„Cienie przeszłości” Anna Bengueddah

Wstyd się przyznać, ale z historią nigdy nie było mi za pan brat. Oczywiście daty czy wydarzenia, które należy znać – znam, ale nigdy nie miałam potrzeby zagłębiania się w te ostatnie ponad program. Za to na Mazury wybieram się jak sójka za morze. Tak, dokładnie ta z wiersza Jana Brzechwy. Może kiedyś tam w końcu dotrę, bo słyszałam, że jest pięknie. I tę właśnie wyjątkowość Mazur połączyła wraz z wątkami historycznymi Anna Bengueddah w swej powieści Cienie przeszłości.

Bohaterką opowieści jest Inka, dziennikarka, która pewnego dnia otrzymuje ciekawy temat do zgłębienia: ma napisać artykuł o żołnierzach wyklętych. Zostaje oddelegowana na wspomniane już Mazury, bo właśnie tam, prawdopodobnie, znaleziono szczątki byłych żołnierzy powojennej Polski. Kobieta traktuje to zlecenie jako szansę na rozwój kariery, jednak wszystko zaczyna się komplikować, gdy przybywa na miejsce… Nie tylko dlatego, że tak daleko od domu spotyka bliskiego znajomego z lat szkolnych, ale też dlatego, że tamtejsze lasy skrywają pewną tajemnicę… Czy Ince uda się ją wyjaśnić? Na to pytanie może Wam odpowiedzieć wyłącznie lektura powieści Cienie przeszłości.

Powiem Wam, że kiedy autorka odezwała się do mnie z propozycją przeczytania tej książki, zawahałam się tylko na moment. No bo ja i historia? Czy mnie to w ogóle zainteresuje? Mimo że coraz częściej czuję, że jestem gotowa na sięganie po tytuły związane z historią naszego kraju (tak, starość ;)). W każdym razie zgodziłam się, bo lubię wspierać autorki czy autorów, którzy debiutują na rynku wydawniczym. I cieszę się, że to zrobiłam.

Cienie przeszłości to opowieść, która łączy w sobie wątki historyczne, obyczajowo-romansowe oraz nadprzyrodzone. Fabuła natomiast została umieszczona w pięknych okolicznościach przyrody, czyli na Mazurach, m.in. we wsi Wojnowo. Autorce udało się oddać ducha tej krainy do tego stopnia, że czytając, czułam się, jakbym wraz z główną bohaterką przechadzała się ścieżkami tamtego regionu. Podobało mi się, że w dialogi wpleciona została tamtejsza gwara, co jeszcze bardziej pozwoliło mi wciągnąć się w tę opowieść. A takiego jedzonka, które serwuje gospodyni z mazurskiej chaty – pani Beata – chętnie bym skosztowała 🙂

Anna Bengueddah zgrabnie włącza do powieści wątek obyczajowo-romansowy. Jest lekko zarysowany, bo ma wpływ na całą opisywaną historię, ale nie jest go – w moim odczuciu – za dużo. Ach, i jeszcze bywa strasznie… Niepokojąco… I nie, nie w relacji Inki z Bartkiem 😉 Ale im bliżej odkrycia tajemnicy jest nasza bohaterka, tym mroczniej robi się wokół niej…

A! I co jeszcze! Autorce udało się zwodzić mnie za nos w pewnej kwestii. Nie mogę Wam powiedzieć, co to, bo zdradziłabym za dużo, ale… no, udało się 🙂

Poza dobrymi rzeczami mam jeszcze małe „ale”. Były momenty, kiedy miałam wrażenie, że dialogi brzmią trochę nienaturalnie (chyba najbardziej rozmowy pomiędzy Inką a jej przyjaciółką, Gosią) i zdarzały się różne, drobne błędy w tekście, ale… poza tym to naprawdę bardzo udany debiut i z przyjemnością sięgnę po kolejną książkę Anny Bengueddah.

Polecam wszystkim tym, którzy lubią połączenie historii z nutką romansu i lekkiej grozy!

„W Pełni Rozkwitających Drzew” M.W. Jasińska

Może zacznę od anegdotki. Kiedy mój brat był mały i po raz pierwszy obejrzał animację Disneya Piękna i Bestia, podczas sceny, w której Bestia na powrót zamienia się w księcia – rozpłakał się. Ba! Rozbeczał się histerycznie – tak polubił głównego bohatera w zwierzęcej wersji, że zupełnie zapomniał, do jakiego finału powinna dotrzeć cała historia. Ciężko było wytłumaczyć kilkuletniemu chłopcu, że zamek był zaklęty, a jego mieszkańcy przemienili się – poza Bestią – w przedmioty codziennego użytku (w sumie też wolałam służbę w wersji „uprzedmiotowionej”, bo wydawała się bardziej sympatyczna; np. urocza pani Imbryk). I że chętnie wróciliby na powrót do swoich ludzkich postaci. Z czasem mój brat zrozumiał przekaz tej baśni, co nie znaczy, że się z nim w pełni zgadzał.

A skoro o pełni mowa, to… Dawno, dawno temu, bo jakoś w czerwcu minionego roku, przeczytałam pewną powieść, której tytuł brzmiał W Pełni Rozkwitających Drzew. Jest to historia Elaine, młodej służącej, która trafia do zamku w Kemnitz, którego nowym właścicielem jest Ksawery von Zierotin. Tych dwoje dopada strzała Amora: zakochują się w sobie, biorą ślub i gdyby to była baśń, to mogłabym zakończyć to zdanie słowami „a potem żyli długo i szczęśliwie”, ale… NIE. Wręcz przeciwnie – coś niepokojącego dzieje się wokół Ksawerego, a na dodatek w mieście w tajemniczych okolicznościach zaczynają umierać ludzie. Czy odpowiedzialny za nie jest właściciel zamku, a może Elaine, która skrywa pewien sekret? A może podejrzenia padają na osoby trzecie? By się tego dowiedzieć, zachęcam Was do sięgnięcia po powieść W Pełni Rozkwitających Drzew, której autorką jest M.W. Jasińska.

Powiem Wam, że trochę się bałam, czy historia ta nie będzie zbyt romantyczna, a wątek nadprzyrodzony ledwie wspomniany. Oj, jakże się myliłam! Owszem, tło obyczajowe jest wyraziste, ale w wyważony sposób, a całość otulona została mgiełką tajemniczości.

To, co podoba mi się w tej powieści to klimat. Groza, niepokój, wspomniana już wcześniej tajemnica, a wszystko to w otoczeniu murów zamku, w otoczeniu lasu… Uważam, że autorka bardzo dobrze poradziła sobie w tej, jakże niełatwej do opisania, nastrojowości. Podoba mi się również to, że Jasińska doskonale wie, o czym pisze. Swoją opowieść zbudowała na tle historycznym – to raz, a dwa – można w niej znaleźć odniesienia do dzieł literatury czy sztuki. Czuć w narracji autorki pasję, jaką darzy wspomniane przeze mnie dziedziny. I cieszę się, że tą pasją, tą wiedzą postanowiła podzielić się z czytelnikami.

W zasadzie mam jedną, jedyną uwagę. Ale pamiętajcie – to uwaga subiektywna. Otóż w posłowiu Jasińska zdradza, jakimi dziełami inspirowała się, pisząc W Pełni Rozkwitających Drzew. Ja jestem z tych, którzy lubią odkrywać elementy układanki, natomiast tu trochę dostaliśmy ułożony obrazek na tacy, ale… z drugiej strony czytając to posłowie, byłam pod wrażeniem ogromu pracy, który autorka wykonała, pisząc powieść. Należą jej się gromkie brawa!

Polecam tę książkę wszystkim, którzy lubią połączenie baśni, opowieści gotyckiej i fantastyki z nutką solidnej grozy.

„Dreszczowce” R.L. Stine

Czytać nauczyłam się dość szybko, chyba. Moja mama twierdzi, że alfabet poznałam w wieku lat trzech. Może. Ja tego nie pamiętam. Pamiętam za to moją pierwszą książkę samodzielnie wypożyczoną z wielickiej biblioteki: Przygody i wędrówki Misia Uszatka Czesława Janczarskiego. Niedługo potem przeprowadziliśmy się do Krakowa i jedną z moich pierwszych misji było odnalezienie na osiedlu… biblioteki! Nie było to takie trudne, gdyż okazało się, że filia biblioteczna znajduje się w bloku naprzeciwko. Jak możecie się domyślić, byłam w niej częstym gościem i to właśnie tam – zanim zaczęłam znosić do domu powieści Kinga i Mastertona („To dla sąsiadki!”), po raz pierwszy sięgnęłam po książki R.L. Stine’a. Serie Ulica strachu, a zwłaszcza Gęsia skórka, były w pewnym momencie tymi, które wypożyczałam na okrągło (a jak się możecie domyślić, tytułów Stine’a w bibliotece nie było dużo, za to egzemplarze wyglądały na mocno zaczytane). Oczywiście wisienką na torcie była telewizyjna Gęsia skórka i jej pochodne (m.in. Czy boisz się ciemności?) i prawdopodobnie, poza późniejszym Lśnieniem Kinga, Stine skierował moje literackie tory zainteresowań w kierunku grozy i horroru.

Po książki autora nie sięgałam od lat nastoletnich aż do teraz, kiedy to – dzięki wydawnictwu Kropka – ukazały się Dreszczowce. (AŻ!) dziesięć nowych, strrrraszliwych opowieści Mistrza Grozy młodszych czytelników!

Każda z historii dostała krótki wstęp od autora, w którym wyjaśnia on genezę powstania danego tekstu. Niektóre z jego toków rozumowania są naprawdę zaskakujące! To wprowadzenie Stine’a do każdego z opowiadań od razu skojarzyło mi się z serialem Opowieści z krypty czy filmową serią Alfred Hitchcock przedstawia, gdzie też pojawiają się krótkie anegdotki przed każdą z opowieści.

Oczywiście w każdym opowiadaniu bohaterami są… dzieci! Dzieci, którym przytrafiają się różne straszne niesamowitości, o których dorosłym się nawet nie śniło. Co może się zdarzyć, kiedy m.in. zbijemy szybkę smartwatcha, robimy sobie żarty z poważnych spraw czy podejmiemy się opieki nad dziećmi nowych sąsiadów? Same okropności, od których włos jeży się na głowie, czyli… to, co grozowe tygryski lubią najbardziej! Do tego narracja pierwszoosobowa potęguje emocje, z którymi mierzą się bohaterowie opowiadań.

R.L. Stine pod płaszczykiem niepokojących historii tak naprawdę grozi palcem w stronę wszystkich tych, którzy nie traktują innych z szacunkiem. To opowieści z morałem, które kończą się… No przecież nie powiem Wam, jak się kończą! O tym musicie przekonać się sami. O ile się odważycie 😉

Mogę Wam jedynie zdradzić, że bywa strasznie, bywa zabawnie (choć więcej znajdziecie tu czarnego humoru), a także zaskakująco! Dreszczowce najlepiej będą smakować wieczorami (czy to w domu przed spaniem, czy przy ognisku z przyjaciółmi), w dawce jedno opowiadanie na raz, ale mogą również świetnie sprawdzić się na wszelakich zajęciach dla starszych dzieci (czy to w szkole, czy w bibliotece).

Reasumując, bardzo się cieszę, że po latach wróciłam do prozy R.L. Stine’a i mimo początkowych obaw, czy opowiadania autora nadal będą smakować jak za dziecięcych lat, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że się nie zawiodłam! Dreszczowce to świetna literacka rozrywka dla całej rodziny 🙂

Strrrrrasznie polecam!

#krótkapiłka_unplugged: Dagmara Adwentowska

Światło czy ciemność?
Najchętniej pomiędzy, jestem stworzeniem cieniolubnym 😊. Ostre światło bardzo mnie razi i dekoncentruje. Z kolei w ciemności dość łatwo tracę orientację w przestrzeni i nie czuję się z tym komfortowo.

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Tych inspiracji było kilka. Jedną z najważniejszych jest Adolf Traugott von Gersdorff, niemiecki arystokrata, podróżnik i przyrodnik, jeden ze współzałożycieli Górnołużyckiego Towarzystwa Naukowego. To niezwykle ciekawa, wyprzedzająca intelektem swoje czasy postać. Badał m.in. elektryczność atmosferyczną i opublikował na ten temat kilka prac. Interesowała go także możliwość terapeutycznych i medycznych zastosowań prądu. I tak jak baron z mojego opowiadania – również kazał zbudować z dala od swego pałacu samotną wieżę, gdzie prowadził badania i obserwacje… W tym miejscu koniecznie muszę podkreślić, że o ile bohatera Mojej nadziei należy zaliczyć do postaci moralnie dość niejednoznacznych, o tyle jego żyjący w rzeczywistości pierwowzór słynął nie tylko ze swoich badań i naukowej dociekliwości, ale także ze szlachetnego i prawego charakteru. Drugą inspiracją był prezydent Benjamin Franklin oraz jego eksperymenty z latawcem i piorunami. A nad wszystkim oczywiście unosi się duch Frankensteina Mary Shelley, bo przy takiej tematyce aż się prosi, by nawiązać do klasyki.

Z prądem czy pod prąd?
Brzegiem szybciej 😊. Ale herbatę z prądem chętnie.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Starzec, energia, życie.

Kiedy nie ma prądu, to… 
…zachowuję się dość przyziemnie. Mianowicie sprawdzam, czy nie wybiło różnicówki. Potem ewentualnie udaję się spacerkiem do skrzynki elektrycznej lub dzwonię do sąsiadów, czy u nich też zaległy ciemności – generalnie staram się ustalić przyczynę awarii. Nagły brak prądu nie budzi we mnie gwałtownych emocji, uruchamia sekwencję czynności, które trzeba wykonać, aby wrócił. Prawdziwie przerażająca jest dopiero myśl, że kiedyś pomimo wszystkich podjętych działań elektryczność może zniknąć na zawsze.


Ostatnią autorką, która wzięła udział w #krótkapiłka_unplugged jest Dagmara Adwentowska – sprawczyni całego zamieszania zwanego Awarią prądu. Jej opowiadanie Moja nadzieja jest jednym z najbardziej klimatycznych w antologii. Autorka stworzyła nastrój grozy i pełnego napięcia oczekiwania na to, co tak naprawdę przytrafi się głównemu bohaterowi tekstu. Czytelnik wie (czuje!), że coś się święci, ale do samego końca nie wie, z której strony to coś uderzy. Groza retro w najlepszej odsłonie! Polecam 🙂

I na zakończenie tego cyklu uważam, że Awaria prądu to niezwykle równa i wysmakowana antologia, gdzie każde z opowiadań to wizytówka danej autorki, natomiast punktem wspólnym całości jest temat. Jedyne, czego mi zabrakło, to wstęp, w którym pomysłodawczyni projektu choćby zdradziła wybór tematu właśnie oraz dobór autorek 🙂

Dagmarze Adwentowskiej (oraz pozostałym współsprawczyniom) serdecznie gratuluję i czekam na kolejny projekt autorski projekt! A Awarię prądu gorąco polecam!


Dagmara Adwentowska – spiritus movens antologii Awaria prądu, z wykształcenia dziennikarka i kulturoznawczyni, z zawodu redaktorka i korektorka. Współpracowała m.in. z Gazetą Wrocławską, Przepisem na zdrowie, szeregiem czasopism medycznych i prasą polonijną. Współtworzyła redakcję czasopism literackich z pogranicza grozy: Okolicę Strachu i Magazyn Histeria. Jej opowiadania ukazały się w licznych antologiach, np. Sny umarłych, Dziwne opowieści, Słowiańskie koszmary, Na nocnej zmianie, Licho nie śpi, Żertwa, Krew zapomnianych bogów, City4 i Zabawki. Pomysłodawca i redaktorka wydanego przez Dom Horroru zbioru grozy industrialnej Maszyna. W 2021 r. wspólnie z Agnieszką Biskup wydała zbiór opowieści niesamowitych pt. Mamidła. Laureatka konkursu na najlepsze opowiadanie kryminalnie organizowanego przez Międzynarodowy Festiwal Kryminalny (2024). Pasjonatka zielarstwa, wierzeń ludowych, historii i żeglarstwa.

#krótkapiłka_unplugged: Katarzyna Berenika Miszczuk

Światło czy ciemność?
Światło, chociaż uwielbiam grozę, horrory i opowieści budzące dreszcze. Niestety moja wada wzroku jeszcze bardziej mnie rozprasza w ciemności, więc w trosce o małe palce u stóp wybieram światło 😉

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Inspiracją do mojego opowiadania był prozaiczny, tymczasowy brak prądu w moim bloku. Bardzo się zdziwiłam, gdy w efekcie oprócz braku światła, windy, internetu i telewizji nagle też nie mieliśmy wody, bo bez prądu nie działała pompa. Zaczęłam się wtedy zastanawiać jak mogłoby wyglądać życie, gdyby nagle elektryczność zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Wnioski przestraszyły mnie na tyle mocno, że wykluło się z tego post apokaliptyczne opowiadanie.

Z prądem czy pod prąd?
Z prądem w codziennym życiu, pod prąd z bohaterami moich powieści i opowiadań.

Trzy słowa określające moje opowiadanie.
Samotność, dezinformacja, cofnięcie.

Kiedy nie ma prądu, to…
Zaczynam czuć niepokój, bo wtedy budzą się lęki i potwory.


Opowiadanie Błyski jest chyba tym opowiadaniem, które najbardziej mnie przestraszyło. Przeraziło wręcz. Głównie dlatego, że sytuacja w nim opisana jest bardzo prawdopodobna. Zwłaszcza przy anomaliach pogodowych, które od lat coraz silniej i coraz mocniej dają nam się we znaki. Autorka kupiła mnie sposobem budowania napięcia, niezwykle mrocznym, niepokojącym klimatem i… bohaterką, której mocno kibicowałam. Bardzo polecam i szybko nie wrócę do tego tekstu. Za bardzo straszy!


Katarzyna Berenika Miszczuk (wł. Katarzyna Zając) – pisarka, scenarzystka, lekarka, współzałożycielka Wydawnictwa Mięta, a także wiecznie zabiegana mama. Pierwszą powieść pt. Wilk napisała w wieku piętnastu lat. Książka ukazała się trzy lata później (2006). To wszechstronna autorka, której znakiem rozpoznawczym jest nieoczywista mieszanka literackich światów niezmiennie doprawiona dużą dawką humoru. Chętnie sięga po fantasy, science fiction, a także kryminał i powieść obyczajową. Ma w swoim dorobku kilkadziesiąt powieści oraz opowiadań.

#krótkapiłka_unplugged: Klaudia Zacharska

Światło czy ciemność?
Ciemność. Więcej klimatu, więcej pola dla wyobraźni. A i drzemka łatwiejsza, jeśli człowieka akurat najdzie…

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Potrzeba, aby ugryźć temat ze strony, której mało kto się spodziewa. I chyba mało kto oczekiwał, że do fabuły zaproszę pewnego władającego piorunami stworka…

Z prądem czy pod prąd?
A to już zależy od tego, czy prąd sprzyja moim planom 😉

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Chomik pragnie zemsty!

Kiedy nie ma prądu, to…
Świat staje się cichszy, a moje myśli głośniejsze.


Klaudia Zacharska napisała… animal horror! I bardzo dobrze jej to wyszło! Głównym bohaterem opowiadania jest chomik, Pikuś, który zostaje uprowadzony i poddany eksperymentom… Ich efekty nie śniły się jego porywaczom w najgorszych snach… Jest dynamicznie, krwawo, paskudnie! Ale i z morałem. Wierzę, że po przeczytaniu tego opowiadania zupełnie inaczej spojrzycie na chomiki 😉 (w ogóle czytając ten tekst, wyobrażałam sobie, że Pikuś wygląda jak ten gryzoń w bańce z animacji Piorun, kojarzycie?). Polecam!


Klaudia Zacharska – nie ma litości dla bohaterów swoich książek, chociaż prywatnie jest niepoprawną optymistką i uwielbia żarty (również te niedojrzałe). Fanka filmów Disneya, seriali Jossa Whedona oraz literatury z dreszczykiem. Autorka szeroko pojętej grozy. Debiutowała w 2021 roku powieścią pt. Kantata, od tego czasu wydała cztery książki. Przeklęte trumny… to najnowsza propozycja dla fanów literatury mrocznej i tajemniczej.

#krótkapiłka_unplugged: Agnieszka Kwiatkowska

Światło czy ciemność?
Jednak światło. Lubię mroczne klimaty, ale to zwykle sztafaż dla wywołania nastroju napięcia i niepewności u czytelnika. Na co dzień zdecydowanie wybieram światło, bo to ono dodaje mi energii i chęci do działania.

Inspiracją do mojego opowiadania była:
Wieża telekomunikacyjna, którą widziałam przez okno w trakcie jazdy pociągiem. Stukot kół, przesuwające się krajobrazy i nagle ta wieża. Natychmiast wyobraziłam sobie stojącego pod nią człowieka i zaczęłam się zastanawiać, czemu miałby tak stać i o czym by wtedy myślał? Długo potem się jeszcze nad tym zastanawiałam, aż w końcu zaczęły napływać obrazy, wątki, które niczym elementy układanki powskakiwały na swoje miejsca. I tak powstał ten tekst.

Z prądem czy pod prąd?
Zależy od sytuacji. Uważam, że nie ma co na siłę stawać zawsze okoniem, bo nie jesteśmy samotnymi wyspami (chyba że ktoś tak woli), ale są sytuacje, kiedy warto zrobić coś na odwrót i nie iść razem z tłumem. Ufam swojej intuicji i kilkakrotnie zdarzało mi się zdecydowanie iść pod prąd. Opłaciło się!

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Tęsknota, zakłamywanie, samotność.

Kiedy nie ma prądu:
Zapalam świeczki, szukając źródła jakiegokolwiek światła. Nie czuję się dobrze w całkowitej ciemności, spacery nocą po nieoświetlonej ulicy czy schodzenie do piwnicy po ciemku to dla mnie zbyt duży horror. A przecież tym samym straszę czytelników…


Nie lubię burzy. Jako dziecko miałam nieprzyjemność przeżyć bardzo gwałtowną burzę na wsi, będąc sama w domu. Miałam 6 lat. Agnieszka Kwiatkowska w swej historii wraz z burzą przyprowadza… zło. Czym ono jest i jak się objawia – przeczytacie w opowiadaniu Kto sieje burzę. Mogę Wam tylko powiedzieć, że to bardzo przejmująca opowieść… Bez happy endu.


Agnieszka Kwiatkowska – uro­dzo­na w 1978 roku. Miesz­ka w War­sza­wie, pra­cu­je jako ma­ni­kiu­rzyst­ka. Pierw­sze pi­sar­skie kroki sta­wia­ła na Szor­ta­lu, gdzie uka­zał się jej de­biut w kon­wen­cji grozy, czyli Świat we­dług ły­żecz­ki. Póź­niej na dłu­żej zwią­za­ła się z Ma­ga­zy­nem Hi­ste­ria, w któ­rym opu­bli­ko­wa­ła kilka tek­stów. Jej de­biu­tem książ­ko­wym jest zbiór Drugi peron i inne opo­wia­da­nia, za który zo­sta­ła no­mi­no­wa­na do Na­gro­dy Pol­skiej Li­te­ra­tu­ry Grozy im. Ste­fa­na Gra­biń­skie­go za rok 2017. Kilka opo­wia­dań au­tor­ki prze­tłu­ma­czo­no na język cze­ski i uka­za­ło się w ma­ga­zy­nie Ho­ward. Z kolei Za­pach ka­mie­nia po­ja­wił się w ame­ry­kań­skiej an­to­lo­gii Crypt Gnats wy­daw­nic­twa Jer­sey Pines Ink. Pu­bli­ko­wa­ła tek­sty w licz­nych an­to­lo­giach, m.in.: I od­puść nam nasze winy, Sło­wiań­skie kosz­ma­ry, W cie­niu Ban­gor, Żer­twa, Sny umar­łych, City 3 czy Za­baw­ki. Pry­wat­nie mi­ło­śnicz­ka na­tu­ry, kry­mi­na­łów (zwłasz­cza bry­tyj­skich) i we­ge­ta­riań­skie­go go­to­wa­nia.

#krótkapiłka_unplugged: Aleksandra Bednarska

Światło czy ciemność?
Ciemność. Światło to za dużo bodźców, a na słońcu bez filtra płonę.

Inspiracją do mojego  opowiadania była znana sprawa kryminalna (Gypsy Rose i Deedee Blanchard) i legenda miejska o słupie telegraficznym, którą znam z czasów pobytu na Tajwanie.

Z prądem czy pod prąd?
Wypadałoby z prądem, ale za bardzo lubię KSU.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Kałuża, ofiara, żywioł

Kiedy nie ma prądu, to… dobrze się wyciszyć i pomyśleć, że to, co przyjmujemy za standard i pewnik dla innych może być obce i niecodzienne. Zresztą, w blasku świec rodzą się ciekawe inspiracje.


Historia, którą stworzyła Ola Bednarska, to opowieść o trudnej relacji matki z córką. Czytając ją, miałam skojarzenie z kultową powieścią Stephena Kinga pt. Carrie. Choć tu obyło się bez fanatyzmu religijnego i telekinezy. Opowiadanie wciąga, zwodzi, by w ostateczności zaskoczyć. Jak? Sięgnijcie po tekst Nowy blask z antologii Awaria prądu.


Aleksandra Bednarska – sinolożka, antropolożka kultury, pisarka, poniekąd mediatorka kulturowa. Mieszkała w Pekinie i na Tajwanie, a skończyła w mediolańskim Chinatown. Mówi w wielu językach, ale tylko w polskim ma na tyle do powiedzenia, by pisać. Tworzy fantastykę, czasem grozę i absurd, nie stroni też od humoru i czegokolwiek, co wzbudza emocje. Jej teksty pojawiły się m.in w Nowej Fantastyce, antologiach: Sny Umarłych, Wszystkie kręgi piekieł, City, Słowiańskie Strachy i wielu innych. Laureatka konkursu Południowe Podlasie w innym wymiarze. Zadebiutowała zbiorem opowiadań weird fiction Brudne sprawki wujaszka Hana.

#krótkapiłka_unplugged: Magdalena Sobota

Światło czy ciemność?
Ciemność. Jestem sową, najlepiej pracuje mi się w nocy. Ale metaforycznie patrząc, to bliżej mi chyba do światła 🙂

Inspiracją do mojego opowiadania było…
Inspiracją do mojego opowiadania była moja własna praca. Zastanowiłam się, co by było, gdybym na miejscu odnalezienia zwłok natknęła się na coś tak nietypowego, jak w Kształcie prądu, i skąd coś takiego mogłoby się wziąć.

Z prądem czy pod prąd?
Pod prąd, kiedy coś mi nie odpowiada, z prądem, jeśli to słuszna opcja.

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Zemsta, przeszłość, znamię prądu (w sumie to cztery słowa).

Kiedy nie ma prądu, to…
Kiedy nie ma prądu, zmienia się świat. Gasną dźwięki, zamiast ostrego światła jest przygaszony blask świec. Choć wiem, że nic się nie dzieje, to mrok jest dziwny i pełen pierwotnej magii. Jakbym była w innym czasie, dawno przed tym, zanim się urodziłam. Ale to pozytywne uczucie, takie spojrzenie z innej perspektywy.


Z twórczością Magdaleny Soboty zetknęłam się co najmniej trzy razy (czytaliście Żywoka? Nie? to szybko nadrabiamy zaległości!) i tym bardziej cieszy mnie, że jej tekst znalazł się w antologii Awaria prądu. Główna bohaterka stara się rozwiązać tajemnicę zagadkowych zgonów młodych kobiet, w której elektryczność gra pierwsze skrzypce. Autorka kroczek po kroczku odsłania przed nami zaskakujący finał. Kształt prądu to historia o tym, że nasze czyny nie pozostają bez echa… Polecam!


Magdalena Sobota – prawniczka z wykształcenia. Pasjonuje się literaturą, zarówno jej tworzeniem, jak i czytaniem, a także prawem karnym wraz ze wszystkimi powiązanymi z nim dziedzinami: medycyną sądową, kryminalistyką, kryminologią. Debiutowała w 2021 roku powieścią kryminalną Ogród zły, która jest pierwszą częścią planowanej trylogii.

#krótkapiłka_unplugged: Agnieszka Kuchmister

Światło czy ciemność? 
Kocham noc, kocham czerń, jak śpiewał klasyk 😉

Inspiracją do mojego  opowiadania było…
Jeżeli reinkarnacja istnieje, to kiedyś byłam Morrisonem 😉
(Chociaż Monika Kowalska twierdzi, że to ona była Morrisonem; musimy chyba agree to disagree)

Z prądem czy pod prąd?
No jasne, że pod prąd!

Trzy słowa określające moje opowiadanie:
Psychodeliczne, triggerujące, krótkie

Kiedy nie ma prądu, to…
nie zdarzyło mi się nie mieć prądu od kilkudziesięciu lat, więc mogę się tylko domyślać, że można, np. wywoływać duchy 😉


Opowiadanie Agnieszki Kuchmister daje po łbie! Autorka zabiera nas w podróż do przeszłości, do lat 60. XX wieku, gdzie podążamy śladami głównej bohaterki, która dołącza do ekipy hippisów. Innymi słowy sex, drugs, rock’n’roll do czasu… Któregoś wieczora cała grupa sięga po pejotl (narkotyk pozyskiwany z niektórych gatunków kaktusa, używany przez Indian w czasie obrzędów kultowych) i coś się wydarza… Ale czy na pewno?… A może to tylko narkotyczna wizja?… Przekonacie się, czytając tekst Riders on the storm. Moim zdaniem to jedna z mroczniejszych opowieści Agnieszki Kuchmister. Polecam!


Agnieszka Kuchmister – absolwentka dziennikarstwa, PR i polonistyki, specjalistka od marketingu cyfrowego, przez wiele lat związana z branżą beauty; założycielka Three Witches Skincare. Blogerka, hobbystycznie ilustratorka. Zadebiutowała w 2020 roku zbiorem opowiadań Listopad. Pisze książki głównie w nurcie realizmu magicznego. Jej piąta powieść ukaże się w 2025 roku.