Okres Młodej Polski to ta epoka w literaturze, do której wracam najchętniej. Stanisław Przybyszewski jest jednym z jej barwniejszych reprezentantów. Poeta, dramaturg, nowelista, a przede wszystkim skandalista w swoich czasach znany był każdemu, kto tylko zetknął się z cyganerią krakowską. Dziś, zdaje się, jego postać przyćmili tacy przedstawiciele nurtu polskiego dekadentyzmu, jak chociażby Kazimierz Przerwa-Tetmajer czy Tadeusz Miciński, co nie znaczy wcale, że dzieła Przybyszewskiego zostały zapomniane. Przypomnieć nam o jednym z nich postanowiło Wydawnictwo Golem.
Krzyk to historia malarza Gasztowta. Jego marzeniem jest namalowanie obrazu, w którym przeniesie tytułowy dźwięk na płótno. Gasztowt jest oczywiście niedoceniony przez współczesnych mu krytyków. Klepie biedę, ustawicznie chodzi głodny, wyprzedaje co cenniejsze przedmioty, by jakoś utrzymać się przy życiu. Jako artysta, owładnięty wyższym celem, dąży do osiągnięcia pełni tworzenia, sprawami doczesnymi interesując się jakby mniej. By nie zdradzić za dużo, dodam jeszcze, że nie tyle pogmatwane losy Gasztowta są głównym punktem powieści, a to, co dzieje się w jego głowie, gdy wgłębiając się w psychikę malarza, sami tworzymy w naszym umyśle paranoiczne obrazy.
Wydanie Krzyku, które miałam przyjemność przeczytać, zostało wzbogacone o opowiadanie Willa artysty, niejako łączące się fabularnie z Krzykiem, a także o posłowie, dzięki któremu dowiemy się więcej o samym Przybyszewskim, jak i o genezie powstania powyższych utworów.
Nie będę powtarzać słów recenzentów, dotyczących samej powieści. Krzyk to klasyk, który przeszedł do historii literatury jako jeden z najważniejszych utworów polskich twórców. Nawet jeśli można wytknąć mu pewne błędy, nie mają dziś one większego znaczenia. Zresztą kanony pisania, sposoby tworzenia zdań, konstrukcja ulegały modom i według mnie nietaktem byłoby przyrównywanie środków, które stosował autor, do współczesnych reguł (o zmoro dzisiejszych pisarzy, szyku przestawny!). Kunsztu Przybyszewskiemu niejeden pozazdrości.
Zatem skupię się przede wszystkim na tym, co Wydawnictwo Golem zrobiło z Krzykiem.
W moje ręce trafiło limitowane wydanie w twardej oprawie. Nie da się ukryć, że aspekt estetyczny to wartość dodana książce. Samo trzymanie tomu w rękach było przyjemnością. A muszę przyznać, że Golem naprawdę się postarał, by sama książka stała się… obrazem.
Zaczyna się nawet banalnie, czarne litery na białej kartce, choć ornamenty przy każdym rozdziale już są zapowiedzią, że czeka nas uczta nie tylko dla duszy, ale i dla oka. Przewijające się na stronach ilustracje stonóg przykuwają wzrok, jednak nie odrywają od tekstu. A potem dochodzimy do momentu, w którym tekst się dubluje i z pewnym, może nie niesmakiem, ale zaskoczeniem i żalem dochodzimy do wniosku, że w tak pięknie wydanej powieści zdarzył się błąd w druku. Jednak kiedy przewrócimy kilka stron, okazuje się, ze to zabieg celowy, a szaleństwo, które odbywa się w głowie Gasztowta, przekłada się na zapis. Czcionka, cieniowanie, ilustracje wprowadzają nas w obłęd podobny temu, który ma miejsce w umyśle artysty. Każda strona staje się obrazem, który odciska się w naszej psychice. Porównywałabym stan, w który czytelnik wchodzi podczas lektury, do słuchania pędzącego pociągu, gdy stukot kół najpierw odległy, zbliżając się, staje się głośniejszy, mocniejszy, dosadniejszy, aż wreszcie, gdy zdaje się, że nie wytrzymamy hałasu, eksploduje w naszym mózgu gwizdem lokomotywy.
Katharsis. To dzieje się, gdy dotrzemy do ostatniej strony powieści.
Jak już wcześniej wspomniałam, recenzji Krzyku napisano wiele, a każda różni się w swych wnioskach w zależności od epoki, w jakiej została napisana. Dziś, przeczytawszy setki książek bardziej przystających do współczesnego odbiorcy, nie mogłabym nazwać powieści Przybyszewskiego arcydziełem. Nawet w czasach, w których tworzył, powstały wspanialsze utwory, choć nie sposób nie docenić wartości Krzyku i dla współczesnego autorowi odbiorcy, i jako klasyka dla osób mojego pokolenia. Ale to, w jaki sposób Wydawnictwo Golem potraktowało powieść, nazwałabym majstersztykiem. Jestem pod wrażeniem.
Anna Musiałowicz – z wykształcenia pedagog-resocjalizator. Z natury włóczykij. Zawodowo czyta, poprawia i promuje książki. W chwilach wolnych nawiedza zamki, rysuje, maluje, gdzie popadnie i co popadnie, grywa w szachy, słucha zazwyczaj metalu i rocka. Ma milion pomysłów na sekundę, które przekuwa w działanie. Natomiast przede wszystkim nie odrywa się od książek. Z zamiłowania pisarka.
Jako autorka debiutowała w marcu 2016 roku. Opublikowała kilkadziesiąt opowiadań i drabbli w antologiach (m. in. Tabu, Słowiańskie koszmary, Licho nie śpi, Maszyna, Gorefikacje III, Mroczne Dziedzictwo, W cieniu Bangor, Zabawki), magazynach związanych z literaturą grozy (Polska, Czechy) i podręcznikach RPG. Jej pierwsza powieść Diabeł zza okna została nominowana do nagrody KSIĄŻKA ROKU 2020 w największym plebiscycie czytelników lubimyczytac.pl. Niebawem ukaże się kolejna powieść autorki pt. Kuklany las.