Nie wiem, czy wspominałam, ale mam młodszego o lekko ponad pięć lat brata. Nasza historia jest taka, że kiedy byłam mała, chciałam mieć rodzeństwo. Najlepiej siostrzyczkę, bo wiadomo – girl power! No ale przytrafił się brat. Kiedy mama przyjechała z nim ze szpitala… w sumie to chciałam, żeby z nim wróciła z powrotem 😉 Bo na co mi brat? Co ja będę robić z chłopakiem? Lalkami się nie pobawię, warkoczyków mu nie zaplotę, nie zostanie moją przyjaciółką… Powiem Wam, że długo byłam do niego na dystans. Długo. Mimo że byłam dla niego całym światem, wtedy nie umiałam tego docenić. Drażniło mnie, że ciągle ze mną i za mną łazi. I byłam zwyczajnie zazdrosna o uczucia rodziców do niego. Tylko że tak mają dzieci. Muszą sobie poukładać w głowie, że nagle stają się np. tą starszą siostrą i nie są już oczkiem w głowie mamy i taty. Choć tak naprawdę są, ale… pierwsze dzieci – Wy wiecie, jak to jest, prawda?
Dziś mając prawie 41 lat (brat ma odpowiednio mniej), nie wyobrażam sobie, że mogłoby nie być K. Na co mi siostra, skoro z moim bratem tak dobrze się dogadujemy. Czasem wystarczy, że na siebie spojrzymy i każde z nas wie, o czym to drugie myśli. I to jest fajne. I jestem wdzięczna rodzicom, że dobrze nas wychowali. Że się wspieramy, a nie rywalizujemy ze sobą. Oby tak było cały czas. Zwłaszcza gdy przyjdą kiedyś trudne dni i będziemy musieli pożegnać rodziców. Kiedyś…
Pewnie zastanawiacie się, skąd ten przydługawy wstęp o moich doświadczeniach z młodszym bratem. Ano dlatego, ponieważ m.in. na relacjach między siostrą i bratem opiera się najnowszy horror Grady’ego Hendrixa Jak sprzedać nawiedzony dom.
Powiem Wam, że książkę przeczytałam w tempie ekspresowym jeszcze w październiku (premiera została przełożona na styczeń) i wsiąknęłam w nią całą sobą. Główna bohaterka, Louise, dowiaduje się, że w wypadku zginęli jej rodzice. Oznacza to, że musi zostawić córeczkę z byłym mężem i wrócić do nielubianego domu rodzinnego, do Charleston, by dopełnić formalności związanych ze spadkiem i tym samym spotkać się z dawno niewidzianym, bezrobotnym bratem, Markiem, z którym są poróżnieni od lat (mężczyzna zazdrości jej odniesionych sukcesów). Wydawać by się mogło, że ogarnięcie domu po nieżyjących rodzicach i dogadanie się z ostatnim żyjącym członkiem rodziny to bułka z masłem. Otóż… nie. Między rodzeństwem wisi ogromne napięcie, co sprawia, że nie potrafią się ze sobą dogadać w żadnej z kwestii dotyczących domu, a sam dom… też ma wobec siebie (i wobec nich) inne plany…
Rany! Co to była za historia! Raz, że Hendrix opisuje tu trudne relacje pomiędzy Louise i Markiem – tak bardzo życiowe, które zapewne mają miejsce w wielu rodzinach na całym świecie, a także przedstawia trudy codzienności, czyli zmierzenie się ze śmiercią rodziców i wszelkimi formalnościami, które trzeba załatwić w związku z tym przykrym wydarzeniem. A dwa… mroczny klimat domu, który bez ludzi wcale nie sprawia przyjaznego i bezpiecznego, nie mówiąc już o tonach bibelotów, w tym lalek i pacynek, które należały do matki Louise. I ta jedna, wyjątkowa, która… za żadne skarby nie pozwoli na to, by została w domu sama…
Czytając tę powieść, od razu w głowie zaczęły mi się pojawiać znane z horrorów, straszne lalki, czyli m.in. kultowe już Annabelle, Laleczka Chucky, Megan czy związane z brytyjską kulturą kukiełki Punch i Judy. Hendrix z niepozornej zabawki zrobił coś tak przerażającego, przed czym bohaterowie nie potrafią obronić ani siebie, ani swoich bliskich. Z początku niepozorne załatwienie formalności w domu po zmarłych rodzicach, staje się walką na śmierć i życie z czymś nadnaturalnym i niezwykle zaborczym i agresywnym… Czy Louise i Mark wyjdą z tej konfrontacji cało? I jakie były okoliczności śmierci ich rodziców? Koniecznie sięgnijcie po książkę Grady’ego Hendrixa Jak sprzedać nawiedzony dom.
Gwarantuję Wam, że jest poruszająco, jest emocjonująco, jest strrrrasznie, a nawet bywa obrzydliwie (tak, autor nie oszczędził scen, gdzie jucha leje się gęsto), a przede wszystkim identyfikując się z główną bohaterką, czułam jej niepokój. O swoje życie, o życie swojej córki… Bo to zło, z którym musi się zmierzyć, jest potężne i atakuje znienacka. Nie można sobie pozwolić na chwilę nieuwagi – inaczej już po Tobie.
W tej książce podobało mi się wszystko. Naprawdę wszystko. Pomysł, akcja, wyraziści bohaterowie, mrok i zło (a jeszcze jak zobaczycie to cudowne wydanie… Ach!). Myślę, że na tę chwilę jest to moja ulubiona powieść Hendrixa, a sam autor został jednym z tych, na którego kolejne tytuły będę czekać z wypiekami na twarzy. Bardzo polecam!