Wojciech Kulawski: „nie zamierzam z horroru rezygnować, bo najnormalniej w świecie sprawia mi on frajdę”

Magdalena Paluch: Wojtku, w lipcu ukazała się Twoja nowa powieść Między światami – to tytuł inny niż do tej pory w Twojej karierze pisarskiej. Przyzwyczaiłeś swoich czytelników do intryg kryminalnych, a tu: zjawiska nadprzyrodzone, niecodzienne teorie naukowe. Co Cię zmotywowało to tego skoku w bok?

Wojciech Kulawski: Przecież Między światami to jest kryminał. Wątków kryminalnych w powieści Między światami można odnaleźć całkiem sporo. Jednak faktycznie antagonistą w tej historii są złe siły nadprzyrodzone, co zgodnie z klasyczną definicją kwalifikuje moją książkę do gatunku horroru. Wcale nie jest tak, że fantastyka, a w szczególności horror, to dla mnie coś nowego. Od zawsze uwielbiałem ten gatunek, zresztą przez wiele lat recenzowałem filmy dla portalu Arenahorror.pl. Również moje pierwsze literackie pasje i zainteresowania oscylowały wokół sf i horroru. Niestety problem pojawił się wtedy, kiedy przyszedł czas na debiut. Okazało się, że w fantastyce jest bardzo ciasno, a przebicie się graniczy z cudem. Udawało mi się publikować fantastykę w antologiach za sprawą wygranych w konkursach literackich i dzięki czasopismom takim jak choćby Magazyn fantastyczny (już nieistniejący). Jednak to nadal nie był pełnoprawny debiut powieściowy, o którym marzyłem. Udało się dopiero w 2017 roku z kryminałem, bo nie ukrywajmy, na tym poletku było po prostu łatwiej. Wydałem siedem powieści z gatunku kryminału i sensacji, aż wreszcie urobiłem wydawcę, aby zaryzykował z horrorem. I tak oto pojawiło się moje dziecko pod nazwą Między światami. Mam nadzieję, że będę mógł jeszcze wrócić do tej piaskownicy, bo to miejsce, gdzie bardzo dobrze się czuję (ehh… te zakrwawione łopatki i wiaderka 😊). Niemniej jednak następny w kolejce będzie kryminał (być może nawet jeszcze w tym roku – informacja z pierwszej ręki od wydawcy).

MP: Zanim przejdę do rozmowy stricte o książce Między światami, opowiedz o tym, jak zacząłeś swoją przygodę z pisaniem. Kiedy się rozpoczęła? Co było bodźcem? Dlaczego kryminały?

WK: Trochę już odpowiedziałem na to pytanie. Tak jak już mówiłem, zacząłem od opowiadań. Pisałem je na początku do szuflady, potem pod kątem konkursów literackich. I kiedy tych laurów z czasem nazbierało mi się całkiem sporo, stwierdziłem, że pora zrobić kolejny krok. Napisałem powieść sf, która kilkukrotnie otarła się o wydanie, jednak ostatecznie się nie udało i nadal leży sobie na dnie szuflady. Potem napisałem kolejną dwutomową powieść sf i tym razem również się nie udało. Wtedy doszedłem do wniosku, że skoro nie da się wejść do literackiego świata przez drzwi, muszę spróbować oknem. A ponieważ byłem dwukrotnym laureatem Międzynarodowego Festiwalu Kryminału i ten gatunek nie był mi obcy, napisałem powieść kryminalną. Niestety jej również nie udało mi się wydać. Niestrudzony niepowodzeniami (a pewnie niejeden by się poddał) napisałem kolejny kryminał z tymi samymi bohaterami. Ponieważ znowu odbiłem się od ściany wydawców, kontynuowałem przygodę z kryminałem, pisząc trzecią powieść z serii. I dopiero to był strzał w dziesiątkę, bo zaproponowanie wydawcy trzech powieści zadziałało. Mam również wrażenie, że po prostu wykorzystałem miejsce i czas, bo wydawca szukał autorów do nowej serii kryminalnej i ja się wtedy pojawiłem. Potem było już łatwiej. Obecnie mam wydanych osiem powieści, w tym roku – najprawdopodobniej na święta – będzie kolejna, dziewiąta. A w szufladzie dziesięć niewydanych książek, które muszę trochę poprawić i bez wątpienia będę próbował je wydać. Mam wrażenie, że gdyby nie laury w konkursach literackich, które dały mi feedback, że to moje pisanie ma jakąś wartość, pewnie bym się zniechęcił i poddał. Dobrze, że tego nie zrobiłem. Jest takie powiedzenie, że „Wielu życiowych przegranych to ludzie, którzy nie zdawali sobie sprawy, jak blisko byli sukcesu, kiedy się poddali”. I z tą maksymą tworzę i piszę dalej.

MP: Trudno Ci się było wbić na rynek książki, czy wręcz przeciwnie – banalnie łatwo?

WK: I znowu w poprzednim wątku odpowiedziałem trochę na to pytanie. Może dla przykładu, żeby było inaczej, opowiem historię z mojego życia dotyczącą pierwszej napisanej, ale niewydanej powieści sf zatytułowanej Techisterion. To najlepiej pokaże, z czym trzeba się zmagać, jeśli marzy się o wydawaniu książek. Podobnych opowieści w wydawniczym i literackim świecie słyszałem multum.

Techisterion było początkowo zbiorem opowiadań z jednym bohaterem. W dość sporym zbiorku zmieściłem dziesięć tekstów i w takiej postaci postanowiłem to wysłać w świat. Zgodnie z radami mądrzejszych kolegów po piórze, wycyzelowałem tekst do granic możliwości i zacząłem rozsyłać tekst do wydawnictw. Już nie pamiętam, jak długo czekałem na pozytywną odpowiedź, ale ostatecznie takowa przyszła z wydawnictwa Janka. Dostałem draft umowy wydawniczej. Sądziłem, że złapałem Pana Boga za pięty. Miałem czekać na redakcję. Miesiąc później przyszła odpowiedź, że po redakcji wewnętrznej okazało się, że tekst jednak wymaga sporych poprawek i najlepiej, gdybym zgodził się wydać go w formie, e-booka, a nie na papierze. A jeszcze lepiej, gdyby udało się zbiór opowiadań przerobić na powieść. Na e-booka się nie zgodziłem, bo wydawało mi się, że to taki niepełny debiut. Natomiast niezrażony zacząłem przerabiać Techisterion na powieść. Powstała powieść szkatułkowa, opowiadająca jedną historię, jednak każdy z rozdziałów można było czytać jak oddzielne opowiadanie z niezależnym twistem. Pełen nadziei wysłałem tekst do wydawnictwa i otrzymałem odpowiedź, że nie o to chodziło i jednak nie wydadzą. Choć muszą przyznać, że tekst bez wątpienia zyskał na wartości. Byłem zdruzgotany. Nie poddałem się jednak i wysyłałem tekst dalej. Od Grzegorza Gajka dowiedziałem się, że jest nowe wydawnictwo Studio Truso, które chętnie przyjmuje debiutantów (Grzesiek wydał tam doskonałą powieść Ciemna strona księżyca, która potem miała reedycję w innym wydawnictwie). Wysłałem propozycję i – o dziwo – dość szybko dostałem pozytywną odpowiedź. Zaczęliśmy redakcję i korektę tekstu. Znowu byłem wniebowzięty. Niestety ilość kontaktów z wydawnictwem robiła się coraz mniejsza, a redaktor odzywał się raz na miesiąc. Dopiero później dowiedziałem się, dlaczego tak się stało. Studio Truso, po wydaniu może dziesięciu książek, nie wytrzymało konkurencji na trudnym polskim rynku i po prostu zbankrutowało. Sądziłem, że ciąży nade mną jakieś fatum, jednak mimo wszystko się nie poddawałem. Skoro prawie dwukrotnie udało się wydać Techisterion, to musi być w nim potencjał rynkowy. Na pewno ktoś go weźmie. W Internecie zobaczyłem konkurs Literacki Debiut Roku na powieść fantastyczną. Wysłałem tam Techisterion. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że mój tekst pokonał około czterystu innych konkurentów i znalazł się w pierwszej piątce. Nagrodą za zwycięstwo w konkursie było wydanie powieści. Pomyślałem, że jeśli nie teraz, to kiedy. Ostatecznie Techisterion zajął trzecie miejsce (dobrze, że nie drugie, bo chyba bym zszedł na zawał😉). Dostałem w nagrodę dziesięć książek, piękny dyplom, który powiesiłem sobie wraz z innymi w kotłowni i tyle. Niestrudzony, wysyłałem tekst dalej, przekonując potencjalnych wydawców, z jak wielkim dziełem mają do czynienia 😉(jakby nie było, trzecie miejsce w konkursie nobilitowało). Pewnie mi nie uwierzycie, ale odezwało się wydawnictwo Videograf, dając mi po raz kolejny nadzieję. Redaktor prowadząca powiedziała, że przedstawi moją propozycję na konsylium i spróbuje przeforsować mój tekst do wydania. Więcej się nie odezwała. Przez ten cały czas Techisterion ulegał korektom i poprawkom. Skończyło się na tym, że nad powieścią pracowałem ponad siedem lat. Tyle czasu minęło od pierwszej wersji do kształtu, jaki ma ona obecnie. Oczywiście przez ten cały czas nie próżnowałem, tylko pisałem nowe powieści, próbując je wydać.

Techisterion nadal leży w szufladzie i czeka na lepsze czasy. Nigdy potem nie napisałem tak dopracowanego językowo tekstu. Nawet dziś jestem w szoku, że podobne zdania mogły wyjść z mojej głowy. A wszystko to wynikało z nieskończonej wręcz ilości poprawek i korekt. Gdy dzisiaj na to patrzę, chyba za bardzo chciałem i poświęciłem na ten tekst zbyt dużo czasu.

MP: Masz już grono wiernych czytelników. Jaka była ich reakcja, kiedy zapowiedziałeś, że Twoja następna powieść to miks horroru i sf?

WK: Niektórzy z moich stałych współpracowników (blogerzy, influencerzy), z którymi dotychczas promowałem poprzednie powieści, powiedzieli, że boją się horroru i odmówili współpracy. Dlatego zależało mi, aby spróbować dotrzeć w nieco inne rejony niż dotychczas. Dziękuje bardzo, że zgodziłaś się na współpracę, bo liczyłem na to, że to właśnie Grozownia będzie tymi drzwiami, za którymi odnajdę nowych czytelników. Ci dotychczasowi faktycznie raczej nie kojarzyli mnie z grozą i horrorem. I chyba udało się nie najgorzej, bo docierają do mnie informacje zarówno od moich czytelników, jak i od tych nowych, że powieść daje się czytać. Bardzo się cieszę, bo zaszufladkowanie to najgorsza rzecz, jaka może się autorowi przytrafić. Wyobraźcie sobie ból twórczy, kiedy trzeba napisać dwudziesty kryminał (a terminy gonią). A ambitny twórca wie, że w żadnym razie nie wolno zjadać własnego ogona i się powtarzać. Trzeba wymyślić coś w miarę nowego i świeżego. Całe szczęście, że uprawiam taki płodozmian. Mam nadzieję, że fantastyka, która leży u mnie w szufladzie, ujrzy jeszcze kiedyś światło dzienne.

MP: Jak Ci się pisało Między światami? Czy to była inna przygoda niż wszystkie do te pory?

WK: Pisało mi się ją świetnie, bo było to coś nowego. Po pięciu kryminałach powrót do fantastyki był jak powiew świeżości. Oczywiście zdarzały mi się chwilowe przestoje, kiedy nie byłem w stanie spiąć jakichś wątków i zastanawiałem się, jak to wszystko ze sobą połączyć. Jednak takie twórcze męki (które notabene uwielbiam) są przy każdej książce. Zdradzę zresztą, że na fali Między światami napisałem opowiadanie na ok. 50 stron, które jest spin-offem i opowiada o braciach Kowal. Zostają oni wezwani do nieprawdopodobnego przypadku nawiedzenia domu przez ducha zmarłej dziewczynki, która miesiąc wcześniej powiesiła się na drzewie. Zresztą akcja tego opowiadania rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym w Podkowie Leśnej. Spirytyzm w tamtym czasie święcił prawdziwe triumfy. Mam nadzieję, że ten tekst zamieni się w słuchowisko, bo w tym celu został stworzony, i będzie niejako dodatkową formą promocji Między światami (może uda się to zgrać z wydaniem audiobooka, byłoby fantastycznie). A żeby pokazać, że horror to dla mnie chleb powszedni, to zapraszam na Mystery TV (najpopularniejsza CreepyPasta w Polsce), gdzie ostatnio trafiło moje opowiadanie Diabelski dom (dwieście tysięcy słuchaczy to nie przelewki😉). Zawarłem w nim moją fascynację do muzyki metalowej, a w szczególności do nieżyjącego już Romka Kostrzewskiego z zespołu Kat.

MP: W swej najnowszej powieści poruszasz takie zagadnienia jak M-teoria czy psychotronika. Jak długo trwał research?

WK: Bardzo krótko, bo te zagadnienia, o których mówisz, są cały czas w centrum moich zainteresowań. Jestem z wykształcenia inżynierem i świat nauki i techniki nie jest mi obcy (pracuję jako informatyk w korporacji). Tak naprawdę opowiedziałem w powieści Między światami to, o czym od dawna wiedziałem, i co od zawsze mnie fascynowało. Problem, jaki miałem, był tylko taki, aby nie przesadzić ze skomplikowanymi opisami i nie zanudzić czytelnika. Mam przecieki, że udało mi się wyważyć tę trudną techniczną wiedzę w taki sposób, że jest to dla odbiorcy zjadliwe. Choć muszę powiedzieć, że miałem z tego powodu dużo obaw.

MP: Pomimo trudnego tematu, udało Ci się go wpleść w powieść w sposób nie tylko „zjadliwy”, ale i interesujący dla czytelnika, dzięki czemu wszystko jest zrozumiałe. Sam tak pięknie skondensowałeś ogrom wiedzy w małej pigułce, czy miałeś pomocników? 😉

WK: Nie miałem, jak mówiłem wcześniej, było to jedynie odzwierciedlenie moich pasji i zainteresowań, które przedstawiłem w opowiadanej historii. Cieszę się bardzo, że warstwa narracyjna i techniczna połączyła się w zjadliwą mieszankę. Zresztą podobno jest to znak charakterystyczny mojej twórczości, że potrafię mieszać właśnie takie dziwne, niecodzienne i trudne historie z literaturą i opowieścią. Tak było przy okazji Patostreamerów, gdzie pisałem o psychologii i zjawisku świadomego śnienia, czy choćby w Meksykańskiej hekatombie, gdzie motywem przewodnim były zakazane badania genetyczne na ludziach.

MP: Czy podczas pracy nad Między światami stosowałeś ten sam rytuał, co podczas pisania poprzednich powieści?

WK: Nie posiadam rytuałów. Pamiętam, jak pisałem na ubikacji albo jedną ręką, bo drugą huśtałem dziecko w nosidełku. Mam tak mało czasu na pisanie, że wykorzystuję go maksymalnie efektywnie. Polega to na tym, że zanim zacznę pisać, mam garść luźnych pomysłów. Wiem, jakie będzie zakończenie i wiem, jakie kluczowe punkty – zwane haki – chcę umieścić w fabule. Początkowo nie wiem nawet, w jakiej konfiguracji będą one opisane. W tym wypadku wiedziałem, że będą dwa wątki, które w pewnym momencie muszą się ze sobą spleść. Będzie śledztwo i eksperyment naukowy dotyczący parapsychologii, który będzie pretekstem do pojawienia się zła na świecie. Mając taki zlepek pomysłów, po prostu usiadłem i zacząłem pisać. W momencie kiedy napotykałem problem, zatrzymywałem się i zastanawiałem się, co zrobić. Czasami taki przestój potrafi trwać nawet kilka dni, chodzę wtedy jak struty i jestem nie do życia dla mojej rodzinki 😉. Wcześniej czy później jednak udaje mi się pokonać impas, aż dochodzę do finału. Okazuje się wtedy, że trzeba poprawić sporo tekstu, bo na końcu wiem to, czego nie wiedziałem na początku. Praca nad tekstem zajmuje mi zwykle od trzech do czterech miesięcy. Potem trzy miesiące trwa redakcja i korekta, a potem po prostu siadam do kolejnego projektu. Jeśli chce się być pisarzem, nie ma czasu na sentymenty. Nikt nie będzie cię prosił i błagał, że może wydusisz z siebie jeszcze jedno zdanie. Konkurencja jest ogromna. Jeśli ktoś ma problemy z pisaniem, bo nie może się zmotywować, to niech nie pisze, tylko zajmie się tym, do czego ma motywację. Nie rozumiem setek sposobów na prokrastynację, aby tylko nie pisać. To wyłącznie twój wybór.

MP: Skąd wziąłeś inspirację do Między światami?

WK: Chciałem ukazać problem wieloświatów i światów alternatywnych. Wiedziałem, że to z tego innego świata będzie pochodzić zło, które zapragnie opanować naszą rzeczywistość. Musiałem powoli dochodzić do finału, który w zasadzie był pierwszą rzeczą, od której zacząłem snucie tej historii. Widziałem recenzje i słyszałem informacje od czytelników, że te brutalne momenty w tekście popsuły nieco odbiór całości, bo reszta jest mistyczna, tajemnicza i cała książka taka być powinna. Cóż, od samego początku wybrałem ten mix tajemniczości i gore, które, nie czarujmy się, jest fundamentalną częścią horroru. Jeśli przez tę mieszankę wybuchową zawiodłem niektórych czytelników, nic już z tym nie zrobię (mleko się rozlało 😉). Przywykłem już do tego, że jakikolwiek z wariantów bym nie wybrał, to zawsze znajdą się czytelnicy, którym to nie odpowiada. Krytyka jest nieodłączną częścią wydawania książek i dzielenia się historiami ze światem. Najważniejszy jest ogólny odbiór, bo to on daje mi wyraźny sygnał, że podążam w dobrą stronę. Zobaczymy, jak będzie dalej, jak na razie recenzje Między światami są raczej pozytywne. Jestem też ciekawy momentu, kiedy pojawi się na rynku e-book i audiobook, bo wbrew pozorom ta widownia potrafi być dużo bardziej krytyczna niż czytelnicy papierowi.

MP: Była inna wersja zakończenia?

WK: Nie. Od początku była taka właśnie wersja. Nie chciałbym tłumaczyć własnej twórczości, bo to zawsze brzmi jak desperacja autora, który nie potrafił opisać świata przedstawionego w taki sposób, aby czytelnik wszystko zrozumiał. Ponieważ jednak kilku recenzentów to zauważyło, to mogę o tym powiedzieć. Na samym końcu książki jest twist, który sprawia, że można Między światami odebrać na zupełnie innej płaszczyźnie, niż ta, jaka wynika z warstwy fabularnej. I o taką dwuznaczność mi chodziło. To zakończenie można interpretować jako studium psychozy głównego bohatera, który popada w coraz większą paranoję i chorobę psychiczną (brat już jest chory i Leon może mieć rozterki, czy aby on również nie zaczyna wariować, a ma ku temu przesłanki). Moment finałowy Między światami jest zwieńczeniem schizofrenii głównego bohatera. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych ta końcówka mogła być nieco szokująca, ale jest to również ukłon w stronę klasycznych horrorów, takich jak Braindead (P. Jacksona) czy Ghostbusters.

MP: Jak już wspomniałam w swojej opinii – cieszę się, że postanowiłeś zmierzyć się z horrorem. Moim zdaniem ten debiut wyszedł Ci znakomicie! Czy nadal planujesz rozpieszczać grozolubnych?

WK: O tak. Jeśli tylko wydawca da mi szansę, to nie zamierzam z horroru rezygnować, bo najnormalniej w świecie sprawia mi on frajdę. Pewnie mnie zrozumiesz, ale uwielbiam te wszystkie klisze, kalki, gore, flaki i krew lejącą się strumieniami. To taki jakby wentyl bezpieczeństwa, który pozwala nieco odreagować ten absurdalny świat, który widzimy wokół siebie. I zarzuty, że to naiwne, nierealistyczne i infantylne do mnie kompletnie nie trafiają. Nasza rzeczywistość jest tak absurdalna, że właśnie w kiczu, dziwactwach i fantastyce można znaleźć trochę normalności. I może zakończę swoją odpowiedź słynny zdaniem, które wypowiedział Peter Jackson podczas kręcenia jednego ze swoich wczesnych horrorów: Krwi, krwi więcej krwi!.

MP: Nad czym obecnie pracujesz?

WK: Tworzę kryminał z wątkami paranormalnymi. Główna bohaterka, młoda policjantka tak bardzo chce rozwiązać zagadkę, dorwać seryjnego zabójcę i wykazać się przed przełożonymi, że skłonna jest krzywdzić kobietę, która jest jasnowidzką. Niestety jej wizje są tym lepsze i mocniejsze, im więcej bólu odczuwa. Uwielbiam takie dwuznacznie moralne rozterki. Czy można usprawiedliwić czynienie zła, aby sprzeciwić się większemu złu? Nasza policjantka przypłaci to wszystko problemami psychicznymi, ale więcej nie zdradzę, bo jestem dopiero gdzieś na setnej stronie, więc jeszcze wiele może się wydarzyć. Wykorzystałem przy tworzeniu tej historii motyw właśnie z Między światami. Kryminał ma dużo większe nakłady i nie czarujmy się – również więcej odbiorców. Zawsze łatwiej jest powiedzieć, że napisałem kryminał, w którym bohaterka za sprawą swojego szaleństwa ma halucynacje (jest to w jakiś sposób racjonalnie wytłumaczone, a o ten właśnie realizm w kryminale chodzi). Natomiast ktoś, kto gustuje w historiach z dreszczykiem, odczyta moją powieść w taki sposób, jak lubi. Upiekę dzięki temu dwie pieczenie na jednym ogniu. Można byłoby powiedzieć, że niejako kopiuję pomysł obecnie pisanej książki z Między światami. I tu będzie zaskoczenie, bo Między światami pisałem w 2018 roku i od tamtego czasu napisałem przynajmniej sześć książek, a zatem miałem dość długą przerwę.

MP: Czy będzie można cię gdzieś spotkać w najbliższym czasie (konwenty, targi książki, biblioteki itp.)?

WK: Niestety nie. Bardzo nad tym ubolewam, ale mam pełnoetatową pracę, czasem nawet pracuję w nadgodzinach. Do tego żonę, dom, trójkę dzieci – w tym dwójkę stosunkowo małych – i to jest prawdziwy cud, że znajduję jeszcze czas na pisanie. Obiecuję sobie jednak, że jak tylko dzieci podrosną i będzie trochę więcej czasu na życie, zacznę się udzielać towarzysko. A na emeryturze marzy mi się jeżdżenie po bibliotekach i opowiadanie o moich książkach. Mam nadzieję, że dożyję😊

MP: O czym marzy Wojciech Kulawski – autor?

WK: Chciałbym się przebić do masowego odbiorcy, bo mam wrażenie, że jestem nadal niszowym autorem, który jest gdzieś na samym początku swojej drogi. Nie będę jednak narzekał, bo wiem, jak wielu aspirujących pisarzy chciałoby być na moim miejscu. Jedyne co mogę robić, to faktycznie pisać i dawać z siebie wszystko. Jeśli nawet nie uda mi się zaistnieć szerzej, to przynajmniej nie będę miał sobie nic do zarzucenia. Najważniejsze są dla mnie moje historie. Póki są wydawane i utrwalane w formie e-booków czy audiobooków, wcześniej czy później każdy zainteresowany może po nie sięgnąć. Staram się tworzyć ciekawe opowieści, takie, które mnie fascynują. Wkładam w nie całe serce. I to w tym wszystkim jest najważniejsze. Oczywiście o gustach się nie dyskutuje, bo każdy ma swój. Najważniejsze to trwać przy swoim i nie zbaczać z obranej drogi. A zapału i energii mi nie brakuje. Pomysłów na nowe historie również.

MP: Trzymam kciuki za spełnienie marzeń i czekam na kolejny horror w Twoim wykonaniu 🙂 Dzięki za rozmowę!

WK: Dziękuję za rozmowę i przede wszystkim dziękuję, że przyjęłaś mnie pod swoje Grozowe skrzydła, choć pewnie w pierwszym momencie miałaś zagwozdkę kto zacz ten Kulawski? 😊


Wojciech Kulawski – autor dwóch bardzo dobrze przyjętych przez czytelników cyklów powieściowych z prokuratorem Marianem Suskim (5 tomów) oraz z Timem Mayerem (2 tomy) oraz wielu opowiadań zamieszczonych w antologiach i czasopismach.

Siódmego lipca 2023 roku premierę miała nowa powieści Między światami, tym razem w gatunku horroru. Jest to niejako powrót autora do korzeni, bo właśnie od fantastyki zaczęła się jego przygoda z pisaniem.

Zadebiutował dwoma opowiadaniami RąbankoPojedynek na szosie w antologii Przedświt wydanej przez Portal Literacki w 2010 roku. Jest laureatem licznych nagród i wyróżnień w konkursach literackich m.in. Poznań Fantastyczny, Literacki Debiut Roku, Międzynarodowy Festiwal Kryminału, Międzynarodowy Festiwal Opowiadania czy Japan Fest.

 

 

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *