Kazimierz Kyrcz Jr: „dla twórcy nie ma chyba nic bardziej zabójczego, niż popadanie w schematy”

Magdalena Paluch: Kazku, bardzo się cieszę, że zgodziłeś się na tę rozmowę. Zwłaszcza że okazji nie brakuje, bo po pierwsze niedawno miała premierę Twoja najnowsza powieść Kobiety, które nienawidzą, a po drugie niedawno obchodziłeś okrągłe urodziny. Czy możesz powiedzieć, że na tym etapie swojego życia czujesz się spełniony jako pisarz?

zdj. Marcin Halerz

Kazimierz Kyrcz Jr: Spełniony, a i owszem, ale nie przepełniony… Pierwszy raz w życiu zdarza mi się sytuacja, że wydawca nie tylko podpisuje ze mną umowy na kilka książek, ale i dopomina się o nie… Rzecz jasna to nie wydawca jest najważniejszy, lecz czytelnicy. Przyznam szczerze, że trochę mnie przeraża świadomość, że tylu ludzi czeka na powieści, które napiszę. Staram się jednak nie dać sparaliżować lękowi przed tym, czy sprostam oczekiwaniom. To może dziwne, ale wierzę, że czytelnicy docenią to, że się nie oszczędzam.

MP: Widząc jak dużą masz rzeszę fanów, myślę, że doceniają to, w jaki sposób piszesz i o czym piszesz. Ale wróćmy do początków – kiedy poczułeś, że tak na poważnie ciągnie Cię do słowa pisanego? Kiedy napisałeś swój pierwszy tekst, którym chciałeś się podzielić z resztą świata?

KKJ: Wiesz, to było bardzo wcześnie, w czasach, kiedy absolutnie nie miałem nic, albo prawie nic, do powiedzenia. Byłem zakochany w Republice, chciałem pisać coś podobnego do Grzegorza Ciechowskiego, ale byłem dzieckiem, które nie tyle chciało się podzielić czymś z resztą świata, co ten świat poznać i zrozumieć.

MP: Czy teraz, już jako dorosły mężczyzna, udało Ci się choć trochę poznać i zrozumieć ten świat? Czy jednak – skoro wciąż piszesz dla nas, Twoich Czytelników – nadal ten świat jest dla Ciebie zbyt mało znany?

KKJ: Trochę odwrócę to pytanie. Coraz częściej mam wrażenie, że znam nasz świat zbyt dobrze… Choć nie oznacza to, że go rozumiem. Mnóstwo rzeczy, w tym wiele relacji międzyludzkich, wydaje mi się sztucznych, opartych na kłamstwie. To kłamstwo jest wielopiętrowe: okłamujemy samych siebie, okłamujemy się wzajemnie, dajemy się okłamywać, bo tak jest nam wygodniej.

MP: Zrobiło nam się poważnie, więc wróćmy do Twoich książek. Ostatnie trzy powieści to kryminały, ale nie od tego gatunku rozpocząłeś swą przygodę z pisaniem. Jeśli dobrze pamiętam, Twoim debiutem był zbiór opowiadań grozy Piknik w piekle, napisany wspólnie z Dawidem Kainem. Czy mógłbyś na chwilę cofnąć się w czasie i opowiedzieć, jak doszło do współpracy z Dawidem i dlaczego akurat postawiłeś na opowiadania grozy, a nie na przykład kryminalne czy fantastyczne?

KKJ: Tak Bogiem a prawdą, moja Podwójna pętla też była kryminałem, w którym znalazła się raptem jedna scena z grozowego podwórka. Tak naprawdę ciągnęło mnie do kryminałów, odkąd zabrałem się za pisanie. Nawet nie tyle do kryminałów, co do thrillerów. Zawsze uważałem, że zło jest przede wszystkim dziełem człowieka, że tylko wyjątkowo na jego powstanie wpływają czynniki nadnaturalne. To zresztą znajdowało odzwierciedlenie w moich tekstach…
Dawida poznałem, zanim to się stało modne – przez internet. Napisałem do niego maila, bo myślałem, że jest redaktorem portalu grozy, a miałem akurat opowiadanie, które chciałem tam umieścić. Okazało się, że Dawid jedynie publikuje na tym portalu, ale od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że warto by razem coś napisać. Te wspólne opowiadania powstawały bardzo szybko. Naturalną koleją rzeczy zaczęliśmy myśleć o wspólnym zbiorze. Wydawcy lubią przypinać książkom łatki gatunkowe, bo wtedy łatwiej sprzedać dany tytuł, a i my czuliśmy się wówczas związani z grozą, więc Piknik w piekle też wylądował na tej półce. Spory wpływ na to miał z pewnością także Łukasz Orbitowski, którego twórczość obaj bardzo ceniliśmy. Z perspektywy czasu widzę, że tej grozy w Pikniku w piekle wcale nie było aż tak dużo. Zdarzały się tam teksty ciążące w stronę fantastyki, choćby moje osadzone w alternatywnej rzeczywistości „V”, thrillera czy bizarro fiction.

MP: Ja tam się bardzo cieszę, że udało Wam się z Dawidem spotkać, bo teraz czytelnicy mają Twoje książki i książki Dawida. Poza tym, że Wasze wspólne 🙂

KKJ: No tak. Dobrze wspominam tę współpracę. Myślę, że motywowaliśmy się nawzajem do twórczego wysiłku.

MP: Jak z perspektywy czasu oceniasz tworzenie książki z drugim autorem? Poza Dawidem Kainem, współpracowałeś jeszcze z Robertem Cichowlasem, Łukaszem Radeckim, Łukaszem Śmiglem czy Michałem Walczakiem. Łatwiej jest pisać we dwójkę czy jednak zdecydowanie lepiej pisać solo? 

KKJ: Zawsze bardzo lubiłem pisać w duetach z młodszymi autorami. Pewnie dlatego, że nie ma już wielu starszych… A tak na serio: wierzę, że jeśli dobrze dobierze się kompana od pióra, wówczas można stworzyć – jeśli nawet nie coś lepszego – to na pewno innego, niż by się samemu napisało. Dla twórcy nie ma chyba nic bardziej zabójczego, niż popadanie w schematy, więc taki płodozmian jest korzystny. Ostatnio co prawda coraz rzadziej piszę z innymi, ale wynika to przede wszystkim z tego, że doba nie jest z gumy. Niemniej z dwoma spośród wymienionych przez Ciebie pisarzy na pewno jeszcze coś stworzę…

MP: No właśnie, tak naprawdę od kiedy działasz, że tak powiem, na poletku kryminalnym, świetnie dajesz sobie radę solo. Jak myślisz, z czego to wynika? Że świat kryminalny jest Ci bliski z racji wykonywanego zawodu? Że jednak, żeby na początku zmierzyć się z horrorem, potrzebna była ta druga osoba? 

KKJ: Nie myślałem o tym w ten sposób, ale… Wydaje mi się, że w horrorze nie czułem się zbyt pewnie. Kiedy poruszałem się głównie w obrębie tego gatunku, miałem o nim dość mgliste pojęcie. Miałem za sobą lekturę nielicznych autorów, nawet filmowych horrorów niewiele oglądałem. Plus tej sytuacji był taki, że nie wzorowałem się jakoś usilnie na żadnym z pisarzy związanych z grozą. No, może poza Kathe Koją, ale ona tworzy w tak odrębnym stylu, że jest praktycznie nie do podrobienia.

MP: Przyznam szczerze, że nigdy bym nie powiedziała, że w literaturze grozy nie czujesz się zbyt pewnie, ale… to tylko świadczy o Tobie, że jesteś autorem, który będzie potrafił napisać wszystko. Wiesz, ja bardzo lubię Twoje grozowe teksty – czy to zbiory opowiadań, czy powieści pisane w duetach i uważam, że dobrze sobie z nimi poradziłeś. Czy któryś z nich jest Ci szczególnie bliski?

KKJ: Dziękuję Ci za miłe słowa. Jeśli chodzi o moje ulubione opowiadania grozy, to najbardziej lubię te zawarte w zbiorze Femme fatale, choć podobają mi się też te, które trafiły do „Nowej Fantastyki”: Ciśnienie, Klątwa G i Czyściec 3D. Wpływ na ostateczny kształt Ciśnienia miał Łukasz Orbitowski, który po przeczytaniu tego opowiadania poradził mi, bym zmodyfikował zakończenie. Pomyślałem, pomyślałem, a że z natury jestem leniwy, dopisałem raptem jedno zdanie… i siadło.

MP: Mówisz, że nie czujesz się za dobrze w grozie, ale mimo wszystko odnoszę wrażenie, że jednak ciągnie Cię do tego gatunku. W końcu spod Twoich skrzydeł wyszła seria City – antologia polskich opowiadań grozy. Dostępnych części jest już cztery. Z tego, co wiem, trwają prace nad piątą. Czy możesz opowiedzieć coś więcej o tym projekcie? Skąd pomysł akurat na taką antologię?

KKJ: Z tego, co pamiętam, pierwszą część tej antologii złożyłem w 2009 roku. Pomagał mi w tym Bartek Paszylk, dwa czy trzy opowiadania dorzucił też wydawca. To były czasy, gdy wydawcy niechętnie patrzyli na grozę, a że wcześniej Dawid opublikował tam powieść, postanowiłem spróbować… Szef wydawnictwa Forma, bo o nim tu mowa, Paweł Nowakowski, zainteresował się tematem, no i jakoś poszło. W pracach redakcyjnych nad trzecim i czwartym tomem pomagał mi Marek Grzywacz. Od trzeciego tomu do załogi dołączyła też dr Ksenia Olkusz, której posłowia są świetnymi podsumowaniami antologii. Najnowszą odsłonę cyklu redagowała ze mną Karolina Stasiak, za co jestem wdzięczny Stwórcy, bo jej sokole oko i wyczucie zdecydowanie podniosły poziom opowiadań, które trafią do książki…  City 5 ukaże się jeszcze w tym roku, powoli też zabieramy się za „szóstkę”. Tym, co zapewne Cię ucieszy, to informacja, że większość opowiadań z City 5 napisały kobiety.

MP: O, to naprawdę świetna wiadomość! Cieszę się, że coraz więcej kobiet odnajduje się w grozie.
Widzę, że całkiem niezła ekipa pracuje przy serii City. Dużo czasu zajmuje przygotowanie jednej części? Czy to Ty zapraszasz autorów do antologii, czy może trwa nabór i trafiają do niej – obok znanych nazwisk – debiutanci? 

KKJ: Tak, ekipa jest naprawdę zacna… Niestety, mam wrażenie, że przygotowanie każdej kolejnej części zajmuje coraz więcej czasu i wymaga coraz większego nakładu pracy. Generalnie – i tu pewnie powiem coś, co nie spotka się z aplauzem – grono autorów przyznających się do grozy powiększa się z roku na rok, jednak nie ma to przełożenia na ilość dobrych tekstów.
Nabór do antologii odbywa się wielotorowo. Wydawnictwo ogłasza konkurs, z którego wyławiany jest jeden, czasem dwa teksty, jednak o 90% opowiadań muszę zabiegać. Pewnym ułatwieniem jest to, że od kilku ładnych lat współtworzę portal Niedobre Literki, więc udało mi się stamtąd wyłowić kilka talentów, jak na przykład Zeter Zelke, Kornela Mikołajczyka, Florę Woźnicę czy Monikę Jaworowską.
Kolejne odsłony antologii różnią się od siebie i pieszczę się myślą, że są pewnym odzwierciedleniem tego, co dzieje na rodzimej scenie grozy. Cieszę się, że w tych antologiach pojawiło się tylu debiutujących autorów, ale satysfakcję daje mi też to, że udało mi się pozyskać nowe opowiadania starszych i uznanych pisarzy, takich jak Dariusz Zientalak Jr, Tadeusz Oszubski, Krzysztof Kochański, Jacek Skowroński czy Iza Szolc.

MP: To faktycznie pracy jest sporo, ale potem dobrze podziwiać jej efekty, prawda?

KKJ: Rzeczywiście, świadomość, że zostałem ojcem chrzestnym tak wielu świetnych opowiadań, daje satysfakcję.

MP: Ale, ale… dość już o grozie. Powiedz, kiedy kryminał tak mocno dał o sobie znać (gatunek oczywiście, a nie styl życia) i postanowiłeś zostawić grozę właśnie dla niego? Wspominałeś już co nieco o Podwójnej pętli, ale to chyba powieść Dziewczyny, które miał na myśli była tą, która stała się niejako Twoim literackim drogowskazem.

KKJ: Masz rację. Kiedy Dziewczyny… trafiły na księgarskie półki, poczułem się tak, jakbym właśnie zadebiutował pełną gębą. Zawsze chciałem pisać nieoczywiste rzeczy i uważam, że ta powieść lokuje się właśnie w tej kategorii. Do pisania kontynuacji zostałem zmuszony przez bohaterów powieści.  Tak długo wiercili mi dziury w brzuchu, aż uległem.

MP: Trudno było znaleźć wydawcę dla Twojej pierwszej pełnoprawnej powieści kryminalnej? Długo trwały poszukiwania czy jednak znane już nazwisko w świecie literackim ułatwiło Ci ten etap (dla wielu debiutujących autorów jakże stresujący)?

KKJ: To była dość pokręcona historia. Dosyć szybko odezwało się do mnie znane wydawnictwo, specjalizujące się w kryminałach, jakoby zainteresowane wydaniem powieści. Po początkowej euforii, skorzystałem z wujka Google, który podpowiedział mi, że to wydawnictwo stosuje nieuczciwe praktyki polegające na blokowaniu młodym autorom ich powieści, po to, by zdusić w zarodku konkurencję dla „swoich” autorów. Mniej więcej w tym właśnie czasie dojrzałem do tego, by spojrzeć na rynek wydawniczy nie tylko z perspektywy autora, ale i wydawców…
Uświadomiłem sobie, że pierwotny tytuł Dziewczyn… jest do bani, no i go zmieniłem. Nie minął miesiąc, a podpisałem umowę na ich publikację.

MP: Czy od momentu, kiedy zacząłeś pisać kryminały, Twój sposób pracy nad tekstem zmienił się? Czy np. piszesz więcej, a może wręcz przeciwnie – możesz pozwolić sobie na większy luz i piszesz wtedy, kiedy masz czas?

KKJ: Wiesz, tworzenie cyklu – zwłaszcza w obecnych czasach – stawia przed autorem wymóg, by kolejne tomy ukazywały się dość często. Jest to z jednej strony motywujące, z drugiej dość mocno obciążające emocjonalnie. Piszę więc nie tyle, kiedy mam czas, tylko muszę go znajdywać – często kosztem odpoczynku czy innych aktywności… Moja żona od pół roku czeka, żebym wymalował kuchnię. Ale w końcu to zrobię.

MP: Jak długo powstawał Twój negatywny bohater – Kuba Szpikulec? Jest on wzorowany na jakiejś realnej postaci czy może jest to zlepek różnych osób?

KKJ: Kuba rodził się w bólach, w pewnym sensie przez cesarskie cięcie. Wymyśliłem go na potrzeby mojej drugiej powieści, która okazała się tak beznadziejna, że nie czytał jej nikt poza moją żoną. Jedynym plusem tamtego literackiego potworka był właśnie Szpikulec i jego zwichrowana psychika. Rzecz jasna, po włączeniu go do obsady Dziewczyn, które miał na myśli, znacząco zwiększyłem mu czas antenowy… Nie wzorowałem go na nikim konkretnym, był raczej efektem mojego wieloletniego zainteresowania psychiką psychopatów.

MP: I efekt jest taki, że masz już na swoim koncie trzy części, których bohaterem jest Kuba Szpikulec. Czy planujesz kolejne?

KKJ: Czwarty tom – Mężczyźni w potrzasku – trafi na księgarskie półki w październiku, powoli zabieram się do pisania piątego. Możliwe, że na tym skończę cykl, no chyba, że moi bohaterowie zdecydują inaczej.

MP: Załóżmy, że cykl o Kubie Szpikulcu zakończy się na piątej części. Czy myślałeś już, o czym chciałbyś napisać w następnej kolejności? Bo zakładam, że póki co z pisania nie zrezygnujesz.

KKJ: Tu mi zabiłaś ćwieka… Myślę, że po skończeniu cyklu będę musiał trochę odpocząć, zorganizować sobie mały reset. Czyli pewnie przez jakiś czas zajmę się mniej wymagającymi projektami. Dopiszę kilka opowiadań, potrzebnych do skompletowania trzeciego zbioru, może opublikuję z dawna odkładany zbiór moich wierszy.

MP: A czy napiszesz jeszcze kiedyś powieść grozy?

KKJ: Niewykluczone, jednak pod warunkiem, że wpadnie mi do głowy na tyle intrygujący pomysł, żeby zmusił mnie do rozwinięcia go właśnie w powieść… Kiedyś nawet znalazłem – tak mi się przynajmniej wydawało – oryginalne ujęcie postaci wampira, niestety, kierowałem wtedy samochodem i nie zdążyłem zapisać… Wróciłem do domu i fiu! – wyleciało.

MP: O nie! To następnym razem proszę się zatrzymać na poboczu i pomysł zapisać 😉

KKJ: Tak zrobię, nawet jeśli by to był rów ;P

MP: Kazku, zmierzając już do końca naszej rozmowy, chciałam zapytać, gdzie można Cię będzie spotkać w najbliższym czasie? Mam tu oczywiście na myśli wydarzenia związane z literaturą? 

KKJ: Wiesz, że jestem konwentową bestią, więc obecna sytuacja pokrzyżowała mi wiele planów… Na tę chwilę mam nadzieję pojawić się na łódzkim Kapitularzu, którego formuła będzie jednak mocno zmieniona, a tydzień później na Pilkonie. Poza tym razem z Michałem J. Walczakiem planujemy coś ekstra, ale póki co za wcześnie, żeby się tym chwalić.

MP: Dobrze, że mimo wszystko uda się gdzieś pojawić na spotkaniach. Nieważne już, jaka ich będzie forma 🙂

KKJ: Dokładnie. Najważniejsze, żeby uczestnicy dopisali – czy to ciałem, czy choćby duchem.

MP: Na koniec chciałabym Cię zapytać, o czym marzy Kazimierz Kyrcz Jr – autor?

KKJ: Nie będę oryginalny. Chciałbym, żeby doba trwała 72 godziny, tak abym mógł pisać tyle, na ile mam ochotę, nie robiąc tego kosztem czasu spędzanego z rodziną czy odpoczynku. To niestety niemożliwe, więc… muszę cieszyć się z tego, co mam.

MP: Z tą dobą faktycznie nieciekawa sprawa, ale… od czego są marzenia? Kazku, dziękuję za ciekawą rozmowę i wszystkiego dobrego Ci życzę!

KKJ: Ja także dziękuję Ci za możliwość odpowiedzenia na tyle frapujących pytań. Rzecz jasna polecam się na przyszłość.

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *