Dawno, dawno temu, czyli jakieś ponad 20 lat, byłam sobie romantyczką. Jako nastolatka marzyłam o wielkiej miłości, wiecie, takiej z prawdziwego zdarzenia, że motyle w brzuchu szaleją, nie możesz spać, nie możesz jeść, Twoje myśli krążą wyłącznie wokół X i generalnie Twoje emocje to jedna wielka sinusoida: od euforii po wielki dół. Żeby była jasność – zakochałam się kilka razy w życiu. Nawet zdarzyło mi się popełnić wiersze (ale przyznajcie szczerze – kto ich nie pisał w wieku nastoletnim?). Oczywiście za każdym razem był to TEN JEDYNY (aż jego era faktycznie nadeszła. Mimo wzlotów i upadków ;)), ale ostatecznie doświadczenie sprawiło, że z romantyczki stałam się realistką i… całe szczęście 🙂 Co nie znaczy, że mimo kochania grozy i horroru nie lubię romantycznych sytuacji czy filmów. Romantyczne książki odpuszczam.
Na maturze ustnej z języka polskiego miałam dość zabawną sytuację dotyczącą tematu, o którym teraz piszę. Otóż wylosowałam pytanie o różne rodzaje miłości na przykładzie wybranych epok literackich. Och, ależ mi to zagadnienie siadło. Przygotowując się do odpowiedzi, nuciłam sobie jakąś piosenkę Kasi Kowalskiej, a kiedy nadszedł czas egzaminu, odpowiadałam wręcz śpiewająco 🙂
Ostatnio znowu w moim życiu zagościła Miłość. Tym razem autorstwa Tadeusza Oszubskiego. Chwilę się wzbraniałam przed jej przeczytaniem, mimo że kusiła mnie okładką (ach, to krwiste serducho!), ale koniec końców ciekawość zwyciężyła. I wiecie co? Na całe szczęście! Bo to jest książka, o której nie da się szybko zapomnieć. Ale momencik, po kolei…
W Miłości spotykamy trzech głównych bohaterów: emerytowanego policjanta Jana Wirskiego, przestępcę Cezarego Klimę oraz niespełnionego artystę malarza Tomasza Marczyka. Fabuła powieści dla każdego z nich układa się zupełnie inaczej, ale łączy ich punkt wspólny, a nawet dwa – akty rudowłosej kobiety, które pojawiły się w jednej z bydgoskich galerii sztuki oraz tytułowa miłość. Dla jednego z mężczyzn ta ostatnia będzie uczuciem pełnym namiętności, pasji, erotyzmu, niezwykle silnej więzi, dla kolejnego to nałóg, obsesja, zaborczość, a dla jeszcze innego to wchodzenie w stereotypy, lęk przed byciem prawdziwym. Te wszystkie elementy stworzyły niezwykłą mieszankę kryminału, elementów grozy oraz sporej dawki erotyki, które jako całość porwały mnie od samego początku.
Miłość Tadeusza Oszubskiego jest typem powieści nieodkładalnej. Nawet gdy chciałam przerwać czytanie, bo krzyczały do mnie obowiązki, to zwykle kończyło się na tym, że „jeszcze tylko jeden rozdział, bo ten jest przecież króciutki”. Nie wspomnę o sytuacji, kiedy prawie przegapiłam swój przystanek… Podobało mi się, jak autor podchodzi do uczucia, jakim jest miłość. Ja mu wierzę. Wierzę, że każdy z bohaterów właśnie tak może ją postrzegać. Nie ma tu lukru, jest czułość, troska o drugą osobę, ale i fascynacja, pożądanie, seks. I jest intryga kryminalna, która z każdą przeczytaną stroną wciąga czytelnika w swe macki i która zatacza krąg wokół wszystkich trzech bohaterów, stopniowo zbliżając ich do siebie. Bywa zabawnie, ale i brutalnie, przerażająco, krwawo, a wszystko nieuchronnie zmierza do zaskakującego (?) finału!
Na koniec dodam jeszcze, że jest to taka historia, którą każdy miłośnik kryminału z przyjemnością zobaczyłby na szklanym ekranie (oczywiście z odpowiednio rozpisanym scenariuszem i dobraną obsadą). Obojętnie, czy jako film pełnometrażowy, czy serial. Dobrze zrobiony na pewno zdobyłby popularność. Może kiedyś przyjdzie czas na Miłość poklatkową, a tymczasem bardzo polecam Wam Miłość w wersji literackiej. Z tą powieścią czas jest dobrze spędzony!