawiane oraz wyobraźni twórców. Zdarza się też, że historia Mary Shelley jest bazą, inspiracją do nowych opowieści – zwłaszcza w przypadku młodszego odbiorcy. I tak jest właśnie z książką Pádraiga Kenny’ego pt. Zrostek.

Tytułowego bohatera poznajemy, gdy w swojej izbie rysuje kredą pięćset osiemdziesiątą kreskę na ścianie. W pomieszczeniu jego jedyną towarzyszką jest Brązowa Mysz, którą karmi i się opiekuje. W zamku, w którym mieszka Zrostek, spotkamy jeszcze jedno stworzenie – Henryka. Nie zapominajmy o Profesorze, ale ten od ponad trzystu dni… śpi. Jak możecie się domyślić, jedyny opiekun Zrostka i Henryka już się nigdy nie obudzi. Jakby tego było mało, do zamku przybywa siostrzeniec Profesora wraz z Alicją. Od tego momentu spokojne dni Zrostka dobiegają końca. Nowy mieszkaniec zamku wcale nie jest miły, a jego zachowanie graniczy wręcz z obsesją: chciałby być lepszy od swojego wuja i kontynuować jego dzieło. Tyle że zabrał się do tego totalnie źle. Dlaczego? Dowiecie się tego, czytając książkę. Powiem Wam tylko w tajemnicy, że Zrostek i Henryk nie zgadzają się na takie niekorzystne zmiany, zaczynają czuć się źle w swoim domu i z tego tytułu dzieją się… same kłopoty. Jakie? Powtórzę: koniecznie sięgnijcie po książkę. Z naciskiem na KONIECZNIE.

W swojej powieści Pádraig Kenny porusza bardzo wiele ważnych tematów, jak choćby śmierć bliskiej osoby, emocje z tym związane, utrata poczucia bezpieczeństwa, zmiany (niekoniecznie korzystne), ale przede wszystkim fabuła skupia się na „inności”, na wyglądzie zewnętrznym bohaterów, który – jak możecie się domyślać – do idealnych nie należy oraz na tym, w jaki sposób ta „inność” jest odbierana przez mieszkańców miasteczka.

Zrostek jest przepiękną opowieścią o tym, że tak naprawdę nieważne jest, jak się wygląda, ale jakim się jest człowiekiem. Że dobro pochodzi z wnętrza, a złe nastawienie do „inności” to tak naprawdę strach przed nieznanym, nieoswojonym. Autor podkreśla także bezcenną wartość przyjaźni. To pozycja, którą naprawdę warto mieć w swojej biblioteczce, zwłaszcza jeśli jest się rodzicem. Ja na pewno po nią ponownie sięgnę, kiedy Grozolubiś będzie ciut starszy. Polecam także wszystkim, którzy prowadzą zajęcia z dziećmi (animatorzy kultury, bibliotekarze, biblioterapeuci). Jestem przekonana, że praca z tą książką sprawi, że zajęcia będą niezapomniane i wyjątkowe.

Zrostek wzrusza, bawi, uczy. To przepiękna opowieść o tolerancji, o współczuciu, o wybaczaniu oraz o tym, o czym wspomniałam wcześniej – o niezwykłej potędze przyjaźni. Czy straszy? Czasami. Ale przede wszystkim daje nadzieję.

Serdecznie polecam!

#krótkapiłka_unplugged: Agnieszka Biskup

Światło czy ciemność? 
Ciemność. Bo jestem stworzeniem cieniolubnym. Mam uczulenie na słońce, całkiem nie w przenośni. Chowam się pod warstwą SPF50, gdy wychodzę do świata. A najlepiej się czuję, gdy do świata nie wychodzę. Świat jest za duży i zbyt głośny.

Inspiracją do mojego  opowiadania była…
moja głowa.

Z prądem czy pod prąd?
Kiedyś zawsze uparcie pod prąd. Od jakiegoś czasu częściej z prądem. Dla świętego spokoju właściwie. Nie mam już w sobie tej waleczności co kiedyś. A może mam, ale roztropniej po nią sięgam.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Śledztwo, komputery, dzieciaki.

Kiedy nie ma prądu, to…
czekam bez nerwów, aż prąd wróci. Przyzwyczaili mnie już do tego, że wyłączają a potem włączają. Jestem zaopatrzona w latarki i świeczki na wszelki wypadek.


Zastanawiałam się, co mogę napisać o opowiadaniu Agnieszki Biskup, Paskudna sprawa, żeby nie zdradzić zbyt wiele z fabuły. I myślę, że na pewno jest to opowiadanie o zagrożeniach, które mogą spotkać dzieci i młodzież korzystających z internetu. I jest to opowiadanie o nadziei i zemście. A wszystko w otoczeniu energii elektrycznej.
Wydaje mi się też, że ten tekst – z pozycji rodzica – niesamowicie niepokoi. I jest też przestrogą oraz historią o uważności. Otwarte zakończenie natomiast kusi kontynuacją…


Agnieszka Biskup – urodzona w 1979 roku. Z wykształcenia ekonomistka, miłośniczka horroru i każdej jego artystycznej emanacji. Autorka opowiadań grozy opublikowanych w licznych antologiach oraz zbioru Mamidła stworzonego we współautorstwie z Dagmarą Adwentowską.

#krótkapiłka_unplugged: Agata Suchocka

Światło czy ciemność?
Ciemność, to chyba oczywiste w przypadku Pierwszej Wampirzycy Rzeczypospolitej, Cesarzowej Mroku, Polskiej Anne Rice, co tam jeszcze… 😉

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Nieszczęśliwy wypadek z udziałem ropuchy. Półżab to hołd złożony wszystkim nadepniętym i przejechanym ofiarom takich wypadków.

Z prądem czy pod prąd?
Zawsze pod prąd! Jak to się mówi, z prądem płyną tylko śmieci.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Absurd, samogon, menel

Kiedy nie ma prądu, to… 
Kiedy nie ma prądu, to rozpala się ognisko i gra się na gitarze akustycznej, a nie elektrycznej 🙂


Autorka już w antologii Zabawki pokazała swoje możliwości w krótkiej formie, ale opowiadanie w Awarii prądu mnie zaskoczyło. Pozytywnie! Nie wiem, skąd Suchocka czerpie takie szalone pomysły, ale Półżab to tekst, który nie tylko czerpie ze znanych grozomaniakom motywów, ale jest też niepokojący w jakiś taki przyjemnie pokręcony sposób. I śmieszy. Ach, i zakończenie… hmmm… daje do myślenia 😉 W każdym razie bawiłam się przednio!


Agata Suchocka – Pierwsza Dama literatury wampirycznej, tłumaczka, kolekcjonerka instrumentów muzycznych, miłośniczka bluesa. Autorka 17 powieści (horrorów, obyczajowych, sci-fi, YA, historycznych), licznych opowiadań i przekładów. Zaproszona do antologii nigdy nie odmawia, nawet (a może zwłaszcza…) gdy jest to antologia erotyczna lub grozowa.

#krótkapiłka_unplugged: Kamila Bryksy

Światło czy ciemność?
To trudne pytanie, bo bez ciemności nie byłoby światła i odwrotnie. Posłużę się słowami Albusa Dumbledora, który mówił, że: „Szczęście można znaleźć nawet w najciemniejszych chwilach, trzeba tylko pamiętać, aby zapalić światło”.

Inspiracją do mojego opowiadania był…
Samotnie stojący dom na Kaszubach, który zobaczyłam z okna samochodu o czwartej nad ranem. Zanotowałam wtedy w telefonie kilka zdań. Nie wiedziałam, że będzie to fabuła opowiadania, ale byłam pewna, że myśli, które przyszły mi do głowy, kiedyś wykorzystam w książce.

Z prądem czy pod prąd?
Czasami z prądem, czasami pod prąd. I dotyczy to każdego aspektu mojego życia, pisania również. Najważniejsze, żeby w zgodzie ze sobą 🙂

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Emocje, samotność, zbrodnia.

Kiedy nie ma prądu, to…
Świat nie istnieje, a przynajmniej nie taki, jaki znamy. Jest to przerażająca wizja, ale nie trzeba zbyt dużej wyobraźni, żeby wymyślić, co stałoby się, gdyby przez dłuższy czas nie było prądu. W takiej sytuacji wcale nie przerażałby mnie brak dostępu do internetu czy niedziałająca lodówka, ale to, jak brak prądu mogą wykorzystać inni ludzie. Z ciemności z pewnością wyłoniłoby się wiele demonów i to wcale nie tych z horrorów czy fantastyki.


Opowiadanie Kamili Bryksy to tak naprawdę spektakl, w którym biorą dwie osoby: Sandra, której samochód odmówił posłuszeństwa pośrodku niczego i Hubert, którego dom, o dziwo, znajduje się pośrodku niczego.  Ach, i jeszcze ciemność… Brak prądu to bohater, który znajduje się w tle wydarzeń, choć czy aby na pewno?…

Czytelnik od początku czuje, że coś w tej historii się nie zgadza. Nie ufa ani mężczyźnie, ani kobiecie. Autorka do samego końca zwodzi odbiorcę, nie dając odpowiedzi, która z osób jest drapieżnikiem, a która ofiarą. Ten tekst jest też dla nas ostrzeżeniem. Przed czym? Tego dowiecie się, czytając Po drodze.


Kamila Bryksy – neurologopeda i pedagog z wykształcenia, obecnie zawodowo związana z branżą e-commerce. Miłośniczka natury, herbaty, szarlotki i podróżowania. Debiutowała w 2021 roku thrillerem Sowniki. Ma na koncie trzy kolejne powieści w tym gatunku: Błyski (2021), Cień (2023) oraz Mgła (2024).

#krótkapiłka_unplugged: Flora Woźnica

Światło czy ciemność? 
31 października miała miejsce premiera książki Antologia diaboliczna. Tam, gdzie umiera duch, w której znajduje się moje opowiadanie pt. Światło, więc odpowiedź jest chyba jasna. 😉
Światło, bo w horrorze to zdecydowanie zbyt rzadko eksplorowany motyw, a ciemność bardziej oklepana. Uwielbiam Midsommar. W biały dzień, ponadto sama debiutowałam bizarro rozgrywającym się w słoneczne, upalne dni.

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Płaszczki, które oglądałam w tunelu we wrocławskim Afrykarium. Pływały nad moją głową i charakterystycznie się uśmiechały. Jako rodowita wrocławianka bardzo polecam nasze ZOO.
Steve Irwin, australijski łowca krokodyli, został uśmiercony przez kolec jadowy płaszczki, więc widać, że potrafią być bardzo niebezpieczne.

Z prądem czy pod prąd?
Zdecydowanie pod prąd, przynajmniej w dziedzinie sztuki. Gdybym chciała działać w niej „zgodnie z prądem”, to zmieniłabym gatunek, gdyż horror generalnie nie należy do najpopularniejszych. Pisałabym wtedy zdecydowanie subtelniej lub odtwórczo, a nie jestem zwolenniczką tłamszenia kreatywności bądź prób naśladowania stylów autorów klasyki.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Płaszczki, obrona, moc.

Kiedy nie ma prądu, to…
Ludzie szukają innych źródeł światła, a przy zapalonych świeczkach łatwiej o pożary. Śmierć w ogniu jest jedną z najboleśniejszych.


Opowiadanie Flory Woźnicy to odpowiedź na okrucieństwo ludzi wobec zwierząt. Autorka na tapet wzięła środowisko wodne (głównie płaszczki), które pod przewodnictwem niepozornej dziewczyny podejmują walkę o być albo nie być.
Moc oceanu to z pomysłem napisana historia (a w zasadzie animal horror), w której zwierzęta wodne mszczą się na potworach, jakimi są ludzie. Do tego wisienką na torcie jest rosnące z dnia na dzień szaleństwo głównej bohaterki i jej niezwykłe umiejętności. A wszystko otulone energią elektryczną. Ku przestrodze!
Polecam!


Flora Woźnica – 28 listopada 1995 r. we Wrocławiu. Pisarka horrorów, recenzentka i laureatka konkursów literackich.

Tworzy od czasu konkursu Horror na debiut (zorganizowanego przez Okiem na Horror), dzięki któremu na portalu Niedobre Literki pojawiło się jej pierwsze opowiadanie. Zwyciężczyni Całorocznych Zawodów Literackich Horror Online i konkursu Sto słów na Halloween. Publikowała m.in. w antologiach: Krew Zapomnianych Bogów, Krwawnik 2, Tabu, Słowiańskie koszmary, Maszyna. Antologia horroru industrialnego, City 4. Antologia polskich opowiadań grozy, Po drugiej stronie światła, Mroczne dziedzictwo. Antologia w hołdzie Jamesowi Herbertowi, Licho nie śpi, W cieniu Bangor, Zabawki, Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2020, Obscura 2, Iron Tales: Blood Brothers, City 5, Wszystkie kręgi piekła, Tryzna, City 6, Nocne mary oraz Awaria prądu.

 

 

#krótkapiłka_unplugged: Anna Musiałowicz

Światło czy ciemność? 
Jedno bez drugiego w ludzkiej świadomości by nie zaistniało. Ale jeśli już trzeba wybierać… „Boisz się ciemności (…) a przecież z ciemności człowiek wychodzi, gdy się rodzi i w ciemność wkracza, gdy umiera. To nasze naturalne miejsce i w mroku powinniśmy czuć się najbezpieczniej. Ciemność kołysze, tuli i głaszcze. To światło wbija się w oczy gwałtem. (…)Nawet jeśli ciemność ma swoje tajemnice, to po to, by cię chronić”.

Pamiętasz, skąd pochodzi ten fragment? 🙂 (Pamiętam. Z Diabła zza okna 🙂 – MP)

Inspiracją do mojego  opowiadania było…
Sny. Powtarzające się wizje dwóch kruków dziobiących ziemię, a potem nagle zrywających się do lotu i unoszących pod poprzecinanym kablami niebem. Hugin i Munin, Myśl i Pamięć.

Z prądem czy pod prąd?
Czasami z, czasami pod – ważne, żeby w zgodzie ze sobą.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Kruki, zmiana, odrzucenie.

Kiedy nie ma prądu, to…
Czuję spokój. Nie szukam latarki, lecz świec, by móc obserwować taniec płomieni i cienie układające się na ścianach. Świat spowalnia, a wszystko to, co uniemożliwia czy ogranicza moje działania, paradoksalnie uwalnia mnie. Przestaję gonić.


Opowiadanie Anny Musiałowicz, Kiedy zgasło słońce, mimo że niedługie, niesamowicie wymaga od czytelnika skupienia. Przyznam się Wam, że czytałam je aż trzy razy, bo nie zawsze byłam na lekturze skoncentrowana tak mocno, jakbym chciała. I wydaje mi się, że wiem, kim może być narratorka tej opowieści i wydaje mi się, że wiem, kto się w tę jej opowieść wtrąca.
To nie tylko opowiadanie o odrzuceniu, ale też o przemijaniu. O zmianach, które następują. Pełne niedopowiedzeń, przez co bardzo nieoczywiste, jednak dające duże pole do interpretacji, co bardzo cenię.
Na początku nie byłam przekonana do tego tekstu, ale kiedy już się w niego wgryzłam na spokojnie, to dałam się poprowadzić słowom narratorki. Chciałam ją zrozumieć. Poczułam mnóstwo empatii. I przejmujący smutek.
Bardzo dobry tekst. Dla wymagających.


Anna Musiałowicz – z wykształcenia pedagożka-resocjalizatorka. Z natury włóczykij. jest współtwórczynią projektu Anushka&Betushka zajmującego się malowaniem na odzieży. W chwilach wolnych nawiedza zamki, grywa w szachy. Ma milion pomysłów na sekundę i przekuwa je w działanie.
Debiutowała w 2016 roku i od tego czasu opublikowała kilkadziesiąt opowiadań w antologiach, czasopismach i podręcznikach RPG. Jest autorką powieści Diabeł zza okna (nominacja do nagrody KSIĄŻKA ROKU 2020 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl), Kuklany las (wyróżnienie w plebiscycie Brakująca Litera na Polską Książkę Roku), Śnieg jeszcze czysty oraz Po zbutwiałych schodach. 8 października ukazała się jej najnowsza powieść Wyrzuciła ją rzeka.

(zdj. Eva Eris)

#krótkapiłka_unplugged: Sandra „Gatt” Osińska

Światło czy ciemność?
Trudne pytanie, bo jedno nie istnieje bez drugiego. Tak samo ja –
potrzebuję obu do funkcjonowania. W ciemnościach przychodzi mi do głowy najwięcej
pomysłów, za to potrzebuję światła, by je wywlec i pokazać innym, np. w formie opowiadań.

Inspiracją do mojego opowiadania było…
to, co zawsze. Samotność, dziecięce lęki, krzesła elektryczne i pytanie – co się z nami dzieje po śmierci? Najwięcej niebezpieczeństw czai się w domu. Zdarza się tam też najwięcej wypadków. Poza tym sprowadzenie zagrożenia do – teoretycznie – miejsca, które powinno być najbardziej bezpieczne na świecie zaburza nasz komfort i wywołuje najwięcej przerażenia.

Z prądem czy pod prąd?
Zawsze pod prąd. Zawsze. Ja już się urodziłam „pod prąd”, a wszelkie próby zmiany tego kończyły się niepowodzeniem.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Kontakt, dziecięca ciekawość, świadomość.

Kiedy nie ma prądu, to…
najlepiej tworzy się straszne historie. Wyobraźnia działa wtedy na większych obrotach. I jest mniej rozpraszaczy.


Opowiadanie Sandry „Gatt” Osińskiej jest opowiadaniem ku przestrodze dla dorosłych, którzy mają pod swoją opieką dziecko. Jako że ostatnio temat gniazdek ściennych jest dla mojego Grozolubisia interesujący (tak, mamy zaślepki), tym bardziej – po przeczytaniu tekstu autorki – zwracam uwagę, czy przypadkiem bobas nie spędza zbyt dużo czasu przy kontakcie…
Thomas, bohater opowiadania Jesteśmy w kontakcie któregoś dnia usłyszał głos chłopca, wydobywający się ze ściennego gniazdka. Coraz bardziej zafascynowany nowym przyjacielem, ostatecznie ulega jego namowom i decyduje się na… O tym dowiecie się, sięgając po tekst Sandry.
Czytałam z zaciekawieniem i nutką narastającej grozy. Autorka swój pomysł zaczerpnęła z życia i dała ponieść się wyobraźni na zasadzie: a co by było, gdyby… Podobało mi się!


Sandra „Gatt” Osińska – bliżej niesprecyzowana istota o bardzo trudnym, rudym charakterze. Urodziła się 5 listopada 1994 roku w Warszawie, gdzie też mieszka. Po ukończeniu Technikum Księgarskiego z tytułem technika cyfrowych procesów graficznych pracowała m.in. w redakcjach portalu SE.pl i dwutygodnika Mieszkaniec. Jej utwory literackie (w tym poetyckie) były publikowane m.in. na łamach: Czerwonego Karła, Szortalu na wynos, Drabbli na niedzielę, Magazynu Histeria, Bramy, Horror Masakry, Poezji Dzisiaj, w portalach Horror Online, Szortal i Kostnica czy antologiach Szlakiem Odmieńców, Lustra Zbrodni, Krew zapomnianych bogów, Słowiańskie koszmary, Tabu, W cieniu Bangor, Obscura 2, Rozbudzeni poezją oraz w najnowszej Awaria prądu.
Największą inspiracją są dla niej twórczość Grahama Mastertona, Jacka Ketchuma i Stephena Kinga oraz utwory ulubionych wykonawców muzycznych. Gatt dodatkowo zajmuje się rysowaniem i malowaniem. Jest odpowiedzialna za okładki antologii Szlakiem Odmieńców, Lustra Zbrodni oraz Krew zapomnianych bogów. Prowadzi firmę rękodzielniczą Arts By Gatt, która zajmuje się tworzeniem m.in. zakładek do książek.

„Gość z koszmaru” J.H. Markert

Miewam koszmary. Jak zapewne każdemu z Was raz na czas umysł płata figle i podczas snu zamiast się zregenerować, zostajecie bohaterami często absurdalnych, ale zazwyczaj niepokojących historii. Jeśli o mnie chodzi, najbardziej nie lubię, kiedy kogoś gubię we śnie. Mogę się naparzać z najgorszymi stworami, mogę być w centrum postapokaliptycznego świata, ale wzbudza we mnie strach utrata drugiej osoby (mimo że w realnym świecie człowiek ten ma się świetnie). Budzę się wtedy z takim nieprzyjemnym uczuciem, które potrafi mi towarzyszyć cały dzień. Co ciekawe, zwykle nie śnię koszmarów po obejrzeniu czy czytaniu horroru na dobranoc (choć czasem się zdarzyło). Może zbyt często i od bardzo dawna siedzę w tych strrrasznych historiach. Ale… pamiętam sytuację sprzed kilku lat, kiedy po seansie po raz już nie wiem który całej serii Nightmare on Elm Street (uwielbiam!) przyśnił mi się… Freddy Krueger. Łojezu, jakie to było straszne! Wylazł spod łóżka i skradał się, wyciągając w moją stronę rękę ze sławetną rękawicą z brzytwami. Zdążyłam się zerwać z łóżka, zanim mnie dopadł. Ba! Chyba nawet krzyknęłam. Potem długo nie mogłam zasnąć, bo co zamknęłam oczy, pod powiekami pojawiał mi się obraz z koszmaru. Cała ta sytuacja nie sprawiła jednak, że zarzuciłam tę serię. Co to to nie! Freddy Krueger wciąż pozostaje moją ulubioną postacią z filmowych horrorów i żadne Jigsawy i inne Arty nie są w stanie tego przebić.

Kiedy zobaczyłam zapowiedź książki J.H. Markerta Gość z koszmaru, niespecjalnie się nią zainteresowałam przez… okładkę. Pomyślałam chyba nawet, że to kiepskie nawiązanie do serii filmowej, o której wspomniałam powyżej. Co nie znaczy, że co jakiś czas nie kusiło mnie sięgnięcie po ten tytuł – ciągle gdzieś się na niego natykałam, a i opinie, które zaczęły się pojawiać, sprawiły, że kiedy wydawnictwo Harde zrobiło nabór recenzencki, zgłosiłam się trochę z przekory i… tym sposobem powieść trafiła w moje ręce…

…i całe szczęście! Jak mnie ta książka wciągnęła od pierwszych stron, to aż sama nie mogłam uwierzyć. Fabuła zaczyna się takim mocnym tąpnięciem, by potem coraz mocniej i mocniej uzależnić od siebie czytelnika. No bo wyobraźcie sobie, że historia opisana w horrorze, który aktualnie czytacie, dzieje się… tu i teraz. I te zbrodnie, o których dopiero co przeczytaliście, mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Straszne, prawda? Podobnie rzecz się dzieje w Gościu z koszmaru, z tym że to, co tam się zaczyna wyprawiać w okolicach miasteczka New Heaven, zostało opisane w powieści jeszcze nie wydanej… Zatem skąd morderstwa wzorowane na fabule książki? Czyżby oprawcą był autor? A może jego wydawca? No wiadomo, że Wam tego nie powiem! Koniecznie sięgnijcie po powieść, bo jest jedną z tych, które siedzą w głowie na długo po przeczytaniu.

Gość z koszmaru ma wszystko to, co horrorowe tygryski lubią najbardziej: wartką akcję, bohatera pisarza (!), niesamowity, niepokojący klimat, i przede wszystkim – jest naprawdę straszna. Ach, i jeszcze ćmy (moje ulubione owady), które – tyle chyba mogę zdradzić – również są bohaterem tej historii.

Książka ta też w pewien sposób analizuje czynniki, które sprawiają, że dany człowiek może w przyszłości stać się zły, wskazuje na pewne nietypowe zachowania, które mogą wzbudzić czujność społeczeństwa i tym samym zapobiec ewentualnej tragedii. To takie tylko moje subiektywne odczucia po lekturze.

Podsumowując, jeśli jeszcze nie czytaliście Gościa z koszmaru, ja Wam z całego serducha tę książkę polecam! Czyta się szybko i straszy odpowiednio (miłośnik horroru będzie zadowolony!). W każdym razie od zakończenia przeze mnie lektury Gościa z koszmaru J.H. Markert dołącza do grona autorów, którego książek będę niecierpliwie wypatrywać.

#krótkapiłka_unplugged: Awaria prądu. Wstęp

Witajcie, kochani Grozolubni!

Po małej przerwie wracam do Was z kolejną „edycją” miniprojektu #krótkapiłka. Dla przypomnienia:

KRÓTKA PIŁKA to seria króciutkich wywiadów – w sam raz do przeczytania podczas picia porannej kawy czy w trakcie chwili oddechu w pracy. Polega na tym, że każda z osób biorących udział w danej tematycznej KP odpowiada dokładnie na te same pytania/zagadnienia.

Tym razem do projektu zaprosiłam autorki biorące udział w antologii grozy kobiecej AWARIA PRĄDU, której ambasadorką jestem. Szefową przedsięwzięcia jest Dagmara Adwentowska. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Mięta 🙂

#krótkapiłka_unplugged wystartuje już w najbliższą środę i poza wspomnianą minirozmową, zostanie wzbogacona o – również krótką – opinię dotyczącą opowiadania danej rozmówczyni.

Bardzo się cieszę, że 4 lata po ZABAWKACH i KOSIE powstała kolejna kobieca antologia. Wierzę, że to dopiero początek i hasło #grozajestkobietą będzie rosło w siłę w najbliższej przyszłości.

Ściskam Was!
Magda

zdj. Paweł Paluch

„Kot Marian i strażnicy podziemi” Krzysztof Zapotoczny

Wrocław to miasto, które dobrze kojarzy mi się od lat dziecięcych, a w zasadzie od nastoletnich, kiedy to udało mi się na jednym z międzynarodowych turniejów do lat 15 w szpadzie dziewcząt zdobyć najwyższy stopień podium. W sumie dzięki temu odczarowałam to miasto w mojej głowie, bo poprzednie lata turniejowe były takie sobie, poza tym długa i męcząca podróż (kiedyś z Krakowa do stolicy Dolnego Śląska jechało się jakieś 5 godzin, a nie daj bogom przytrafiło się opóźnienie…) też dokładały swoje 3 grosze. Z innych wspomnień to m.in. Międzynarodowy Festiwal Kryminału (i to 3 lata z rzędu!), podczas którego wykiełkował w mej głowie pomysł festiwalu grozy czy pierwszy (i ostatni!) Polcon, gdzie prowadziłam kilka spotkań w bloku horroru. A, i nie mogę nie wspomnieć o Horror Day – tu też kilka tygodni temu miałam przyjemność gościć – we Wrocławiu właśnie – na wspaniałym tematycznym wydarzeniu. Ale… najmilej wspominam wakacje sprzed roku, na które z Pawłem wybraliśmy się właśnie do Wrocławia 🙂 Matulu, ile my kilometrów zrobiliśmy własnymi nogami(!), dopóki nie stwierdziliśmy, że jesteśmy jednak nienormalni, żeby w taki upał (i z Grozolubisiem w pakiecie) aż tak się forsować. I – jak to mówią – lepiej późno niż wcale zaczęliśmy korzystać z dobrodziejstw komunikacji miejskiej (ale bez przesady ;)). Zastanawiacie się pewnie, czemu ja Wam tyle gadam o Wrocławiu, zamiast na przykład wspomnieć o kotach (o tym jeszcze za chwilę). Zatem wyjaśniam – jestem po lekturze jednej ze wspanialszych powieści dla dzieci, w której zarówno Wrocław, jak i – oczywiście – koty grają ogromną rolę! A tą powieścią jest Kot Marian i strażnicy podziemi Krzysztofa Zapotocznego.

Wspomniana historia to trzecia część serii o kocie Marianie i… o ranyyy… jakie to było dobre! Prawda jest taka, że pod przykrywką czytania książek dla Grozolubisia, sięgam po tytuły, po które i tak bym sięgnęła, ale na pewno dużo, dużo później. I wiecie co? Ominęłaby mnie fantastyczna historia, a co za tym idzie – fantastyczna przygoda (mimo że tylko na kartach książki).

Głównymi bohaterami powieści Kot Marian i strażnicy podziemi są wspomniany już (a jakże!) tytułowy kot Marian oraz nastoletni Baltazar, który okazał się wybrańcem. I jak to dzieje się w wypadku wybrańców – musi uratować świat przed Przedwiecznymi. Chłopiec mieszka we Wrocławiu wraz z młodszą siostrą i rodzicami, którzy zupełnie nie mają pojęcia o tym, jak ważny dla świata jest ich brat i syn, a w działaniach wszelakich wspiera go grupa przyjaciół: Konrad, Kaśka i Amelia. Są jeszcze dorośli odwiedzacze, którzy pomagają Baltazarowi w zadaniu (choć sam Baltazar nie zawsze jest o tej pomocy przekonany ;)). W trzeciej części serii wybraniec musi odnaleźć pewne obiekty, które znajdują się na terenie podziemnego Wrocławia. Oczywiście nie wszystko idzie gładko, bohaterowie natrafiają na różne przeszkadzajki, a czy uda im się doprowadzić zadanie do finału? – o tym, moi Kochani, dowiecie się, sięgając po książkę.

Zatem się powtórzę: o ranyyy… jakie to było dobre! Nie dość, że historia wsysnęła mnie ot tak! – od razu i bez pytania, to na dodatek kocham w tej książce relacje kota Mariana z Baltazarem. Nie wiem, czy to zasługa tego, że mam dwa koty, ale podczas czytania niektórych dialogów zaśmiewałam się do rozpuku (kiedy byłam w domu, bo gdy zdarzyło mi się podróżować komunikacją miejską, wydawałam z siebie podejrzliwe dla współpasażerów sapnięcia i parsknięcia). Autor idealnie oddał kocią naturę: m.in. pełne pogardy spojrzenie, niewypowiedziany słowami sarkazm czy traktowanie ludzi z wyższością – kociarze, znacie to? Bo ja zdecydowanie TAK 😉

Dzięki lekturze książki znowu zachciało mi się odwiedzić Wrocław. Chciałabym sprawdzić kilka miejsc, które zdecydowanie przeoczyłam podczas zeszłorocznego urlopu i które naprawdę istnieją (na końcu książki autor rzetelnie wszystko wyjaśnia), i spróbować powędrować tymi ścieżkami, którymi wędrowali bohaterowie powieści.

Ponadto czytając tę książkę, mogłam znowu cofnąć się w czasie do lat dziecięcych. Nie tylko z powodu wciągającej opowieści i wspomnianych wcześniej kocio-człowieczych relacji, ale też dlatego, że Kot Marian i strażnicy podziemi skojarzył mi się z serią Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku (tam też bohaterowie rozwiązując zagadkę kryminalną, poznawali historię miejsca, w którym toczyła się akcja). To właśnie nią zaczytywałam się swego czasu, zanim moje zainteresowania skręciły w stronę grozy i horroru (choć u Pana Samochodzika również bywało straszno). Czy u kota Mariana straszy? Troszeczkę. Jest kilka motywów, które mogą wywołać gęsią skórkę, ale niekoniecznie u miłośników wszelkich straszności. Natomiast pod przykrywką zdarzeń i istot fantastycznych, sporo poruszono w tej książce kwestii dotyczących relacji z przyjaciółmi (wsparcie, przyznanie się do błędu, szczerość), a także relacji dorosły-nastolatek (jak czasem trudno dorosłemu zaakceptować zdanie dziecka i jak bardzo tenże dorosły próbuje wpływać na to zdanie, szantażując czy manipulując). I są ciekawostki. Dużo ciekawostek o Wrocławiu.

Podsumowując, Kot Marian i strażnicy podziemi to książka zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Jest przygoda, są wątki związane z II wojną światową, są motywy fantastyczne, szczypta grozy, dużo czarnego humoru i… koty :)))

Z niecierpliwością czekam na kolejne przygody Mariana, Baltazara i całej reszty.

Serdecznie polecam!