Radek Bolałek (Hanami): „ogólnie jest ważne, żeby dzieciaki zachęcać do czytania wszystkiego”

Sebastian Drabik: Zaczynaliście jako firma zajmująca się polsko-japońskimi kontaktami kulturowo-ekonomicznymi. Czy to Waszym zdaniem najlepszy początek do zajęcia się wydawaniem mang i książek?

zdj. Marta Pańczyk Photography

Radek Bolałek: Trudno powiedzieć, czy najlepszy, ale był to dobry punkt wyjścia – znaliśmy język i kulturę, mieliśmy wiedzę z zakresu prowadzenia biznesu i ekonomii, do tego wydaliśmy najpierw dwa tytuły (Tradycje kulinarne Japonii oraz Zwierzęta zodiaku w kulturze Japonii). Z racji tego takiego, a nie innego zaplecza i umiejętności z pewnością łatwo nam było rozmawiać z japońskimi kontrahentami.

SD: Skąd u Ciebie taka fascynacja Japonią?

RB: Mógłbym zacząć od tego, jak to w latach osiemdziesiątych oglądałem Załogę G (Kagaku ninja tai Gatchaman) i jak oglądałem inne anime, zanim nawet poszedłem do podstawówki, ale świadomy i faktyczny początek był inny. Zacząłem ćwiczyć karate, tam poznałem Kubę, który wciągnął mnie do Gdańskiego Stowarzyszenia Fantastyki Alkor. Tam natomiast na spotkania wpadał Michał, który wtedy mieszkał w Niemczech i przywoził nam anime na VHS. Później już się zaczęło – pierwsze konwenty, pierwszy konwent, który organizowałem (Anime no gakkō w 1998), sprzedaż mang ściąganych z Belgii, a później większa fascynacja Japonią i studia japonistyczne.

SD: Jakie wiążą się wspomnienia i przeszkody z pierwszą publikacją Hanami?

RB: Pierwszą publikacją w ogóle były wspomniane Tradycje kulinarne Japonii. Musieliśmy się uczyć wszystkiego od zera. Jak działa dystrybucja w Polsce, jak rozmawiać z drukarniami, jak pracować w wydawnictwie itd. Natomiast często śmiejemy się, że my jesteśmy nudnymi rozmówcami, bo zanim się za coś weźmiemy, gruntownie badamy teren, dlatego też nie mieliśmy szczególnie przykrych niespodzianek.

SD: Przejdźmy teraz do publikacji pierwszej mangi wydanej w Twoim wydawnictwie. Trudno było przetrzeć szlak i przekonać Japonię? Zwykło się mówić, że japońskie wydawnictwa są tradycjonalistami i aby ich przekonać do udzielenia licencji, trzeba się stawić osobiście, czy to prawda? Opowiedz o uzyskaniu prawda do Waszej pierwszej mangi.

RB: Pierwsza manga to było Suppli. Wbrew pozorom dostaliśmy na nią dość szybko licencję, chociaż wtedy w Japonii to był hit – był serial aktorski, a postać Fujii (głównej bohaterki) pojawiała się nawet w reklamach. Naszych kontrahentów chyba urzekło to, że chcieliśmy eksplorować segment japońskich komiksów dla dorosłych, który wtedy był praktycznie w Polsce nieobecny. U nas w kraju spadały na nas głosy krytyki – że wydajemy jakieś dziwne, nieznane tytuły; że używamy zupełnie innego języka (większość tłumaczeń wtedy używała bardzo dużo japońskiego: sufiksy -san, -chan; całe zwroty wzięte z japońskiego itd.); że format dziwny. Dawano nam maksymalnie rok wydawania.

SD: Opowiedz o swoich pierwszych wspomnieniach związanych z mangą i literaturą. Pamiętasz tytuły pierwszych pozycji?

RB: Przez długi czas oglądałem głównie anime, manga dość późno pojawiła się w kręgu moich zainteresowań. W latach dziewięćdziesiątych była ona trudno dostępna. Pamiętam lekturę niemieckojęzycznych (z dodanymi osobno wydrukami polskich tłumaczeń) Gunsmith Cats i Dragon Ball, pożyczanych od Sławka z Comics Universum, żeby było śmieszniej Gunsmith Cats to było moje pierwsze tłumaczenie (robione dla Egmontu). A tak ogólnie, to całe życie dużo czytałem książek i komiksów, od małego rodzice mi czytali, więc nawet trudno mi jest powiedzieć, co było moją pierwszą lekturą. Natomiast sztuka sekwencyjna i grafika też były obecne, bo już od małego nie mogłem oderwać wzroku od różnych albumów z karykaturami.

SD: Jakiś czas potem uzyskałeś prawa do dwóch jednotomówek Kentaro Miury, autora Berserk – niestety już nieżyjącego. Uzyskanie praw do tytułów tej legendy było w jakiś sposób trudniejsze? Bardziej wymagające? Jaki miałeś z nim kontakt, jak go wspominasz?

RB: Miura był (i nadal pozostaje) autorem kultowym w wielu miejscach na świecie. Jednak na tle naszego portfolio nie jest to twórca szczególnie wybijający się. W Japonii status większej gwiazdy ma chociażby Urasawa (MONSTER, PLUTO, 20th Century Boys – Chłopaki z XX wieku), którego wszystkie serie są megahitami. Gdy sięgaliśmy po tytuły Miury, mieliśmy już bardzo mocne portfolio. Chociażby Taniguchi (Odległa dzielnica, Ratownik, Zoo zimą) to był twórca, który jest mocno rozpoznawalny w Europie, natomiast w Japonii był bardzo szanowany też ze względu na wszechstronność – współpracował z wieloma wybitymi scenarzystami (z bardzo rozpoznawalnymi pisarzami u siebie w kraju czy europejskimi gwiazdami komiksu). Azuma to też była postać dużego kalibru, posiadający w Japonii status wręcz kultowy. A Suppli i Balsamista przeniesione były na ekran w postaci seriali z gwiazdorską obsadą. Dlatego licencji na tytuły Miury nie traktowaliśmy jakoś wyjątkowo.
Natomiast jeśli o kontakt – wydawcy zagraniczni rzadko bezpośrednio kontaktują się ze swoimi autorami, chociaż tutaj muszę powiedzieć, że gdy organizowaliśmy wystawę prac naszych twórców, to Miura narysował specjalnie dla naszych czytelników rysunek z pozdrowieniami.

SD: Co decyduje o tym, że wydasz daną serię/jednotomówkę? Czy jest to zainteresowanie czytelników danym tytułem? Zwracasz na nie uwagę, zapisujesz i ewentualnie sprawdzasz możliwość publikacji, czy też starasz się antycypować, przewidywać popularność i ustalasz plan wydawniczy wcześniej na dłużej?

RB: Zawsze trzeba myśleć do przodu. Wiadomo, że jeśli widzimy zainteresowanie i potencjał sprzedażowy to prędzej decydujemy się na dany tytuł. Jednak postawą jest to, że sami chcielibyśmy coś przeczytać i to jest najważniejszym czynnikiem. Mamy już swoją grupę czytelników, która wręcz w ciemno kupuje nasze tytuły, zdając się na nasz gust. Dlatego nie chcemy ich zawieść.

SD: Zdziwiła Cię kiedyś nadspodziewanie słaba czy też wielka popularność jakiegoś tytułu z Twojego wydawnictwa?

RB: Zdziwiła nas słaba sprzedaż Muzyki Marie, bo to doskonały tytułu i w zasadzie każdy, kto go przeczytał, uważa go za jedną z naszych najlepszych pozycji. Największym pozytywnym zaskoczeniem natomiast był Balsamisata – nic jeszcze nie pobiło wyniku sprzedaży pierwszego tomu. W Japonii to był hit, natomiast w USA się zupełnie nie przyjął. U nas był to chyba pierwszy nasz tytuł, który przebił się naprawdę do szerokiego grona i od tego momentu staliśmy się rozpoznawali.

SD: Od jakiegoś czasu zastanawiam się czy jest szansa w Polsce wydać doujinshi. Owszem, wiele z nich „używa” już istniejących, popularnych, bohaterów, ale istnieją też takie, gdzie bohaterowie są kreacją autora. Może naświetlisz nieco sytuację prawną i możliwość, czy też jej brak, na tego typu publikacje w Polsce.

RB: Zacznijmy od tego, że nie ma szans legalnie wydać dōjinishi, które bazują już znanych markach. Nie uzyska się na nie licencji, bo są to zwyczajnie produkcje łamiące czyjeś prawa autorskie. Natomiast inne dōjinishi, to są zwyczajnie materiały self-publishingowe, czyli to samo, co ziny w Polsce. Sam śledzę scenę zinową i poziom publikacji u nas w kraju jest bardzo wysoki. Warto się nimi zainteresować, bo obecnie tworzące pokolenie to często ludzie wychowani na mandze i anime.

SD: Czy zdarzył Ci się przypadek zrezygnowania z licencji przez jakieś mega dziwne wymagania Japonii? Czy też na odpowiedź oferty musiałeś czekać lata, jak to wiele innych polskich wydawnictw…

RB: Tak. Jednak, żeby było śmieszniej, powiedziałem „nie” dla wydawcy amerykańskiego, który posiadał licencje na tytuły japońskie i trochę produkcji własnych. Kontrakt był bardzo krótki (z reguły kontrakty to kilkanaście stron), miał dwie strony, ale było w nim kilka kruczków, a do tego znajdował się tam punkt, który mówił o tym, że nie możemy wykorzystywać przy powstawaniu komiksu pracy dzieci! Trochę mnie to zirytowało – napisałem, że może to jest standardem w USA, ale Polska jest w Unii Europejskiej i u nas takie rzeczy są nie do pomyślenia.

SD: Wywiad ten ukaże się na stricte grozowym portalu, zapytam Cię zatem o horrorowe pozycje, a dokładniej o jej mangowych odsłonach. Po jakie tytuły czytelnicy lubujący się w strasznych opowieściach powinni sięgnąć.

RB: Nie mamy klasycznych horrorów w ofercie, jednak mamy tytuły będące na pograniczu gatunku. Z pewnością mogę zasugerować doskonałą serię MONSTER, która opowiada o historii lekarza neurologa, który ratując życie pewnego chłopca wplątał się w serię tajemniczych morderstw. Również Pitu pitu to coś, co fani grozy i historii niesamowitych powinni poznać. To dwutomowa antologia opowieści bazujących na japońskich wierzeniach i urban legend. Na pograniczu fantastyki i horroru jest również Mushishi, cykl o dziwnych bytach, które mają duży wpływ na życie ludzi, ale jednocześnie nie są dla wszystkich widzialne. Dla nastolatków mamy japońską Rodzinę Adamsów – Nawiedzony dom.

SD: Co jakiś czas słychać o braku możliwości wydania jakiegoś tytułu poza Japonią. Żeby nie być gołosłownym przytoczę tu Violet Evergarden. Podobno autorka jest przeciwna wydaniu tego tytułu poza Japonią, mimo że ekranizacja znacznie zwiększyła apetyty czytelników. Zdarzył Ci się taki przypadek podczas poszukiwania licencji. Czym Twoim zdaniem jest to spowodowane?

RB: Najbardziej znanym przypadkiem są chyba tytuły Ōtomo, autora Akiry. Nie chce on, żeby jego stare dzieła były wydawane poza Japonią, bo uważa, że nie są one już wystarczająco dobre.
Bywa też, że nie da się uzyskać licencji na konkretne tytuły z innych względów. Problemowe są chociażby antologie, do których trzeba byłoby uzyskać zgodę wielu autorów. Czasami też bywa tak, że licencję można uzyskać na bardzo krótki okres, w którym nie da się wydać całej serii.

SD: Praca nad każdą mangą to zupełnie inna przeprawa. Nad jakim tytułem pracuje/pracowało Ci się najtrudniej?

RB: Jako dla tłumacza (bo sam przekładam większość naszych tytułów) był to obecnie wydawany Poranek ściętych głów. Jest tam masa terminów historycznych, których nie ma nawet w większości słowników japońskojęzycznych, więc praca wymaga wielogodzinnego wertowania źródeł. Natomiast pod względem technicznym najtrudniejsze są tytuły Urasawy, gdzie też graficznie trzeba przerabiać całe strony, rekonstruować tło itp. Dlatego tutaj Emi (a wcześniej Julia) ma ręce pełne roboty. Urasawa to też długi okres oczekiwania na akceptację – to bardzo zajęty człowiek, a chce materiały akceptować osobiście.

SD: W Polsce manga ma się z roku na rok coraz lepiej, chyba i Ty to potwierdzisz, ale wydaje mi się, że może być znacznie lepiej. Niedawno zachęciłem mojego młodego siostrzeńca do czytania mang, a on zachęcił więcej osób w klasie, więc widać, że reklama jest potrzebna. Masz jakieś pomysły, jak zachęcić młode osoby do sięgnięcia po japońskie komiksy?

R: Kiedyś dużym wsparciem były anime lecące w TV. Obecnie funkcję tę pełnią serwisy streamingowe. Myślę, że ogólnie jest ważne, żeby dzieciaki zachęcać do czytania wszystkiego. Obecnie nie tylko rynek mangi, ale komiksu ogólnie się bardzo rozrósł. Nie mamy jednak w Polsce zbyt wielu japońskich tytułów dla najmłodszych czytelników, dlatego warto od najmłodszych lat pokazywać sztukę sekwencyjną z całego świata. Jeśli nie wyrobi się nawyku czytania, później będzie bardzo trudno to naprawić.

SD: Na naszym poletku już jest trochę graczy, którzy wydają mangę, a ostatnio nawet dołączyło nowe, które skupiło się póki co na erotyce. Nie korci Cię, aby powiększyć Hanami, zatrudnić jakiegoś tłumacza i grafika i wydawać też dla nastoletniego odbiorcy?

RB: Jest tak dużo tytułów dla dorosłych, które mamy jeszcze do wydania, że prędzej będziemy się rozrastać w tym kierunku. Niech nastolatkami się zajmą ci, którzy robią to od lat. My cały czas się rozwijamy i rozrastamy, przygotowanie komiksów to jest jedno. Nie widać pracy ludzi, którzy pakują paczki, wysyłają czy nawet sprzątają magazyn. Może nie wydajemy tyle, co niektóre wydawnictwa, ale jesteśmy konsekwentni w tym, co robimy i cały czas dostarczamy nowe tytuły oraz dodruki.

SD: Co jakiś czas, ostatnio nawet, Studio JG wydało artbooka Hanako. Większość wydawnictw wydaje też LN’ki, ale już z nieco mniejszą częstotliwością. Są też jeszcze databooki. Czy w przyszłości od Hanami możemy się spodziewać również takich publikacji?

RB: Wydaliśmy artbook Biza, mimo że to autor o międzynarodowej sławie, a jego premierze towarzyszyła wizyta autora w Polsce, to nie byliśmy szczególnie zadowoleni z tępa sprzedaży. Myśleliśmy nad wydaniem artbooka Taniguchiego, ale miało to być w koprodukcji z innymi krajami, niestety z różnych przyczyn to się nie udało. Co zaś się też się tyczy innych publikacji, to obecnie nie ma takich planów.

SD: Bardzo ucieszyła mnie zapowiedz Poranka ściętych głów, a nie tak dawno postawiłeś również na Samotnego wilka i szczenię. Chyba brakowało takich serii w Polsce, prawda? Czy w przyszłości możemy liczyć na więcej klimatów samurajskich, czy raczej planujesz zaskoczyć polskiego czytelnika czymś zgoła innym?

RB: Najkrótsza odpowiedź brzmi: tak. Planujemy zarówno kontynuować, jak i zaskakiwać.

SD: Wydawnictwo prowadzisz już od dobrych 15 lat. Na pewno podczas tego ciekawego okresu zdarzyła się jakaś sytuacja, która Cię zaskoczyła. Podziel się nią proszę z czytelnikami.

RB: Jak wspomniałem już wcześniej – staramy się przygotować do czego się da, ale tego, co było w minionym już roku 2021 się nie spodziewałem. Zabrakło papieru do druku. Może to znak, że należy bardziej sięgać jednak po publikacje cyfrowe?

SD: Na zakończenie powiedz coś o publikacjach na 2022. Czy coś nowego nam szykujesz na 2022, czy raczej poczekamy trochę aż dogonisz/wydasz obecne serie, no i obiecaj nam jakąś grozę pod szyldem Hanami.

RB: Będziemy zarówno gonić, jak i wydawać nowe rzeczy. Z zapowiedzi z pewnością będziemy chcieli rozpocząć wydanie Samotnego wilka i szczenię, jak również powrócić do wydawania Taniguchiego. Chcemy oczywiście znów zrobić trochę dodruków i dalej kontynuować wydawanie wersji cyfrowych.

SD: Serdeczne dzięki za Twój czas.


Na zdj. Sebastian Drabik i siostry Soska

Sebastian Drabik – rocznik 82. Absolwent Wydziału Administracji na lubelskim UMCS. Szerszej publiczności dał się poznać już jakiś czas temu jako autor krótkich opowiadań publikowanych w magazynie Czachopismo i e-zinie Grabarz Polski. Obecnie specjalizuje się w wywiadach i relacjach, a efekty jego pracy publikują magazyny takie jak OkoLica StrachuNowa Fantastyka oraz portal Lubimy Czytać. Pasjonuje się kinematografią i kulisami sztuki filmowej, jest zagorzałym czytelnikiem kochającym książki, a ostatnio stał się wielbicielem japońskiego komiksu, mangi.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *