O czarnej wołdze opowiadała mi mama. Podobno, kiedy była małą dziewczynką, po Wieliczce (jej miejscu zamieszkania) jeździł tajemniczy samochód, który zwykle pojawiał się po zmroku i czyhał na dzieci. Zwłaszcza te niegrzeczne. Podobno brat mamy, a obecnie mój chrzestny, był śledzony przez czarną wołgę i cudem wywinął się z jej macek. Podobno… Podejrzewam, że jest wiele historii o tym upiornym samochodzie i mniej lub bardziej naginane są fakty na jego temat. I jedną z takich historii opowiedział nam Maciej Lewandowski w swej najnowszej powieści Grzechòt.
Pewnego dnia jeden z głównych bohaterów, Kuba, odkrywa w szopie uznanego za dziwaka sąsiada wrak samochodu bez kół. Mimo uczucia strachu, kupa żelastwa fascynuje chłopaka, a dodatkowo coś go do niego przyciąga. Na tyle, że podchodzi do pojazdu blisko. Zbyt blisko, bo raniąc się, kroplą krwi zdążył wybudzić to coś… Od tego momentu w miasteczku zaczynają się dziać niepokojące rzeczy, a mieszkańcy przestali spać spokojnie…
Muszę Wam powiedzieć, że ostatnio mam niesamowite szczęście do czytania dobrych powieści. Dobrych przede wszystkim w mojej ocenie (bo ilu czytelników, tyle opinii), a co za tym idzie takich, które mimo braku czasu, pochłaniają mnie od początku do końca. Tak też było w przypadku Grzechòta – od pierwszych zdań wiedziałam, że się nie zawiodę: ciekawi bohaterowie, miejscowy szaleniec, straszny samochód, niepokojące wydarzenia, a wszystko to w scenerii kaszubskiej. Czego chcieć więcej?
Maciej Lewandowski straszy. Gęstniejącą atmosferą, budowaniem napięcia, niechcianym oddechem na plecach. W tej powieści znalazłam nawiązania do prozy Stephena Kinga, m.in. Christine, Buick8, Cmętarz zwieżąt (czy też Smętarz dla zwierzaków), Stukostrachy, Czasem oni wracają, nie mówiąc już o motywie małego miasteczka i jego demonach przeszłości. Ale nie tylko, bo czytając Grzechòt miałam również skojarzenia z mitologią słowiańską czy (nawet!) mitologią grecką.
Podoba mi się również, że główni bohaterowie nie są naiwnymi nastolatkami. Oni znają ograne motywy z filmów grozy i starają się nie popełniać tych błędów, które przed nimi zrobiło już tak wielu. I cieszę się, że autor stworzył mądre dzieciaki (ale nie przemądrzałe), bo dzięki temu powieść naprawdę dobrze się czyta. O czym mówię? Koniecznie sprawdźcie, sięgając po Grzechòt.
Pamiętam, że kiedy zaczęłam czytać powieść Lewandowskiego, mój mózg odsapnął z wdzięcznością, trudne myśli chwilowo się rozproszyły, a ja dałam się ponieść historii. Ta książka ma niesamowity klimat, w niektórych momentach naprawdę czułam niepokój, a do tego miejsce akcji to Kaszuby, więc wiecie, w jakich pięknych okolicznościach przyrody wydarza się złe? No właśnie! Inna sprawa, że poza świetnie napisaną historią, Grzechòt został przepięknie wydany. Wielkie brawa dla Dawida Boldysa za kolejną gustownie „ubraną” książkę 🙂 Zatem – jak się domyślacie – całość prezentuje się niezwykle smakowicie 🙂
I na koniec jedna taka moja uwaga – to, że napisałam, że w Grzechòcie znalazłam nawiązania do prozy Kinga, NIE OZNACZA TO, że uważam, że Lewandowski jest „kolejnym polskim Kingiem”. Absolutnie NIE! Widać, że autor czerpał z utworów mistrza grozy (i nawet wspomina o tym we wstępie do książki), ale ma zupełnie inny styl opowiadania historii. Taki swój najswojszy 🙂 Pamiętajcie o tym 🙂
I czytajcie Grzechòt, bo to kawał dobrej powieści jest i mam nadzieję, że Maciej Lewandowski będzie częściej serwował nam Czytelnikom swoje straszne opowieści. Czego sobie i Wam życzę 🙂