Joanna Pypłacz: „gotyk nie jest dla ludzi, którzy chcą zaszpanować ubiorem, gadżetami czy po prostu obecnie modną aż do mdłości, a kiedyś nielubianą u nas odmiennością”

Magdalena Paluch: Asiu, wczoraj premierę miała Twoja najnowsza powieść Dwór na Martwym Polu. Jeśli się nie mylę, jest to już Twoja siódma. Czy radość z ukazania się kolejnego tytułu jest wciąż taka sama, jak przy debiucie?

Joanna Pypłacz: Tak, to moje siódme literackie dziecko. Wielka radość jest zawsze, choć oczywiście inaczej człowiek cieszy się na początku drogi, po pokonaniu pierwszego kamienia milowego, jakim jest zostanie opublikowanym w ogóle, inaczej za drugim razem, a jeszcze inaczej za kolejnym z rzędu. Spoglądam na półkę, na której stoją wszystkie moje poprzednie książki, stawiam tę nową, świeżo wydaną i wówczas pojawiają się też różnego rodzaju refleksje: czy idę do przodu nie tylko ilościowo, ale i jakościowo? Czy postęp jest wystarczający? Czy mam lepszy styl, co jeszcze należałoby poprawić lub udoskonalić? Czy książka dotrze do wszystkich tych, którzy będą potrafili ją docenić? Cieszę się równie mocno, jak za pierwszym razem, ale już na spokojnie, nie „na wariata”, lecz z dystansem.

MP: Akcja Dworu… dzieje się w latach 40. XX wieku. Mamy Kraków, mamy Breslau i tytułowe Uroczyska. Jak długo trwał research do tej powieści?

JP: W Krakowie mieszkam od zawsze, w Breslau, czyli Wrocławiu, byłam parę razy, z różnych powodów. Przy okazji robiłam kwerendy na miejscu, starannie studiowałam zakątki, które „widziałam” w powieści, notowałam nazwy, szperałam. Starałam się jak najwierniej odtworzyć realia i atmosferę tamtych czasów. Uroczyska to miejscowość fikcyjna, niemniej jednak do jej stworzenia również potrzebny mi był research, szczególnie że ten sam dwór stanowi miejsce akcji drugiego, retrospekcyjnego tomu mojej książki, osadzonego w realiach dziewiętnastego wieku. W sumie, materiały różnego rodzaju zbierałam przez kilka miesięcy, choć oczywiście wiele szczegółów musiałam sprawdzać i doprecyzować już w trakcie pisania. W moim warsztacie praca przygotowawcza najczęściej zazębia się z samym procesem twórczym, podobnie jak w fotografii, którą kocham: Trzeba ustawić sobie ostrość, ISO i inne parametry, ale oczywiście zawsze z myślą o efekcie końcowym, żeby było jak najbardziej klimatycznie, malarsko, tajemniczo.

MP: Czy Dwór w Uroczyskach ma swój pierwowzór, czy powstał jedynie w Twej wyobraźni?

JP: Pierwowzorów jest wiele, gdyż fascynują mnie takie stare, zabytkowe dwory i pałace. Dzięki własnym podróżom, kwerendom, researchowi oraz najzwyklejszemu w świecie przeglądaniu w sieci fotografii takich cudnych miejsc, a także dzięki niektórym miłym mi Osobom, które namiętnie podsyłały mi coraz to ciekawsze linki, kadry, strony poświęcone konkretnym zabytkom itp., powoli zbudowałam sobie w wyobraźni TEN dwór, w którym chciałam, żeby się rozegrały opisywane przeze mnie wydarzenia.

MP: Umiejscowienie akcji powieści w czasach minionych jest dla Ciebie łatwiejsze, czy jest to jednak trudność? Łatwo jest Ci wyobrazić sobie świat i bohaterów z przeszłości? Tak pokazać ich życie i ówczesne problemy, żeby czytelnik czuł się usatysfakcjonowany, wyobrażając sobie wykreowaną przez Ciebie historię?

JP: Z jednej strony zawsze trudno jest osadzać fabuły kilka dekad lub nawet wieków wstecz, ponieważ trzeba nieustannie mieć się na baczności, wystrzegać się wszelkich potencjalnych anachronizmów, nieścisłości i przekłamań. Należy szanować historię, siebie i Czytelnika, zwłaszcza tego wytrawnego, który na różnych rzeczach się zna, wieloma sprawami się interesuje, a tacy właśnie ludzie – chłonni wiedzy, ciekawscy pasjonaci – często sięgają po moje książki. Nie mogę ich zawieść, nie mogę się też ośmieszyć. Trzeba to wszystko zrobić porządnie. Z drugiej strony łatwiej mi – jako „starej duszy” – przenosić się w wyobraźni do minionych epok. Jest to swego rodzaju eskapizm. Umberto Eco stworzył pojęcie czytelnika modelowego. Takowego posiada chyba każdy pisarz czy poeta: to odbiorca idealny, który złapie wszystkie poczynione przez autora aluzje, zrozumie przesłanie utworu, doceni zabiegi stylistyczne. Z takim po Platońsku idealnym czytelnikiem pisarz zawiera pakt: ja opowiadam ci historię, a ty jej słuchasz i jesteś zadowolony, poruszony, zwracasz uwagę na to czy tamto (na co ja, autor, chcę, żebyś ją zwrócił). Robię więc, co mogę, żeby tego swojego czytelnika modelowego usatysfakcjonować i nawiązać z nim nić porozumienia, w nadziei, że podobnie jak on na powieść zareagują prawdziwi czytelnicy z krwi i kości.

MP: Zauważyłam, że wyjątkowo dużo w tej powieści jest elementów, które kojarzą mi się z Twoją osobą (trochę się z autorką znamy – przypis MP): mrok, cmentarny klimat, muzyka klasyczna. To bardzo ciekawy zabieg na pokazanie siebie czytelnikom. Czy to działanie celowe? Czy po prostu wykorzystujesz swoje pasje do tworzenia nowych historii?

JP: Inaczej po prostu nie umiem… Z jednej strony tworzę książki w określonym stylu, tonacji i – poniekąd – konwencji gatunkowej, z drugiej natomiast właśnie dlatego obrałam sobie taki kierunek, bo taka po prostu jestem, bo takie pisanie sprawia mi ogromną frajdę. Kiedy zamykam oczy i coś sobie wyobrażam dla czystej przyjemności tworzenia (potem zazwyczaj z takich fantazji powstają różne sceny albo nawet całe fabuły), naturalnie widzę przed sobą mrok i grozę, a w głowie słyszę arcydzieła ulubionych kompozytorów. Bardzo często wymyślam historie, sceny, wątki, w komplecie z odpowiednią ścieżką dźwiękową. Nic, tylko wstukać to do komputera (choć oczywiście o wiele przyjemniej byłoby przelać takie treści na papier czerpany za pomocą pióra i atramentu).

MP: W antologii grozy kobiecej ZABAWKI ukazało się Twoje opowiadanie Pozytywka. Wrócisz jeszcze do pisania opowiadań, czy jednak wolisz rozbudowane opowieści?

JP: Ostatnio coraz bardziej doceniam krótkie formy, czego przykładem jest także moja przedostatnia powieść, czyli Genius loci. Mam w szufladzie jedno skończone opowiadanie i piszę kolejne, kiedy najdzie mnie na to ochota. Marzy mi się stworzenie tomu takich strasznych historyjek, motyw przewodni już mam, ale póki co, nie będę zapeszać. Inaczej pracuje się rozbudowaną powieścią, inaczej nad opowiadaniem. Czasem pisanie tych ostatnich stanowi dobrą odskocznię od utworów, które z racji gabarytowych dość długo trzymam na warsztacie.

MP: Wracając jeszcze do Pozytywki, przyznam szczerze, że byłam zaskoczona, bo spodziewałam się opowiadania, którego akcja dzieje się w zamierzchłych czasach (do tego przyzwyczaiłaś mnie, czytelnika), a dostałam tekst osadzony we współczesności. Taki był plan od samego początku? Czy zmieniałaś szkic tej historii?

JP: Geneza powstania tego opowiadania jest dość ciekawa, a mianowicie, pomysł zrodził się dawno temu, kiedy pewnego upalnego sierpniowego dnia wybrałam się na samotną wycieczkę do Piekar. Fascynujące, przerażające i warte opisania miejsce; na swój sposób nieżyczliwe ciekawskim. Fantazjowałam, że przechodzę przez okalające tę piękną budowlę ogrodzenie, że dostaję się do środka i znajduję tam właśnie porzuconą pamiątkę po kimś, kto tam niegdyś mieszkał… I, że potem… No właśnie. Bez spojlerów. Pozytywka siedziała mi w wyobraźni od dawna, właśnie – o dziwo – w takiej a nie innej formie, włącznie z czasem akcji. Myślę, że zaważyło na tym doznane przeze mnie zderzenie pomiędzy moją osobą – intruzem z zewnątrz – a majestatycznym pałacem, która bardzo szanuje swoją historię i prywatność.

MP: Od kilku miesięcy jesteś mamą. Jak bardzo pojawienie się córeczki w Twoim życiu wpłynęło na Ciebie-autorkę?

JP: Poza tym, że teraz trudno znaleźć mi na cokolwiek czas, przespanie całej nocy pozostaje w sferze marzeń, a zjedzenie posiłku w spokoju graniczy z cudem, a także poza tym, że – pomimo niedogodności – spełniło się moje największe marzenie, zmianie i przewartościowaniu uległa moja percepcja rzeczywistości, dodatkowo ewoluowała wrażliwość. Pojawiła się też fascynacja dziecięcym postrzeganiem świata, a co za tym idzie, nieunikniona introspekcja połączona z retrospekcją. Z pewnością nie pozostało to bez wpływu na moje pisarstwo.

MP: Rozważasz napisanie książki dla dzieci?

JP: Nieraz o tym myślę i może kiedyś taka książka powstanie. To by była bardzo ciekawa przygoda! Muszę jednak stworzyć coś oryginalnego, co spodoba się najmłodszym czytelnikom: za bardzo ich nie wystraszy, ale za to wciągnie i zafascynuje, będzie kusiło, żeby przed snem poczytać sobie jeszcze choćby pięć minut i dowiedzieć się, co było dalej…

MP: Wspomniałam wcześniej o Twoich zainteresowaniach. Jednym z nich są spacery po cmentarzach. Skąd wzięła się u Ciebie ta fascynacja?

JP: Dalej w temacie – z dzieciństwa. Nie wspominając już o fakcie, że właściwie wychowałam się na cmentarzu (Plac Mariacki, gdzie dorastałam, był niegdyś cmentarzem parafialnym i do dziś pozostały po nim pamiątki w postaci nagrobków wmurowanych w kościoły Mariacki i św. Barbary), być może najsilniejszym katalizatorem cmentarnej fascynacji okazał się pierwszy w życiu spacer po Rakowicach, jeszcze w wózku, gdyż byłam wówczas bardzo małym dzieckiem. Do tej pory pamiętam widok i odgłos złocistych liści powoli spadających z nieba na groby, ponure krakanie gawronów oraz specyficzny zapach jesiennego powietrza doprawionego nutą dymu z dogorywających zniczy, fantazyjnie snującego się po granitowych płytach i omszałych posągach. Zadzierałam głowę do góry i przyglądałam się konarom, by za chwilę spuszczać wzrok i błądzić nim pomiędzy krzyżami, skrzydłami kamiennych aniołów, połamanymi nagrobkami, szeleszczącymi wiązankami… Bajka; mroczna, piękna bajka, do której zawsze będę powracać.

MP: Twoja prelekcja podczas Krakowskiego Festiwalu Grozy Kfason o „Symbolice cmentarnej” była niezwykle pasjonująca. Nie chciałabyś napisać kiedyś książki właśnie o tym? Myślę, że dla wielu taki leksykon byłby niezwykłą lekturą.

JP: Świetny pomysł! Teraz na serio zamarzyło mi się stworzenie leksykonu-albumu z wykonanymi przez siebie zdjęciami różnych ciekawych nagrobków. Posiadam tego sporo, z różnych wypraw.

MP: To ja ze swej strony będę Cię do stworzenia takiego leksykonu namawiać.
Pytanie może z gruntu „oklepanych”: dlaczego gotyk? Co jest fascynującego w powieści gotyckiej?

JP: Przede wszystkim chodzi o wrażliwość, a właściwie jej nadmiar – moje błogosławieństwo i przekleństwo w jednym. Namęczyłam się przez nią okropnie, bo osoby nadwrażliwe, szczególnie niepoprawni „czarni romantycy” mają w życiu pod górkę, a raczej pod wielką i bardzo stromą górę. Gotyk nie jest dla ludzi, którzy chcą zaszpanować ubiorem, gadżetami czy po prostu obecnie modną aż do mdłości, a kiedyś nielubianą u nas odmiennością. To kultura zrzeszająca ludzi wysoko- i nadwrażliwych, których łatwo zaszufladkować jako infantylnych, przesadnie emocjonalnych, lub po prostu jako wariatów, a którzy tak naprawdę dobrze zrozumieją się tylko pomiędzy sobą, trochę jak moje Nierozdzielne. Z drugiej strony uwielbiam mroczną estetykę. Powieści gotyckie są właśnie o takich osobach i dla nich, ale też oczywiście dla wszystkich tych, którym tego rodzaju świat się podoba, jest im miły i bliski, albo po prostu fascynuje jako coś pięknego, zupełnie odmiennego od codziennej, czasami okropnie przyziemnej rzeczywistości.

MP: Czy pracujesz obecnie nad nową powieścią?

JP: Oczywiście. Kontynuuję obecny projekt, mam też parę innych planów powieściowych. Nic, tylko usiąść i pisać, no i znaleźć na to czas, co ostatnio stanowi dla mnie nie lada wyzwanie!

MP: Czy bohaterowie Dworu… powrócą?

JP: Kilkoro na pewno… W trzecim tomie, jeśli uda mi się go napisać. Byłoby fajnie, bo polubiłam ten świat i tę historię.

MP: I oczywiście na koniec naszej rozmowy nie byłabym sobą, gdybym nie spytała: czy #grozajestkobietą? 🙂

JP: Jest!!! Wspaniałą, bardzo groźną babą! 😊

MP: Asiu, serdecznie dziękuję Ci za rozmowę. Gratuluję kolejnej świetnej powieści i życzę dużo zdrowia w tych trudnych czasach.


Joanna Pypłacz – urodziła się i dorastała w Krakowie. Z wykształcenia jest filologiem klasycznym, z zamiłowania pisarką, fotografem i literaturoznawcą. Uwielbia historię, muzykę klasyczną oraz wszystko, co dziwne, straszne i niesamowite. Dotychczas ukazało się sześć jej powieści: August Nacht, Krzyk Persefony, Mechaniczna ćma, Nierozdzielne, Podziemia, Genius loci. Publikowała opowiadania w takich antologiach, jak: Czas cudów, W cieniu Bangor oraz Zabawki. Jest również autorką dwóch monografii naukowych: The Aesthetics of Senecan Tragedy i When Legends Come Alive, a także wielu przekładów poezji łacińskiej oraz artykułów badawczych.

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *