Jeśli powiem, że rynek książki pęka w szwach od nadmiaru nowych pozycji, nie będzie to nic odkrywczego. Z jednej strony ten fakt cieszy, bo każdy może znaleźć dla siebie tytuł (prawie) idealny, a z drugiej – co za dużo to niezdrowo. Jako że jestem samodzielnym czytelnikiem od jakichś 35 lat, i trochę przeczytanych książek mam na koncie, zauważam u siebie ostatnio lekkie znużenie wysypem co i rusz nowych tytułów. Opisy okładkowe, jak i same okładki, często bywają niezwykle przyciągające, ale coraz częściej treść mnie nie pochłania, nie porusza, po prostu… nudzi. Oczywiście nie jest to regułą i na szczęście kilka ostatnich tytułów, które miałam przyjemność mieć w łapkach, porwały mnie bez reszty. Jednym z nich jest Między światami Wojciecha Kulawskiego.
Akcja powieści toczy się dwutorowo:
– współcześnie, gdzie poznajemy głównego bohatera, Leona Kowala – byłego policjanta, który postanowił założyć biuro detektywistyczne i od razu zostaje wciągnięty w sprawę zaginięcia młodej kobiety, Magdy;
– w przeszłości – gdzie poznajemy dwie doktorantki, które w swojej pracy naukowej postanowiły zmierzyć się z… nadprzyrodzonym…
Między światami rozpoczyna się sceną w wesołym miasteczku. Jest ona tak pełna napięcia, że czytelnik podświadomie czeka, aż coś niedobrego się wydarzy. Nie wie tylko – kiedy. Czytając prolog, nawet nie zauważyłam, kiedy nagle znalazłam się na półmetku powieści. Lekko irytujący główny bohater, jego nie wzbudzająca zaufania asystentka, Monika, czy podejrzliwa żona Leona – Olga, a także ogarnięte obsesją globalnego sukcesu doktorantki – te wszystkie składniki sprawiły, że nie potrafiłam odłożyć książki w myśl zasady „jeszcze tylko jeden rozdział”.
Wojciech Kulawski wplata w fabułę książki takie pojęcia, jak psychokineza, prekognicja czy umbrakineza i w nawiązaniu do nich w przystępny sposób podaje nam dużo ciekawych informacji, które dotyczą zjawisk paranormalnych. A tych w powieści nie brakuje.
Czyli w Między światami mamy wartką akcję, wyrazistych bohaterów, ciekawostki naukowe i paranormalne, ale tym, co mnie totalnie wcisnęło w fotel, to finałowe sceny (miłośnicy horroru ekstremalnego będą zadowoleni), o zakończeniu nie wspominając.
Nie znałam wcześniej twórczości autora, który do tej pory znany był wśród czytelników powieści kryminalnych, ale bardzo się cieszę, że zdecydował się na flirt z powieścią grozy. I mam nadzieję, że to dopiero początek.