„Santa Clown” Julius Throne

Kiedy byłam dzieciakiem, moja mama pracowała w wypożyczalni kaset video. Były to lata 90. i z tej okazji tato zakupił nam magnetowid SUPRA (takie rzeczy człowiek potrafi zapamiętać!). I żeby mamuśka mogła być na bieżąco z filmami. Pamiętam, że oglądali je hurtem po nocach, a tata miał nawet kajecik, w którym wpisywał każdy obejrzany tytuł i uwierzcie mi – dużo tego było! Oczywiście mama przynosiła też bajki dla mnie i mojego brata. Klaun Bozo, Zielone żabki, wszelakie Disneye i inne Hanny-Barbery. Zresztą ten okres mojego życia kojarzy mi się z takimi filmami jak Gremliny, Powrót do przyszłości, Critters, Laleczka Chucky (oglądając ten film za dzieciaka, podczas jednej scen tak się przestraszyłam, że ugryzłam kawałek literatki 😀 Nic mi się nie stało, nawet się nie drasnęłam. Tak to jest bawić się szkłem w trakcie seansu horroru), ale też ze Szklaną Pułapką, Nagą bronią czy Gliniarzem z Beverly Hills. Dlaczego wspominam Wam o tym wszystkim? Ano dlatego, że podczas lektury Santa Clown Juliusa Throne’a poczułam klimat filmów z tamtych lat. O tym poniżej.

Akcja powieści toczy się w grudniu 1985 roku w amerykańskim miasteczku Rockville. To właśnie tu na mieszkańców spłynęła groza, burząc radosny okres oczekiwania na święta Bożego Narodzenia. W mieście grasuje szajka „elfów”, które okradają banki, nie przebierając w środkach (czyli innymi słowy pozbywają się każdego, kto spróbuje stanąć im na drodze), wzrosła liczba pożarów, a w miejskim centrum handlowym pojawia się mikołaj, który… mikołajem nie jest i rozdaje dzieciom w prezencie hit sezonu, czyli lalki dragondoll i dragoncar, które kryją w sobie pewną tajemnicę…

Jako że urodziłam się w latach 80., od razu wczułam się w klimat powieści. Emocje towarzyszące z powodu nadchodzących świąt czy dreszczyk oczekiwania, co też znajdę pod choinką to jedne z najmilszych uczuć, które dziecko może przeżyć. W wyobraźni czułam mróz na policzkach, zimny śnieg pod palcami, zapach żywej choinki… Odezwała się też nostalgia za dawnymi, beztroskimi czasami , a to wszystko w połączeniu z opisami pościgów policyjnych przywiodło skojarzenie fabuły książki z filmami, o których wspomniałam powyżej. Możliwe, że autor sam ma sentyment do amerykańskiego kina sprzed 40 lat i postanowił oddać im hołd właśnie w Santa Clown.

Z kolei mnogość napadów na banki przez grupę przebraną za elfy i ich bezwzględność skojarzyła mi się z udręczonym, fikcyjnym Gotham City, gdzie złoczyńcy maltretują miasto zarówno w dzień i w nocy. Z tym jednym wyjątkiem, że mieszkańcy Gotham mają wsparcie Batmana, a w Rockville mogą liczyć wyłącznie na policję, a zwłaszcza na Betty Sanders i emerytowanego policjanta, Francisa Bogarta. Z kolei młodzi bohaterowie – trzej chłopcy: Dave, Alvin, Jonathan, przez przypadek dowiadują się, co jest przyczyną tak wielu pożarów w ich rodzinnym mieście i na własną rękę próbują dociec, kto pociąga za sznurki. Jak się domyślacie, jest to misja niezwykle niebezpieczna i chłopcy, na początku tego nieświadomi, kładą na szali własne życie. Ta trójka przyjaciół prowadzących śledztwo od razu przywiodła mi na myśl serię książek Przygody Trzech Detektywów (sygnowane nazwiskiem Alfreda Hitchcocka), po którą zdarzało mi się sięgać, będąc dzieckiem.

Poza wspomnianym już sentymentem do lat dzieciństwa, książkę czyta się szybko, fabuła płynie lekko, polubiłam młodych detektywów i kibicowałam im bardzo, żeby rozwiązali zagadkę, żeby dorośli im uwierzyli i żeby przeżyli. A tytułowy Santa Clown i jego „elfy” zostali tak wiarygodnie opisani, że wręcz cuchnęli z kart książki 😉 Czyli wyobraźnia działała.

Co mi trochę przeszkadzało? Były trzy takie rzeczy:

  1. drażniło mnie trochę tłumaczenie zagranicznych piosenek świątecznych na język polski,
  2. były momenty, kiedy opisy kończące dany rozdział (mające prawdopodobnie na celu uśpić czujność czytelnika i zasiać w nim niepokój) były zbyt długie, odrobinę nużące. Świetnie sprawdziłyby się jako kadry filmowe, ale w przypadku opisów w książce miałam wrażenie, że jest tego zwyczajnie za dużo,
  3. trochę brakuje mi wyjaśnienia całej opowieści, a ja jednak jestem z tych rozkminkowych i nie muszę mieć podanego zakończenia na tacy, natomiast tu miałam lekki niedosyt.

Ale… to są drobiazgi i myślę, że jeśli lubicie klimat Bożego Narodzenia, zimę, intrygi, miłość, pościgi, dziwacznych złoczyńców i lata 80. XX wieku, to ten tytuł jest właśnie dla Was! Ja się bawiłam przednio podczas czytania Santa Clown!

 

 

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *