#krótkapiłka_unplugged: Paulina Stępień

Światło czy ciemność?
Światło. Najlepiej naturalne, jak podczas długich, gorących, letnich dni – a jeśli sztuczne, to tylko ciepłe i przytłumione. Światło mnie rozbudza i motywuje do działania.

Inspiracją do mojego  opowiadania było…
Inspiracją do mojego opowiadania był wyjazd kolegi – koszykarza – do USA zaraz po maturze i katowickie biurowce, które mijam czasem w drodze z pracy. Na szczęście to tylko inspiracje do zarysowania świata przedstawionego – wszelkie przykre wątki były stworzone w wyobraźni na potrzeby historii.

Z prądem czy pod prąd?
Łatwiej z prądem, ale to nie zawsze lepsza droga, więc powiem tak: z prądem, a jeśli pod prąd, to tylko w słusznej sprawie 🙂

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Żarówka, koszykówka, stróż.

Kiedy nie ma prądu, to…
Kiedy nie ma prądu, to sprawdzamy, co można odnaleźć w ciemności.


Reflektory to opowiadanie… smutne. Może dlatego, że sama kiedyś dość długo trenowałam szermierkę (w zasadzie cały okres szkolny bez dwóch klas podstawówki) i dość nieoczekiwanie ten sport porzuciłam (nieoczekiwanie dla siebie), więc rozumiem emocje głównego bohatera aż za dobrze, mimo że jego kariera zakończyła się inaczej. Opowiadanie przesycone jest ogromnym napięciem, a także oślepia światłem… Skojarzyło mi się z historią o jednym z wrogów Spider Mana – Electro. Zakończenie niepokoi. Duży plus za imię głównego bohatera 😉 Polecam!


Paulina Stępień – autorka powieści grozy Tartak Leśna Osada, zbioru opowiadań kryminalnych Piękna Zośka. Sztuka zbrodni w ramach projektu True Monsters oraz jedna z autorek w antologii Awaria prądu. Ukończyła kryminologię i kryminalistykę. Pasjonatka literatury, wielbicielka grozy. Pochodzi z Zagłębia.

#krótkapiłka_unplugged: Monika Kowalska

Światło czy ciemność? 
Ciemność. Chyba jest bardziej przyjazna i dyskretna niż światło, które wdziera się każdą szparą, razi, pali upałem, migreny powoduje… Podobno ludzie z północy Europy od dnia polarnego wolą noc polarną. I ja ich rozumiem, bo słońce, które nie gaśnie, które męczy, przed którym nie da się uciec, napawa mnie przerażeniem. Taka ciemność, której możemy doświadczać na co dzień uspokaja – mnie przynajmniej – i jest oswojona. Jak czarny, puchaty kot. Lubię letnie gwiaździste noce oraz te wszystkie listopady i grudnie, kiedy słońca jak na lekarstwo. W ciemności można wskoczyć pod kocyk, w każdej chwili zapalić lampę i zrobić sobie światło, ile go kto chce. Odwrotnie – raczej ciężko. Tylko raz w dorosłym życiu mrok wydał mi się nieprzyjazny. Przestraszyłam się ciemności, która zapadła w górskiej jaskini, gdy przewodnik zgasił latarkę. Tamta nieprzenikniona czerń wyzwoliła we mnie irracjonalny, pierwotny, wręcz paniczny strach. Minie trochę czasu, zanim znowu zdecyduję się wejść do jakiejś jaskini.

Inspiracją do mojego  opowiadania było…
Inspiracją był koszmar senny, który miałam w dzieciństwie, i którego chyba nigdy nie zapomnę. Sen o podwójnej babci – kochanej, ale i przerażającej, sen o polu kukurydzy, buczącym transformatorze i ciemnym, wilgotnym bunkrze. Oraz przekonanie, które miałam w sobie lata temu o tym, że światło jest dobre. Jako bardzo małe dziecko wiedziałam na pewno, że wszystkie strachy i koszmarne sny znikną, gdy zapalę lampkę przy łóżku. Mnie, cztero- czy pięcioletniej, prąd kojarzył się z bezpieczeństwem. Do dziś dobrze pamiętam z przedszkola burzliwe dyskusje (prowadzone na dywanie w siadzie „po turecku”) o tym, że duchy umykają w popłochu przed jasnym światłem żarówki, a marnej świeczki nie boją się zupełnie…

Z prądem czy pod prąd?
Z prądem. Zbyt wiele razy zdarzały się w moim domu przeciążenia i awarie prądu – ostatnia z pożarem, wymianą całej instalacji i generalnym remontem, na czas którego przyszło mi mieszkać w namiocie we własnym ogrodzie – żebym narzekała na prąd… A tak serio – kiedyś bardzo pod prąd, ale przez ostatnie dwadzieścia lat z okładem to już raczej z prądem. Choć i teraz różnie się zdarza.

Trzy słowa określające moje opowiadanie.
Plus, minus, demon.

Kiedy nie ma prądu, to… 
O tym, jako weteranka awarii, mogę długo. Kiedy u nas w domu gaśnie niespodziewanie światło, nauczona złym doświadczeniem przestrzegam sztywnych procedur. Zawsze najpierw dzwonię do sąsiadki z pytaniem, czy ma prąd, żeby się zorientować, czy awaria dotyczy całej ulicy, czy tylko nas. Jeśli tylko nas, wyłączam korki w całym domu, żeby prąd nie szalał po kablach i nie siał spustoszenia w instalacji. Raz poszalał i zasiał – wystarczy. A potem, świecąc sobie latarką w telefonie, przetrząsam szuflady w poszukiwaniu świec i czekam na elektryka…Z prądem nie ma żartów!


Opowiadanie Moniki Kowalskiej pt. Schron w pierwszej chwili skojarzyło mi się z postacią/postaciami z serii gier Silent Hill, czyli z Cheryl i Alessą. Tam też był motyw dwóch przeciwstawnych osobowości. A że uwielbiam SH, więc i ten tekst bardzo trafił w moje gusta czytelnicze. Podobał mi się pomysł, a cała historia została podana w pięknych okolicznościach przyrody. W ogóle czytając, miałam wrażenie, że akcja Schronu dzieje się gdzieś na Roztoczu, to raz, a dwa – nigdy, przenigdy bym nie uwierzyła autorce, że to jej pierwsze zetknięcie się z horrorem – tak dobrze jej to opowiadanie wyszło! A zakończenie… ech… Mam nadzieję (wierzę w to!), że Monika Kowalska jeszcze powróci z jakąś straszną opowieścią, bo dobrze jej to wychodzi.


Monika Kowalska – Wrocławianka, autorka czterotomowego cyklu historyczno-obyczajowego Dwa miasta, którego akcja oparta jest na rodzinnej historii. Jej debiut powieściowy – Lwowska Kołysanka – został nominowany do nagrody Debiut roku 2021 w plebiscycie portalu LubimyCzytać.pl. Pełnoetatowa matka trzech młodych kobiet w różnym wieku, redaktorka i autorka setek opowiadań w pismach kobiecych, kryminalnych i retro. Przez wiele lat prowadziła również czasopisma dla najmłodszych, co sprawiało jej ogromną frajdę. Od kiedy nauczyła się czytać, nie potrafi przestać. Uwielbia książki (najlepiej grube) i wędrówki w nieznane, podczas których można potknąć się o jakąś historię. Intryguje ją przeszłość i świat, którego już nie ma, a tropienie losów przodków niezmiennie wywołuje u niej dreszcz emocji.
W życiu codziennym z grozą jest za pan brat. Od lat mieszka tuż obok starego indiańskiego… – wróć! – niemieckiego cmentarza zamienionego wrocławskim zwyczajem na park miejski, kilka razy dziennie prowadzi nierówną walkę na śmierć i życie z nieokiełznanym apetytem żarłocznego labradora obdarzonego żołądkiem i uzębieniem demogorgona czy podobnej bestii. Przeżyła już kilka poważnych awarii prądu, w tym jedną zakończoną interwencją straży pożarnej.

 

 

„Zrostek” Pádraig Kenny

Czy jest jeszcze ktoś, kto nie zna potwora Frankensteina? Poczynając od znakomitej opowieści Mary Shelley, przez adaptacje filmowe, komiksowe, a na popkulturze kończąc (maskotki, ubrania, przedmioty codziennego użytku itp.) – wszędzie tu spotykamy wspomniane już monstrum Zmienia się tylko jego wygląd, ale to już wszystko zależy od czasów, w których jest przedstawiane oraz wyobraźni twórców. Zdarza się też, że historia Mary Shelley jest bazą, inspiracją do nowych opowieści – zwłaszcza w przypadku młodszego odbiorcy. I tak jest właśnie z książką Pádraiga Kenny’ego pt. Zrostek.

Tytułowego bohatera poznajemy, gdy w swojej izbie rysuje kredą pięćset osiemdziesiątą kreskę na ścianie. W pomieszczeniu jego jedyną towarzyszką jest Brązowa Mysz, którą karmi i się opiekuje. W zamku, w którym mieszka Zrostek, spotkamy jeszcze jedno stworzenie – Henryka. Nie zapominajmy o Profesorze, ale ten od ponad trzystu dni… śpi. Jak możecie się domyślić, jedyny opiekun Zrostka i Henryka już się nigdy nie obudzi. Jakby tego było mało, do zamku przybywa siostrzeniec Profesora wraz z Alicją. Od tego momentu spokojne dni Zrostka dobiegają końca. Nowy mieszkaniec zamku wcale nie jest miły, a jego zachowanie graniczy wręcz z obsesją: chciałby być lepszy od swojego wuja i kontynuować jego dzieło. Tyle że zabrał się do tego totalnie źle. Dlaczego? Dowiecie się tego, czytając książkę. Powiem Wam tylko w tajemnicy, że Zrostek i Henryk nie zgadzają się na takie niekorzystne zmiany, zaczynają czuć się źle w swoim domu i z tego tytułu dzieją się… same kłopoty. Jakie? Powtórzę: koniecznie sięgnijcie po książkę. Z naciskiem na KONIECZNIE.

W swojej powieści Pádraig Kenny porusza bardzo wiele ważnych tematów, jak choćby śmierć bliskiej osoby, emocje z tym związane, utrata poczucia bezpieczeństwa, zmiany (niekoniecznie korzystne), ale przede wszystkim fabuła skupia się na „inności”, na wyglądzie zewnętrznym bohaterów, który – jak możecie się domyślać – do idealnych nie należy oraz na tym, w jaki sposób ta „inność” jest odbierana przez mieszkańców miasteczka.

Zrostek jest przepiękną opowieścią o tym, że tak naprawdę nieważne jest, jak się wygląda, ale jakim się jest człowiekiem. Że dobro pochodzi z wnętrza, a złe nastawienie do „inności” to tak naprawdę strach przed nieznanym, nieoswojonym. Autor podkreśla także bezcenną wartość przyjaźni. To pozycja, którą naprawdę warto mieć w swojej biblioteczce, zwłaszcza jeśli jest się rodzicem. Ja na pewno po nią ponownie sięgnę, kiedy Grozolubiś będzie ciut starszy. Polecam także wszystkim, którzy prowadzą zajęcia z dziećmi (animatorzy kultury, bibliotekarze, biblioterapeuci). Jestem przekonana, że praca z tą książką sprawi, że zajęcia będą niezapomniane i wyjątkowe.

Zrostek wzrusza, bawi, uczy. To przepiękna opowieść o tolerancji, o współczuciu, o wybaczaniu oraz o tym, o czym wspomniałam wcześniej – o niezwykłej potędze przyjaźni. Czy straszy? Czasami. Ale przede wszystkim daje nadzieję.

Serdecznie polecam!

#krótkapiłka_unplugged: Agnieszka Biskup

Światło czy ciemność? 
Ciemność. Bo jestem stworzeniem cieniolubnym. Mam uczulenie na słońce, całkiem nie w przenośni. Chowam się pod warstwą SPF50, gdy wychodzę do świata. A najlepiej się czuję, gdy do świata nie wychodzę. Świat jest za duży i zbyt głośny.

Inspiracją do mojego  opowiadania była…
moja głowa.

Z prądem czy pod prąd?
Kiedyś zawsze uparcie pod prąd. Od jakiegoś czasu częściej z prądem. Dla świętego spokoju właściwie. Nie mam już w sobie tej waleczności co kiedyś. A może mam, ale roztropniej po nią sięgam.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Śledztwo, komputery, dzieciaki.

Kiedy nie ma prądu, to…
czekam bez nerwów, aż prąd wróci. Przyzwyczaili mnie już do tego, że wyłączają a potem włączają. Jestem zaopatrzona w latarki i świeczki na wszelki wypadek.


Zastanawiałam się, co mogę napisać o opowiadaniu Agnieszki Biskup, Paskudna sprawa, żeby nie zdradzić zbyt wiele z fabuły. I myślę, że na pewno jest to opowiadanie o zagrożeniach, które mogą spotkać dzieci i młodzież korzystających z internetu. I jest to opowiadanie o nadziei i zemście. A wszystko w otoczeniu energii elektrycznej.
Wydaje mi się też, że ten tekst – z pozycji rodzica – niesamowicie niepokoi. I jest też przestrogą oraz historią o uważności. Otwarte zakończenie natomiast kusi kontynuacją…


Agnieszka Biskup – urodzona w 1979 roku. Z wykształcenia ekonomistka, miłośniczka horroru i każdej jego artystycznej emanacji. Autorka opowiadań grozy opublikowanych w licznych antologiach oraz zbioru Mamidła stworzonego we współautorstwie z Dagmarą Adwentowską.

#krótkapiłka_unplugged: Agata Suchocka

Światło czy ciemność?
Ciemność, to chyba oczywiste w przypadku Pierwszej Wampirzycy Rzeczypospolitej, Cesarzowej Mroku, Polskiej Anne Rice, co tam jeszcze… 😉

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Nieszczęśliwy wypadek z udziałem ropuchy. Półżab to hołd złożony wszystkim nadepniętym i przejechanym ofiarom takich wypadków.

Z prądem czy pod prąd?
Zawsze pod prąd! Jak to się mówi, z prądem płyną tylko śmieci.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Absurd, samogon, menel

Kiedy nie ma prądu, to… 
Kiedy nie ma prądu, to rozpala się ognisko i gra się na gitarze akustycznej, a nie elektrycznej 🙂


Autorka już w antologii Zabawki pokazała swoje możliwości w krótkiej formie, ale opowiadanie w Awarii prądu mnie zaskoczyło. Pozytywnie! Nie wiem, skąd Suchocka czerpie takie szalone pomysły, ale Półżab to tekst, który nie tylko czerpie ze znanych grozomaniakom motywów, ale jest też niepokojący w jakiś taki przyjemnie pokręcony sposób. I śmieszy. Ach, i zakończenie… hmmm… daje do myślenia 😉 W każdym razie bawiłam się przednio!


Agata Suchocka – Pierwsza Dama literatury wampirycznej, tłumaczka, kolekcjonerka instrumentów muzycznych, miłośniczka bluesa. Autorka 17 powieści (horrorów, obyczajowych, sci-fi, YA, historycznych), licznych opowiadań i przekładów. Zaproszona do antologii nigdy nie odmawia, nawet (a może zwłaszcza…) gdy jest to antologia erotyczna lub grozowa.

#krótkapiłka_unplugged: Kamila Bryksy

Światło czy ciemność?
To trudne pytanie, bo bez ciemności nie byłoby światła i odwrotnie. Posłużę się słowami Albusa Dumbledora, który mówił, że: „Szczęście można znaleźć nawet w najciemniejszych chwilach, trzeba tylko pamiętać, aby zapalić światło”.

Inspiracją do mojego opowiadania był…
Samotnie stojący dom na Kaszubach, który zobaczyłam z okna samochodu o czwartej nad ranem. Zanotowałam wtedy w telefonie kilka zdań. Nie wiedziałam, że będzie to fabuła opowiadania, ale byłam pewna, że myśli, które przyszły mi do głowy, kiedyś wykorzystam w książce.

Z prądem czy pod prąd?
Czasami z prądem, czasami pod prąd. I dotyczy to każdego aspektu mojego życia, pisania również. Najważniejsze, żeby w zgodzie ze sobą 🙂

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Emocje, samotność, zbrodnia.

Kiedy nie ma prądu, to…
Świat nie istnieje, a przynajmniej nie taki, jaki znamy. Jest to przerażająca wizja, ale nie trzeba zbyt dużej wyobraźni, żeby wymyślić, co stałoby się, gdyby przez dłuższy czas nie było prądu. W takiej sytuacji wcale nie przerażałby mnie brak dostępu do internetu czy niedziałająca lodówka, ale to, jak brak prądu mogą wykorzystać inni ludzie. Z ciemności z pewnością wyłoniłoby się wiele demonów i to wcale nie tych z horrorów czy fantastyki.


Opowiadanie Kamili Bryksy to tak naprawdę spektakl, w którym biorą dwie osoby: Sandra, której samochód odmówił posłuszeństwa pośrodku niczego i Hubert, którego dom, o dziwo, znajduje się pośrodku niczego.  Ach, i jeszcze ciemność… Brak prądu to bohater, który znajduje się w tle wydarzeń, choć czy aby na pewno?…

Czytelnik od początku czuje, że coś w tej historii się nie zgadza. Nie ufa ani mężczyźnie, ani kobiecie. Autorka do samego końca zwodzi odbiorcę, nie dając odpowiedzi, która z osób jest drapieżnikiem, a która ofiarą. Ten tekst jest też dla nas ostrzeżeniem. Przed czym? Tego dowiecie się, czytając Po drodze.


Kamila Bryksy – neurologopeda i pedagog z wykształcenia, obecnie zawodowo związana z branżą e-commerce. Miłośniczka natury, herbaty, szarlotki i podróżowania. Debiutowała w 2021 roku thrillerem Sowniki. Ma na koncie trzy kolejne powieści w tym gatunku: Błyski (2021), Cień (2023) oraz Mgła (2024).

#krótkapiłka_unplugged: Flora Woźnica

Światło czy ciemność? 
31 października miała miejsce premiera książki Antologia diaboliczna. Tam, gdzie umiera duch, w której znajduje się moje opowiadanie pt. Światło, więc odpowiedź jest chyba jasna. 😉
Światło, bo w horrorze to zdecydowanie zbyt rzadko eksplorowany motyw, a ciemność bardziej oklepana. Uwielbiam Midsommar. W biały dzień, ponadto sama debiutowałam bizarro rozgrywającym się w słoneczne, upalne dni.

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Płaszczki, które oglądałam w tunelu we wrocławskim Afrykarium. Pływały nad moją głową i charakterystycznie się uśmiechały. Jako rodowita wrocławianka bardzo polecam nasze ZOO.
Steve Irwin, australijski łowca krokodyli, został uśmiercony przez kolec jadowy płaszczki, więc widać, że potrafią być bardzo niebezpieczne.

Z prądem czy pod prąd?
Zdecydowanie pod prąd, przynajmniej w dziedzinie sztuki. Gdybym chciała działać w niej „zgodnie z prądem”, to zmieniłabym gatunek, gdyż horror generalnie nie należy do najpopularniejszych. Pisałabym wtedy zdecydowanie subtelniej lub odtwórczo, a nie jestem zwolenniczką tłamszenia kreatywności bądź prób naśladowania stylów autorów klasyki.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Płaszczki, obrona, moc.

Kiedy nie ma prądu, to…
Ludzie szukają innych źródeł światła, a przy zapalonych świeczkach łatwiej o pożary. Śmierć w ogniu jest jedną z najboleśniejszych.


Opowiadanie Flory Woźnicy to odpowiedź na okrucieństwo ludzi wobec zwierząt. Autorka na tapet wzięła środowisko wodne (głównie płaszczki), które pod przewodnictwem niepozornej dziewczyny podejmują walkę o być albo nie być.
Moc oceanu to z pomysłem napisana historia (a w zasadzie animal horror), w której zwierzęta wodne mszczą się na potworach, jakimi są ludzie. Do tego wisienką na torcie jest rosnące z dnia na dzień szaleństwo głównej bohaterki i jej niezwykłe umiejętności. A wszystko otulone energią elektryczną. Ku przestrodze!
Polecam!


Flora Woźnica – 28 listopada 1995 r. we Wrocławiu. Pisarka horrorów, recenzentka i laureatka konkursów literackich.

Tworzy od czasu konkursu Horror na debiut (zorganizowanego przez Okiem na Horror), dzięki któremu na portalu Niedobre Literki pojawiło się jej pierwsze opowiadanie. Zwyciężczyni Całorocznych Zawodów Literackich Horror Online i konkursu Sto słów na Halloween. Publikowała m.in. w antologiach: Krew Zapomnianych Bogów, Krwawnik 2, Tabu, Słowiańskie koszmary, Maszyna. Antologia horroru industrialnego, City 4. Antologia polskich opowiadań grozy, Po drugiej stronie światła, Mroczne dziedzictwo. Antologia w hołdzie Jamesowi Herbertowi, Licho nie śpi, W cieniu Bangor, Zabawki, Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2020, Obscura 2, Iron Tales: Blood Brothers, City 5, Wszystkie kręgi piekła, Tryzna, City 6, Nocne mary oraz Awaria prądu.

 

 

#krótkapiłka_unplugged: Anna Musiałowicz

Światło czy ciemność? 
Jedno bez drugiego w ludzkiej świadomości by nie zaistniało. Ale jeśli już trzeba wybierać… „Boisz się ciemności (…) a przecież z ciemności człowiek wychodzi, gdy się rodzi i w ciemność wkracza, gdy umiera. To nasze naturalne miejsce i w mroku powinniśmy czuć się najbezpieczniej. Ciemność kołysze, tuli i głaszcze. To światło wbija się w oczy gwałtem. (…)Nawet jeśli ciemność ma swoje tajemnice, to po to, by cię chronić”.

Pamiętasz, skąd pochodzi ten fragment? 🙂 (Pamiętam. Z Diabła zza okna 🙂 – MP)

Inspiracją do mojego  opowiadania było…
Sny. Powtarzające się wizje dwóch kruków dziobiących ziemię, a potem nagle zrywających się do lotu i unoszących pod poprzecinanym kablami niebem. Hugin i Munin, Myśl i Pamięć.

Z prądem czy pod prąd?
Czasami z, czasami pod – ważne, żeby w zgodzie ze sobą.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Kruki, zmiana, odrzucenie.

Kiedy nie ma prądu, to…
Czuję spokój. Nie szukam latarki, lecz świec, by móc obserwować taniec płomieni i cienie układające się na ścianach. Świat spowalnia, a wszystko to, co uniemożliwia czy ogranicza moje działania, paradoksalnie uwalnia mnie. Przestaję gonić.


Opowiadanie Anny Musiałowicz, Kiedy zgasło słońce, mimo że niedługie, niesamowicie wymaga od czytelnika skupienia. Przyznam się Wam, że czytałam je aż trzy razy, bo nie zawsze byłam na lekturze skoncentrowana tak mocno, jakbym chciała. I wydaje mi się, że wiem, kim może być narratorka tej opowieści i wydaje mi się, że wiem, kto się w tę jej opowieść wtrąca.
To nie tylko opowiadanie o odrzuceniu, ale też o przemijaniu. O zmianach, które następują. Pełne niedopowiedzeń, przez co bardzo nieoczywiste, jednak dające duże pole do interpretacji, co bardzo cenię.
Na początku nie byłam przekonana do tego tekstu, ale kiedy już się w niego wgryzłam na spokojnie, to dałam się poprowadzić słowom narratorki. Chciałam ją zrozumieć. Poczułam mnóstwo empatii. I przejmujący smutek.
Bardzo dobry tekst. Dla wymagających.


Anna Musiałowicz – z wykształcenia pedagożka-resocjalizatorka. Z natury włóczykij. jest współtwórczynią projektu Anushka&Betushka zajmującego się malowaniem na odzieży. W chwilach wolnych nawiedza zamki, grywa w szachy. Ma milion pomysłów na sekundę i przekuwa je w działanie.
Debiutowała w 2016 roku i od tego czasu opublikowała kilkadziesiąt opowiadań w antologiach, czasopismach i podręcznikach RPG. Jest autorką powieści Diabeł zza okna (nominacja do nagrody KSIĄŻKA ROKU 2020 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl), Kuklany las (wyróżnienie w plebiscycie Brakująca Litera na Polską Książkę Roku), Śnieg jeszcze czysty oraz Po zbutwiałych schodach. 8 października ukazała się jej najnowsza powieść Wyrzuciła ją rzeka.

(zdj. Eva Eris)

#krótkapiłka_unplugged: Sandra „Gatt” Osińska

Światło czy ciemność?
Trudne pytanie, bo jedno nie istnieje bez drugiego. Tak samo ja –
potrzebuję obu do funkcjonowania. W ciemnościach przychodzi mi do głowy najwięcej
pomysłów, za to potrzebuję światła, by je wywlec i pokazać innym, np. w formie opowiadań.

Inspiracją do mojego opowiadania było…
to, co zawsze. Samotność, dziecięce lęki, krzesła elektryczne i pytanie – co się z nami dzieje po śmierci? Najwięcej niebezpieczeństw czai się w domu. Zdarza się tam też najwięcej wypadków. Poza tym sprowadzenie zagrożenia do – teoretycznie – miejsca, które powinno być najbardziej bezpieczne na świecie zaburza nasz komfort i wywołuje najwięcej przerażenia.

Z prądem czy pod prąd?
Zawsze pod prąd. Zawsze. Ja już się urodziłam „pod prąd”, a wszelkie próby zmiany tego kończyły się niepowodzeniem.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Kontakt, dziecięca ciekawość, świadomość.

Kiedy nie ma prądu, to…
najlepiej tworzy się straszne historie. Wyobraźnia działa wtedy na większych obrotach. I jest mniej rozpraszaczy.


Opowiadanie Sandry „Gatt” Osińskiej jest opowiadaniem ku przestrodze dla dorosłych, którzy mają pod swoją opieką dziecko. Jako że ostatnio temat gniazdek ściennych jest dla mojego Grozolubisia interesujący (tak, mamy zaślepki), tym bardziej – po przeczytaniu tekstu autorki – zwracam uwagę, czy przypadkiem bobas nie spędza zbyt dużo czasu przy kontakcie…
Thomas, bohater opowiadania Jesteśmy w kontakcie któregoś dnia usłyszał głos chłopca, wydobywający się ze ściennego gniazdka. Coraz bardziej zafascynowany nowym przyjacielem, ostatecznie ulega jego namowom i decyduje się na… O tym dowiecie się, sięgając po tekst Sandry.
Czytałam z zaciekawieniem i nutką narastającej grozy. Autorka swój pomysł zaczerpnęła z życia i dała ponieść się wyobraźni na zasadzie: a co by było, gdyby… Podobało mi się!


Sandra „Gatt” Osińska – bliżej niesprecyzowana istota o bardzo trudnym, rudym charakterze. Urodziła się 5 listopada 1994 roku w Warszawie, gdzie też mieszka. Po ukończeniu Technikum Księgarskiego z tytułem technika cyfrowych procesów graficznych pracowała m.in. w redakcjach portalu SE.pl i dwutygodnika Mieszkaniec. Jej utwory literackie (w tym poetyckie) były publikowane m.in. na łamach: Czerwonego Karła, Szortalu na wynos, Drabbli na niedzielę, Magazynu Histeria, Bramy, Horror Masakry, Poezji Dzisiaj, w portalach Horror Online, Szortal i Kostnica czy antologiach Szlakiem Odmieńców, Lustra Zbrodni, Krew zapomnianych bogów, Słowiańskie koszmary, Tabu, W cieniu Bangor, Obscura 2, Rozbudzeni poezją oraz w najnowszej Awaria prądu.
Największą inspiracją są dla niej twórczość Grahama Mastertona, Jacka Ketchuma i Stephena Kinga oraz utwory ulubionych wykonawców muzycznych. Gatt dodatkowo zajmuje się rysowaniem i malowaniem. Jest odpowiedzialna za okładki antologii Szlakiem Odmieńców, Lustra Zbrodni oraz Krew zapomnianych bogów. Prowadzi firmę rękodzielniczą Arts By Gatt, która zajmuje się tworzeniem m.in. zakładek do książek.

„Gość z koszmaru” J.H. Markert

Miewam koszmary. Jak zapewne każdemu z Was raz na czas umysł płata figle i podczas snu zamiast się zregenerować, zostajecie bohaterami często absurdalnych, ale zazwyczaj niepokojących historii. Jeśli o mnie chodzi, najbardziej nie lubię, kiedy kogoś gubię we śnie. Mogę się naparzać z najgorszymi stworami, mogę być w centrum postapokaliptycznego świata, ale wzbudza we mnie strach utrata drugiej osoby (mimo że w realnym świecie człowiek ten ma się świetnie). Budzę się wtedy z takim nieprzyjemnym uczuciem, które potrafi mi towarzyszyć cały dzień. Co ciekawe, zwykle nie śnię koszmarów po obejrzeniu czy czytaniu horroru na dobranoc (choć czasem się zdarzyło). Może zbyt często i od bardzo dawna siedzę w tych strrrasznych historiach. Ale… pamiętam sytuację sprzed kilku lat, kiedy po seansie po raz już nie wiem który całej serii Nightmare on Elm Street (uwielbiam!) przyśnił mi się… Freddy Krueger. Łojezu, jakie to było straszne! Wylazł spod łóżka i skradał się, wyciągając w moją stronę rękę ze sławetną rękawicą z brzytwami. Zdążyłam się zerwać z łóżka, zanim mnie dopadł. Ba! Chyba nawet krzyknęłam. Potem długo nie mogłam zasnąć, bo co zamknęłam oczy, pod powiekami pojawiał mi się obraz z koszmaru. Cała ta sytuacja nie sprawiła jednak, że zarzuciłam tę serię. Co to to nie! Freddy Krueger wciąż pozostaje moją ulubioną postacią z filmowych horrorów i żadne Jigsawy i inne Arty nie są w stanie tego przebić.

Kiedy zobaczyłam zapowiedź książki J.H. Markerta Gość z koszmaru, niespecjalnie się nią zainteresowałam przez… okładkę. Pomyślałam chyba nawet, że to kiepskie nawiązanie do serii filmowej, o której wspomniałam powyżej. Co nie znaczy, że co jakiś czas nie kusiło mnie sięgnięcie po ten tytuł – ciągle gdzieś się na niego natykałam, a i opinie, które zaczęły się pojawiać, sprawiły, że kiedy wydawnictwo Harde zrobiło nabór recenzencki, zgłosiłam się trochę z przekory i… tym sposobem powieść trafiła w moje ręce…

…i całe szczęście! Jak mnie ta książka wciągnęła od pierwszych stron, to aż sama nie mogłam uwierzyć. Fabuła zaczyna się takim mocnym tąpnięciem, by potem coraz mocniej i mocniej uzależnić od siebie czytelnika. No bo wyobraźcie sobie, że historia opisana w horrorze, który aktualnie czytacie, dzieje się… tu i teraz. I te zbrodnie, o których dopiero co przeczytaliście, mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Straszne, prawda? Podobnie rzecz się dzieje w Gościu z koszmaru, z tym że to, co tam się zaczyna wyprawiać w okolicach miasteczka New Heaven, zostało opisane w powieści jeszcze nie wydanej… Zatem skąd morderstwa wzorowane na fabule książki? Czyżby oprawcą był autor? A może jego wydawca? No wiadomo, że Wam tego nie powiem! Koniecznie sięgnijcie po powieść, bo jest jedną z tych, które siedzą w głowie na długo po przeczytaniu.

Gość z koszmaru ma wszystko to, co horrorowe tygryski lubią najbardziej: wartką akcję, bohatera pisarza (!), niesamowity, niepokojący klimat, i przede wszystkim – jest naprawdę straszna. Ach, i jeszcze ćmy (moje ulubione owady), które – tyle chyba mogę zdradzić – również są bohaterem tej historii.

Książka ta też w pewien sposób analizuje czynniki, które sprawiają, że dany człowiek może w przyszłości stać się zły, wskazuje na pewne nietypowe zachowania, które mogą wzbudzić czujność społeczeństwa i tym samym zapobiec ewentualnej tragedii. To takie tylko moje subiektywne odczucia po lekturze.

Podsumowując, jeśli jeszcze nie czytaliście Gościa z koszmaru, ja Wam z całego serducha tę książkę polecam! Czyta się szybko i straszy odpowiednio (miłośnik horroru będzie zadowolony!). W każdym razie od zakończenia przeze mnie lektury Gościa z koszmaru J.H. Markert dołącza do grona autorów, którego książek będę niecierpliwie wypatrywać.