Tomasz Siwiec: „Jeśli ktoś twierdzi, że obcowanie z horrorem uodparnia na lęki to albo kłamie, albo jest pieprzonym pozerem!”

Magdalena Paluch: Tomku, przede wszystkim bardzo się cieszę, że zgodziłeś się na rozmowę dla Grozowni. Tym bardziej że na tzw. poletku grozy działasz już bardzo długo: nie tylko jako autor, ale także jako promotor tego gatunku. No właśnie, gdybyś mógł opowiedzieć, od czego zaczęła się Twoja miłość do horroru i makabry?

Tomasz Siwiec: Dziękuję za zaproszenie. Przed napisaniem odpowiedzi na to pozornie proste pytanie, zmuszony byłem cofnąć się pamięcią do czasów, kiedy jeszcze w czarno-białym telewizorze leciały tak zwane „kina nocne”. Czasami były to bardzo stare horrory lub tematycznie podobne filmy albo kryminały w stylu „Teatru Sensacji Kobra”. Te telewizyjne dzieła budziły u takiego wówczas kilkulatka, jak ja, ciekawość oraz grozę. Natomiast w czwartej lub piątej klasie szkoły podstawowej rozpoczęła się moja przygoda z książkowym horrorem. Pamiętam, że wynikła ona z mojej nienawiści do lektur szkolnych oraz fascynacji krwawymi okładkami wydawnictwa Phantom Press. Po przeczytaniu pierwszych b-klasówek, stwierdziłem – ja zrobię to lepiej! Tak właśnie narodziła się miłość do horroru oraz makabry, która z wiekiem zaczęła ewoluować i trwa do dziś.

MP: Ja się bardzo cieszę, że ta Twoja miłość do grozy się narodziła i trwa po dziś dzień. Horrory zacząłeś czytać w szkole podstawowej. A czy pamiętasz, kiedy napisałeś swój pierwszy tekst? Też było to w czasach szkolnych?

TS: Tak jak wspomniałem wcześniej, to zaczęło się w okolicach czwartej lub piątej klasy. Wydaje mi się, że pierwszym napisanym tekstem była Przeklęta strzała. Oczywiście historia spisana długopisem w zeszycie. Była to opowieść o kolesiu, który wchodzi w posiadanie magicznej strzały indiańskiej. Ta, wystrzelona z łuku w czeluść nocy, zjawiała się kolejnego dnia z przebitym sercem wskazanej ofiary. O ile sięgam pamięcią, to znam zdecydowaną większość tekstów napisanych prawie trzydzieści lat temu. Szkolnych lat nie wspominam najlepiej i dzisiaj wydaje mi się, że opisywane przeze mnie historie były sposobem na radzenie sobie z sytuacjami i rzeczami, z którymi wówczas sobie nie dawałem rady. Jako ciekawostkę podsyłam dwie fotografie jednego z takich bardzo wczesnych dzieł i proszę o wyrozumiałość! 🙂

MP: Ależ to jest wspaniała pamiątka! Czyli wychodzi na to, że autor piszący horrory może być też sentymentalny 😉 O początkach Twojej fascynacji naszym ulubionym gatunkiem już wiemy. A kiedy przyszedł czas, gdy poczułeś, że nie chcesz pisać do szuflady? Że chciałbyś podzielić się swoimi makabrycznymi historiami z innymi.

TS: W zasadzie od razu, ponieważ pierwsze teksty spisywałem w zeszytach i puszczałem je po szkole w obieg z nadzieją, że kiedy ludzie już poczytają, to mi je zwrócą. Oczywiście, nic nigdy nie wróciło, ale tak całkiem serio to wydaje mi się, że ten moment nastąpił po premierze pierwszej części Gorefikacji. Mój tekst  Jajko niespodzianka został całkiem dobrze przyjęty. To chyba dodało mi pewności siebie.

MP: Czy te pierwsze sukcesy literackie sprawiły, że postanowiłeś stworzyć czasopismo Horror Masakra? Opowiedz nam o jego początkach.

TS: Nie. Ja chyba od zawsze byłem po prostu opętany manią rozsiewania strasznych historii. Imponowały mi osobistości, takie jak choćby gospodarz z serialu Opowieści z krypty. Ja też chciałem być takim „gospodarzem”. Horror Masakra to czasopismo, które z jednej strony pozwalało mi się spełniać jako głównodowodzący, a z drugiej jako piewca opowieści grozy, bo w końcu w magazynie znalazły się także i moje opowiadania. Dziś epizod z Horror Masakrą wspominam raczej z gorzkim uśmiechem na ustach. Uśmiechem, bo niewątpliwie magazyn, jak i sama marka, stał się znakiem rozpoznawalnym. Natomiast gorzkim, ponieważ rzuciłem się na bardzo głęboką wodę, w której utopiłem pieniądze i mnóstwo czasu. Chciałbym jednak dodać, że zapał do gospodarowania swoją horror-kryptą pozostał nadal. Tyle, że dziś wolę skupić się bardziej na sobie, niż na zajmowaniu się promocją innych autorów. Wydaje mi się, że w tej kwestii i tak zostało sporo zrobione.

MP: Oj znam ten ból poświęcania swoich środków na coś, co w zamyśle miało być „tylko pasją”. Zresztą, skoro już przy tym temacie jesteśmy – jeszcze raz bardzo dziękuję Ci za pomoc przy Kfasonie w zeszłym roku. To był dla mnie bardzo zaskakujący i ważny gest 🙂
Przyznam szczerze, że lubiłam sobie podczytywać Horror Masakrę i wspominam ją z sentymentem. Z jednej strony szkoda, że już się nie ukazuje, z drugiej – zgadzam się z tym, że jako autor powinieneś się skupić na pisaniu i promowaniu siebie. Skoro o twórczości mowa: horror ekstremalny, animal horror, groza dziecięca, ale też historie zwykłych ludzi, dla których samo życie jest horrorem. Skąd bierzesz pomysły na swoje teksty?

TS: Zazwyczaj pojawiają się one w kompletnie prozaicznych sytuacjach. Jeden rzut oka na kadr z oglądanego filmu, urywek artykułu w gazecie, czy choćby tytuł postu na Facebooku sprawia, że w jednej chwili rodzi się w głowie jakaś opowieść. Nie siedzę i nie dumam nad tworzeniem fabuł. Jeśli jakiś pomysł nie trafi we mnie niczym strzała Amora, to nie szukam go na siłę. Wyjątkiem są animal horrory, które muszą rządzić się swoimi prawami, choć trzeba zaznaczyć, że moje animal horrory są raczej dostosowane do współczesnych czasów i wydarzeń. Moje teksty zazwyczaj są także odzwierciedleniem mych wewnętrznych lęków i obaw. Niestety, prawda jest taka, że im jestem starszy, tym więcej tych lęków mi przybywa. Jeśli ktoś twierdzi, że obcowanie z horrorem uodparnia na lęki to albo kłamie, albo jest pieprzonym pozerem!;) Jednak nie ma aż tak źle, ponieważ to się z kolei przekłada na ciekawe rozwiązania w tworzeniu różnych historii.

MP: A które z tych historii opowiada Ci się najłatwiej?

TS: Wydaje mi się, że żadna nie przychodzi łatwo. Panuje powszechna opinia, że horrory klasy B są prostymi tekstami, które nie wymagają od autora żadnych umiejętności ani zaangażowania. W rzeczywistości jest inaczej, bo jeśli nie jesteś zawodowym pisarzem i robisz to hobbystycznie, to sama dyscyplina zorganizowania sobie czasu, miejsca i chęci do pisania czasami bywa sporym wyzwaniem. Jeśli się do tego nie przyłożysz i zrobisz to na „odczep się”, to ludzie to wyczują. Podobnie, a nawet trudniej, jest z opowieściami dla dzieci i młodzieży. Może to nie będzie brzmiało zbyt poważnie, ale gdy staram się pisać coś dla tej grupy wiekowej, to sam zamieniam się w dzieciaka. Przychodzi mi to bez problemu. U mnie to jest coś na zasadzie mechanizmu lato/zima, który funkcjonował w starszych samochodach. Wiem jednak, że wbrew pozorom, to bardzo ciężka sztuka i nie każdemu się udaje.

MP: Wspomniałeś o książkach dla młodszego odbiorcy: czy to Twoje dzieci zainspirowały Cię do napisania Kościotrupich ksiąg czy Tajemniczej studni?

TS: W pewnym sensie tak. Łatwiej było mi wyobrazić sobie prawdopodobne reakcje dzieci na niektóre rzeczy, obserwując na co dzień zachowanie swoich. Szczerze mówiąc opowieści z Ksiąg kościotrupich czytałem im jeszcze przed wysyłką do wydawców i, ku mojemu zaskoczeniu, wysłuchali całości bez słowa. To mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Natomiast może Cię zdziwię, ale moje dzieci, a właściwie obawa, taka zwyczajna troska o nich, objawia się u mnie w tekstach tego najcięższego kalibru. Kiedyś ktoś mi zarzucił, że niepotrzebnie opisuję nieszczęścia, które dotykają dzieci. Ja się w swoim życiu najbardziej właśnie tego boję i tak sobie czasami myślę, że skoro mnie to przeraża, to innych być może też. A skoro horror ma brzydzić, straszyć i przerażać, to nie widzę powodu, aby nie korzystać z wszelakich dostępnych sposobów.

MP: Masz na swoim koncie dwie książki napisane wspólnie z synem, Jakubem. Musiałeś go namawiać do współpracy, czy może była to jego inicjatywa?

TS: Inicjatywa była moja, ale to nie były pierwsze teksty Jakuba. On napisał już trochę rzeczy, niezwiązanych z horrorem. Czy pisanie stanie się jego hobby, to już pokaże czas. Nie chcę mu niczego „wciskać” na siłę. Na razie traktujemy naszą współpracę jako zabawną przygodę i tyle. Muszę jednak ostrzec fanów grozy, że w tym roku będzie o nas słychać jeszcze dwa razy. Szykujemy trzecią nowelkę i wspólne opowiadanie w jednej z horrorowych antologii.

MP: To świetna wiadomość! Z tego, co wiem, Wasze wspólne opowieści cieszą się dużym zainteresowaniem. A czy z córą też kiedyś coś napiszesz? Z tego, co widać na Twoim profilu, rośnie miłośniczka horroru 🙂

TS: Raczej nie. Czy rzeczywiście zostanie miłośniczką horrorów, to już czas pokaże, ale trzeba nadmienić, że niektóre nasze zabawy nieco odbiegają od tych standardowych i najbardziej popularnych.

MP: Tomku, powiedziałeś wcześniej, że teraz stawiasz na siebie i nie skupiasz się na promocji innych autorów – nie wiem, czy jestem skłonna się z Tobą zgodzić w tej kwestii, choćby dlatego, że niebawem ukaże się drugi tom antologii horroru erotycznego, której przewodzisz. Nie jest to jedyna antologia grozy, której byłeś szefem. To jak to jest u Ciebie ostatecznie z tym promowaniem? 😉

TS: Druga część Tabu to pomysł Maćka Szymczaka. Przedyskutowaliśmy to i niebawem czytelnicy horroru erotycznego otrzymają opasłe tomiszcze strachu i krwawej, czasem wręcz wulgarnej, erotyki. Powstanie Tabu 2 nie jest przypadkowe. Wiąże się ono z małą reaktywacją wydawnictwa Horror Masakra, które ostatnio po prostu było mało aktywne. Nie chcę całkowicie porzucać dobrych, horrorowych projektów, dlatego rzadziej niż kiedyś, ale jak widać wciąż, udaje się realizować takie antologie. Tworząc Tabu 2 nie miałem na myśli stricte promocji horroru, bo w tym środowisku, w którym ja się poruszam, akurat ta promocja nie jest potrzebna. Po prostu horror dla horroru – jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

MP: Fajnie, że projekt ma kontynuację, zwłaszcza że antologie i zbiory opowiadań wracają do łask. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Dom horroru to Twoja najnowsza powieść, ale pierwsze informacje o niej pojawiły się już dość dawno. Czemu etap od pomysłu do realizacji (mam tu na myśli wydanie książki) trwał tak długo?

TS: Wynikło to z formy pracy, jaką sobie przyjąłem. Czyli piszę wyłącznie to, na co akurat mam ochotę. Rzeczywiście pracę nad Domem horroru rozpocząłem kilka lat temu. Napisałem trzy czy cztery rozdziały, ale w międzyczasie zdecydowałem, że dokończę jakieś opowiadania i dodatkowo zacznę pisać coś nowego. Trochę tych projektów się nazbierało i zanim się opamiętałem, minęło właśnie kilka lat. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że lubię się chwalić tym, co robię i zakładam prawdopodobne daty premier. Wiele z nich się przeciąga, ale generalnie powoli nadrabiam zaległości i o ile niektórych to strasznie wkurza, ja w tym nie widzę nic problematycznego.

MP: Ciekawa forma pracy 🙂 Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak to u Ciebie wygląda. Lepiej Ci się tworzy opowiadania czy dłuższe teksty?

TS: Szczerze mówiąc, to trudne pytanie. Przede wszystkim to co piszę, sprawia mi przyjemność. Nie ma czegoś takiego, że pewne teksty wolę mniej od innych. Jeżeli już sięgam po klawiaturę, to wyłącznie dlatego, że mam ochotę na napisanie danego tekstu. Warto jednak wspomnieć, że wychowałem się na opowiadaniach i to właśnie one sprawiały mi największą radość. Tak samo sprawa się ma, jeśli chodzi o filmy. Zdecydowanie wolę serie typu Opowieści z krypty czy Historie niesamowite od długich, rozbudowanych filmów. Po prostu krótsze formy sprawiają mi chyba większą radochę. Jeśli chodzi o samo pisanie, to u mnie nawet tych dłuższych rzeczy staram się nie ciągnąć w nieskończoność. Dana historia musi dziać się dynamicznie i uważam, że wszelkie zapychacze są zbędne. Jeśli jednak zmuszony byłbym wybrać, to skłoniłbym się bardziej w stronę opowiadań.

MP: A czy któryś ze swoich tekstów (obojętnie: powieść czy opowiadanie) lubisz szczególnie?

TS: Mam dość osobisty stosunek do wszystkich historii z książki Z krainy cienia – opowiadania niesamowite. Emocje, które zawładnęły mną podczas pisania tych tekstów, były bardzo specyficzne. Poruszają one trudne tematy i czasami podczas pracy daję się ponieść emocjom. Może nie powinienem się tutaj do tego przyznawać, ale tak się dzieje. Teksty Z krainy cienia… to mój hołd dla serialu Amazing Stories 1985-1987. To był serial, który wywarł na mojej twórczości największe wrażenie. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie porzuciłem tego rodzaju tekstów, dlatego właśnie wraz z kilkoma osobami, które pomagają mi przy technicznych rzeczach, postanowiłem stworzyć zupełnie nową, osobną serię Kołyska strachu. To jest właśnie to, co lubię szczególnie.

MP: Nad czym obecnie pracujesz?

TS: Ło! U mnie zawsze jest milion rozgrzebanych projektów. Jest także kilka rzeczy, o których chciałbym, ale jeszcze nie mogę mówić z uwagi na termin wydania. Natomiast w tym momencie kończę trzecią część wspomnianej Kołyski strachu, bo chciałbym, aby rozruch nastąpił od razu z trzema częściami. Jeśli chodzi o stricte horror, to teraz trwają prace nad Kle. Muszę to troszkę rozbudować, bo pierwszy szkic wyszedł mały objętościowo, ale mam już pomysły jak to zrobić, więc działam. Ponadto nie odpuszczam AtomKinder oraz, co jakiś czas, udaje mi się dopisać po kilka zdań przy kontynuacji Watahy. To chyba najważniejsze rzeczy, a reszta musi poczekać.

MP: To faktycznie sporo, ale na ile Cię znam, to z Ciebie zawsze był człowiek-orkiestra 🙂 Czy żona, Agnieszka, jest Twoim pierwszym krytykiem? Czyta Twoje teksty? Doradza Ci czasem?

TS: Krytykiem nie, ale czasami rzeczywiście bywa bardzo pomocna. Zresztą nie tylko Agnieszka, ale także i Jakub. Bywają takie momenty w tworzeniu historii, że człowieka czasami coś zablokuje. Zabraknie mi pomysłu na rozwiązanie. Czasami jest to kompletna duperela, ale bardzo irytująca.  Wówczas siadamy na kilka minut, np. podczas kolacji, i opowiadam im, z czym mam problem. Niekiedy kręcą nosami, ale przeważnie coś podpowiadają. Rzadko się zdarza, żeby we trójkę czegoś nie wymyślić. Czasami właśnie tak to u mnie wygląda.

MP: Tomku, powoli zbliżamy się do końca naszej niezwykle interesującej rozmowy, ale jestem jeszcze ciekawa, czy masz czas na czytanie książek innych autorów, czy jednak Twoje zajęcia pochłaniają zbyt wiele czasu?

TS: Oczywiście! Jestem zakupo(horroro)holikem. Od razu wchodzę w posiadanie wszystkich nowości na rynku. Kolekcjonuję nie tylko nowości, ale także i książki niszowe oraz te, które są bardzo mało popularne i wydawane jedynie jako e-booki. Chociaż w ostatnim czasie moją głowę głównie zaprząta literatura faktu, a konkretnie książki poświęcone wspomnieniom z obozów koncentracyjnych, to bardzo mile wspominam niedawno przeczytane: Wyklucie Boone’a, Dracul Stokera/Barkera, a także  Tęgoryjec Patryka Bogusza. Może tego nie widać, ale na dziś wieczór przygotowałem sobie do odświeżenia totalną klasykę, czyli Dzwon śmierci niekwestionowanego mistrza horroru (*Guy N. Smith), który koniecznie postanowiłem sobie odświeżyć.

MP: W takim razie miłej lektury życzę! I ostatnie pytanie: o czym marzy Tomasz Siwiec – autor?

TS: Jako autor marzę, aby pewnego dnia prześcignąć Guya N. Smitha w ilości napisanych książek. Marzę także o nieco lepszym zdrowiu oraz o tym, żeby wreszcie PiS WYP*******Ł z tego kraju!
Bardzo dziękuję za rozmowę.

MP: Ja również dziękuję!

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *