Kamil Staniszek: „’Pętla’ rodziła się w bólach – tyle, że nie w twórczych, ale dosłownych i wyjątkowo nieprzyjemnych”

Magdalena Paluch: Dzień dobry, Kamilu! Jestem na świeżo po przeczytaniu Twojej najnowszej książki pt. Pętla i muszę Ci się przyznać, że cały czas nad nią rozmyślam. Na pozór prosta fabuła, wcale taką nie jest… I to w książkach lubię. Zanim do samej Pętli przejdziemy – warto wspomnieć, że to nie jest Twój powieściowy debiut. Wcześniej napisałeś dwa kryminały, których bohaterem jest dziennikarz, Andrzej Kalicki. Skąd ta zmiana gatunku? Chciałeś spróbować czegoś nowego?

Kamil Staniszek: Wydałem dwa kryminały Kocia morda i Zemsta ma smak CZERWIENI, których akcja toczy się w podwarszawskim Piasecznie, a bohaterami są dziennikarze lokalnej gazety. Sam od dwudziestu lat wydaję w tym mieście lokalną gazetę, więc pisanie tych książek sprawiło mi wiele frajdy i stworzyło okazję, by obudować fabułą szereg zdarzeń, które rzeczywiście miały miejsce.
Później wydałem Kucem być – książkę publicystyczną opartą na wspomnieniach związanych z metalową sceną lat 90., oraz Headbanger Fiction – zbiór opowiadań i felietonów.
Pisząc, nie staram się podlegać określonej przynależności gatunkowej. Gdy w głowie pojawia mi się jakaś historia, zaczynam ją spisywać. Ona się dzieje, a ja próbuję za nią nadążyć. Nie siadam do pisania z postanowieniem: „teraz napiszę horror”, to raczej po napisaniu diagnozuję, co z tego wyszło i szukam dla mojej powieści stylistycznej szufladki, do której ona tak do końca wcale nie chce się dopasować. Do współpracy z Vesperem namówił mnie Kuba Kozłowski, pomysłodawca antologii GROBOWIEC. Napisałem opowiadanie Nagła śmierć i chwilę później pojawił się pomył na Pętlę.Continue reading →

Krwawa Kałuża, odc. 17

Wcale nie pokrótce o tym, co wynikło mi w głowie po obejrzeniu trzech horrorów: W lesie dziś nie zaśnie nikt; Wilkołak; Czarownica – bajka ludowa z Nowej Anglii.

Od czego zacząć przygodę z literaturą cięższą, bo się pytacie w listach do redakcji, czyli w tym przypadku do mnie. O tym powiem, iż się cieszę z faktu, że pojawiły się dwie pisarki-debiutantki: Paulina Stępień oraz Kaja Herman.

Cytata na dziś również będzie, bo cycata być musi i pozdrowienia dla Agaty Suchockiej nagrałam oraz niejaką dla owej Agaty nagrałam obietnicę…
I niech Wam ziemia lekką będzie, a trawa wiecznie zieloną.
Ave

Kotori: „Czy nie zawiedziemy fanów horrorów? To zależy w dużej mierze od Japonii”

Po dłuższej przerwie zapraszamy na kolejny wywiad z wydawnictwem. Tym razem na pytania Sebastiana Drabika odpowiadały: Anna „Lau” Ćwik – redaktor naczelna, Nina Ciesielska – główny edytor oraz Patrycja „Sally” Siedlecka – korektor, które związane są z wydawnictwem Kotori.

Sebastian Drabik: Tak na wstępie zapytam Was o pierwsze doświadczenia związane z literaturą i mangą.

Nina: Książki były w moim życiu od maleńkości i jak przez mgłę pamiętam kilka wierszy i baśni, które jeszcze wtedy czytała mi mama. Jednak pierwszą książką, którą przeczytałam praktycznie samodzielnie i która najbardziej utkwiła mi w pamięci, były Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren. Moim pierwszym kontaktem z mangą był, jak pewnie w przypadku wielu osób, Naruto.
Sally: Zaczęłam czytać jako dziecko, ale wtedy były to głównie baśnie i lektury szkole. Do większości nawet nie zajrzałam. Bardzo nie lubiłam czytać na siłę, zwłaszcza jak coś mnie nie interesowało. Kiedy w szóstej klasie sięgnęłam po Harry’ego Pottera, przepadłam na dobre. O mangach długo nie wiedziałam. Oglądałam w dzieciństwie wiele anime, w tym moją ulubioną Sally Czarownicę i Czarodziejkę z Księżyca, ale dopiero po kilku latach dowiedziałam się, co to za animacje i co to są w ogóle mangi. Swoją pierwszą mangę kupiłam dopiero w wieku dwudziestu lat za pierwszą wypłatę. Wcześniej niestety nie mogłam sobie pozwolić na coś takiego. Teraz tonę i w mangach, i w książkach.
Lau: No cóż, może to zabrzmieć cokolwiek dziwnie w kontekście mojej obecnej pracy, ale w dzieciństwie nie czytałam zbyt wiele. Głównie z braku czasu. Lektury najczęściej czytała mi mama, kiedy ja w ekspresowym tempie jadłam po szkole obiad, ponieważ trzeba się było mocno streszczać, żeby zdążyć na zajęcia w szkole muzycznej. Dopiero w okolicach siódmej klasy znalazłam literaturę, która mi odpowiadała, i wsiąkłam bez reszty. Łykałam wszystkich Panów Samochodzików i Tomków, całego Makuszyńskiego (Pannę z mokrą głową i Szatana z siódmej klasy ukochałam najbardziej), całą Montgomery, sienkiewiczowską Trylogię (którą uwielbiam za genialny język), a za czasów studiów Joannę Chmielewską, Agathę Christie i czasopismo Science fiction (to od Roberta J. Szmidta). To właśnie przez tę gazetę weszłam w gatunek literatury, który stał się moim ulubionym. A potem poleciało już z górki: Zajdel, Bułyczow, Ziemkiewicz, Orson Scott Card, Robin Hobb itd., itp. Jeśli zaś chodzi o komiksy, to jako dziecko żyjące u schyłku komunizmu miałam za sobą Tytusa, Romka i A’Tomka i Kajka i Kokosza, ale to jednak nie było to, co by mnie porwało. Dopiero pojawienie się w Polsce Thorgala i Funky’ego Kovala obudziło moją miłość do komiksu. Manga weszła na nasz rynek, kiedy byłam już dorosła, i jakoś do mnie nie trafiła. Owszem, obrazki ładne, ale treściowo… najczęściej jakieś wyssane z palca płytkie historyjki. Pozamiatał mnie dopiero Onizuka. Można powiedzieć, że to dzięki Eikichiemu zaczęłam rozglądać się po rynku komiksu japońskiego. A kiedy odkryłam BL… było po mnie. No i siedzę w tym do dziś.Continue reading →

Krwawa Kałuża, odc. 16

Krwawa Kałuża, raczej nie mała, lecz duża. Po przerwie, a raczej po dzwonku. Audycja powrotno-zwrotna, już nie typowo rozrywkowa, ino oceniawcza, w większości krytycznie i, oczywiście, krwawo. Ale nie tak do końca, bo jeśli coś Kałuży się podoba, to są peany, piedestały i pochwa/ły.
W niniejszym odcinku będzie ogólna ocena blogosfery oraz szczegółowa ocena bloga „Kilka zdań o…”, dywagacje na temat zachowań taboretowych, wedle podziału na Ludzi i na taborety, zachowań odnośnie próśb, żebym oceniła czyjąś książkę w typie „rzuć, no Kałużyńska, okiem, może coś znajdziesz”.
Następnie powiem coś odnośnie listów do redakcji, czyli w tym przypadku do mnie, będzie nowy kącik tematyczny pt. „Cycata na dziś”, jak również powiem trzy słowa o moim epizodzie z audycją na żywo w radiu Praga.
Indżojcie albo nie.
I niech Wam ziemia zawsze lekką będzie, a trawa wiecznie zieloną.
Ave.

„Podarować niebo” Romuald Pawlak

Bardzo długo dojrzewałam do tego, by czytać literaturę science-fiction. Problem z nią miałam taki, że chłonęłam wątki „fiction”, a tam, gdzie zaczynało się „science”, czyli zasadniczo to, co każdego fana tego gatunku powinno najbardziej fascynować, „wyłączałam się”. Mogłabym tu napisać krótką rozprawkę o tym, jak program szkoły podstawowej w latach, kiedy do niej uczęszczałam, potrafił przynajmniej mnie zniechęcić do sięgnięcia po powieści Lema, ale to nie temat na dziś. Nadmienię tylko, że żeby zakochać się w twórczości Lema najpierw przez wiele lat czytałam o samym pisarzu i o tle powstawania jego książek, by w końcu ponownie odważyć się po nie sięgnąć.Continue reading →

„Świat bez świtu”, Radomir Darmiła

„(…) nie o to chodzi w pracy bajarza, by dostarczać ludziom materiał do marzeń. Bajarz musi też sprawiać, by słuchacze myśleli”.
R. Darmiła, Świat bez świtu

Oto historia tego, jak można zepsuć sobie lekturę dobrej książki.

Proszę Was tylko, byście przeczytali tę opinię do końca – bo nie taki diabeł straszny, jak go początkowo maluję. A może właśnie…?

Zacznijmy od powszechnie znanych prawd: „nie oceniaj książki po okładce”, „nie wypowiadaj się, dopóki się nie zapoznasz”.

Znacie eksperyment dotyczący różowego słonia? Spróbujcie zatem wziąć w nim udział. Skupcie się i absolutnie nie myślcie teraz o różowym słoniu.

Udało się?

Nieświadomość nie zna zaprzeczeń, a ja zrobiłam wszystko to, czego, sięgając po książkę, robić nie powinnam.

Wydawnictwo IX ma to do siebie, że po ich książki sięgam właściwie w ciemno. Jednak gdy zobaczyłam zapowiedź Świata bez świtu, nie poczułam przysłowiowej mięty. Po pierwsze pseudonim autora – Radomir Darmiła – tak słowiański, że aż banalny, w dodatku złożony z niemal tych samych głosek, które dźwięczały mi w uszach jak refren piosenki disco. Przepraszam autorze, nic osobistego, po prostu to do mnie nie trafiło. W dodatku w zestawieniu z tytułem Świat bez świtu, gdzie melodia refrenu tej piosenki pozostaje ta sama, tylko głoski się zmieniają, poczułam się przytłoczona.Continue reading →

Monika Fudali: „Lubię się bać, czy to wystarczający argument do czytania literatury grozy?”

Magdalena Paluch: Dzień dobry Pani Moniko, bardzo mi miło gościć Panią w drugiej edycji projektu #grozajestkobietą. Czy zanim się z Panią skontaktowałam, interesowała się Pani tym, co grozowego kobiecego dzieje się w Polsce?

Monika Fudali: Wyznam szczerze, że nie. Raczej czytywałam zagraniczną literaturę grozy, moją ulubioną książką jest Frankenstein autorstwa Mary Shelley. Jednak #grozajestkobietą zainspirowała mnie i teraz nadrabiam zaległości; ostatnio czytałam antologię Zabawki oraz Drugi Peron Agnieszki Kwiatkowskiej. Mam zamiar poznać więcej reprezentantek tego gatunku.

MP: Jest Pani młodą, początkującą autorką. Poza Kumulacją, czyli zbiorem trzech opowiadań grozy, ma Pani na koncie również powieść obyczajową. Czy ta różnorodność gatunkowa wynika z poszukiwań swej drogi literackiej?

MF: Moja powieść obyczajowa Niezapominajki była akurat formą terapii dla mnie. W taki sposób poradziłam sobie ze śmiercią mojej babci. Obyczaj nie był nigdy moim celem, ale ostatnio napisałam kolejną powieść z tego gatunku i do tego komedię. Chciałam sprawdzić możliwości mojego warsztatu. Wydawcy ocenią, na ile dobrze mi poszło. Właśnie czekam na odpowiedzi.

MP: Kiedy zaczęła Pani pisać pierwsze teksty?

MF: Swoje pierwsze opowiadania zaczęłam pisać, gdy miałam jakieś jedenaście czy dwanaście lat. Tworzenie historii było dla mnie relaksujące. Pamiętam, że zawsze lubiłam zadania domowe z języka polskiego, które wymagały kreatywnego pisania. Moje pisanie w zeszytach ciągnęło się niezbyt regularnie, ale za to nieprzerwanie, przez okres liceum oraz studiów. W liceum wygrałam opowiadaniem pt. Ściana w konkursie wojewódzkim Obiady literackie. To właśnie na studiach w 2011 roku zachęcona przez paczkę przyjaciół debiutowałam opowiadaniem Kumulacja Cierpień. Po debiucie zaczęłam pisać bardziej świadomie. Czyli rozwijać warsztat i wyrabiać nawyk pisania codziennie.

MP: W Kumulacji widać Pani fascynację kulturą Japonii. Dwaj bracia, bohaterowie opowiadań, pochodzą z kraju Kwitnącej Wiśni, a i to, co niepokojące, wywodzi się właśnie z mitologii japońskiej. Dlaczego to właśnie Japonia skradła Pani serce?

MF: Jako nastolatka byłam mocno wkręcona w świat mangi, za czym poszło zainteresowanie samą kulturą Japonii. Po latach jestem na etapie szacunku do kultury i sztuki japońskiej oraz zgłębiania techniki ubierania kimon. Postacie półjapońskich i półpolskich braci są moim ukłonem w kierunku tego kraju.

MP: Jak już wspominałam wcześniej, w Kumulacji znajdziemy trzy straszne historie, które łączą główni bohaterowie. Czy jest to już dla Pani temat zamknięty, czy w przyszłości spotkamy jeszcze  Keisuke Kurokawę i jego brata?

MF: Pewnie, że tak, mam już kilka pomysłów i to obsadzonych w Japonii, a że byłam w tym kraju, powinnam oddać klimat miejsc. Napisałam ostatnio kolejne opowiadanie z Keisuke, które wysłałam na konkurs Wiedźmy do antologii dla Fabryki Słów. Kto wie, może się spodoba i Keisuke zostanie dostrzeżony przez większą ilość czytelników? Nadzieję można mieć. (śmiech)

MP: To w takim razie ja trzymam mocno kciuki za to opowiadanie!
Dzięki oficjalnej grupie Grahama Mastertona na Facebooku dowiedziałam się, że w kwestiach literackich mocno Panią wspiera właśnie sam Brytyjczyk. Czego się Pani od niego nauczyła?

MF: Z Grahamem Mastertonem zaczęłam pisać na Messengerze, potem spotkaliśmy się na konwencie horroru Medalikon w 2019. Znaleźliśmy swoistą nic porozumienia, pomimo że mógłby być moim ojcem (śmiech). Jest to mój swoisty „przyjaciel od pióra”, wspierał mnie, gdy miałam wątpliwości co do dalszego pisania, radził mi odnośnie podejścia do wydawców oraz unikania inwestowania (czytaj vanity). Zawsze mi powtarza, że na każdą książkę przyjdzie czas, jak nie teraz, to później, bo czasem można „nie trafić” z tematem lub trafić na redaktora, który ma inny gust i z marszu odrzuci twoją pozycję, co nie znaczy że jest zła. Zachęca mnie do szlifowania warsztatu i nie poddawania się. To cenny przyjaciel i serio ma duszę trzydziestolatka, więc jesteśmy w tym samym wieku. (śmiech)

MP: Do tej pory swoje książki wydała Pani własnym sumptem. Od początku tak Pani planowała, czy po drodze pojawiły się trudności (nie było feedbacku ze strony wydawców)?

MF: Tak, to są błędy młodego niedojrzałego pisarza. Do tego z niską samooceną. Przy pierwszych dwóch pozycjach dałam się, mówiąc kolokwialnie, „wyrolować”. Natrafiłam na „pseudowydawnictwo”, czytaj vanity. Moi przyjaciele zrobili dla mnie zrzutkę i ufundowali debiut, dorzucili się też do drugiej książki, na resztę zapracowałam. Niestety nie byłam w ogóle obeznana w świecie wydawców i poprzez ich manipulację słowną dałam sobie wmówić, że tylko u nich mam szansę (jak tylko wyłożę pieniądze), ponieważ jestem „młoda i nieznana”. Z tych całych emocji wydawniczych nie przyszło mi do głowy sprawdzić opinię o nich. No i „poznałam” ich dopiero post factum. Cóż, złego dobre początki, przynajmniej nie mam już zaufania do vanity. Niezapominajki były selfem, nikt nie chciał wydać, a Novae Res miało dobre warunki (tak myślałam). Pewnie nie doszłoby do tego, gdyby nie fakt, że dostałam w owym czasie zwrot za studia i byłam zaćmiona hormonami ciążowymi (śmiech). Pomimo słabej współpracy promocyjnej wydawnictwa, to niczego nie żałuję, bo to książka ważna dla mnie w kontekście terapii. Ma też dobre opinie i daje nadzieję. To zastępuje wszelkie koszty. Natomiast tomik opowiadań Kumulacja nie zyskał uznania w oczach żadnego z wydawnictw grozy, dlatego postanowiłam skorzystać z darmowej publikacji przez Ridero. Zależało mi niesłychanie, aby wszystkie trzy historie były w jednej książce, stąd decyzja o Ridero właśnie. Wiem, że nie jest to doskonałe wydanie, bez redakcji i dobrego łamania tekstu, ale czego się nie robi w bólu odrzucenia przez maleńki świat wydawców horroru…

MP: Mówi Pani o swoich trudnościach z wydaniem Kumulacji. A może łatwiej byłoby, gdyby pisała Pani pod męskim pseudonimem?

MF: Myślę, że płeć nie ma tu znaczenia. Z tego co mi odpisały wydawnictwa, problemem był fakt, że to zbiór opowiadań. Podobno nie ma na nie popytu oraz miały zbyt małą objętość. Jednak z tym drugim można się kłócić, bo Diabeł zza okna Anny Musiałowicz (wydawnictwo Dom Horroru) ma mniej stron niż moja Kumulacja.

MP: Powieść czy opowiadania – co jest Pani bliższe w procesie tworzenia nowych historii?

MF: Zdecydowanie opowiadania, bo można na kilku stronach oddać bardzo wiele: szybką akcję, wiele skondensowanych emocji czy zamkniętą historię. Powieść wymaga czasu, planowania i utrzymania czytelnika w napięciu przez minimum 360 tysięcy znaków. To trudna sztuka, ale jak się już skończy pisać, to jest o wiele większa satysfakcja, niż po skończeniu opowiadania.

MP: Czy obecnie pracuje Pani nad nowym tekstem?

MF: Tak, nad horrorem obsadzonym w Bieszczadach, w miejscowości, do której jeżdżę od piętnastego roku życia – Ustrzyk Dolnych. Boję się tylko, że jak to wydam, to mnie zlinczują. Dobrze, że tam nie mieszkam. (śmiech)

MP: Co fascynuje Panią w literaturze grozy? Czy sięga Pani po teksty polskich autorek?

MF: Lubię się bać, czy to wystarczający argument do czytania literatury grozy? Lubię napięcie i to, że każda tematyka ma potencjał na horror. A co do polskich autorek, to tak jak mówiłam, już nadrabiam zaległości. Bardzo podoba mi się pióro Agnieszki Kwiatkowskiej.

MP: Czym zajmuje się Pani na co dzień?

MF: Jestem nauczycielką. Pracuję w przedszkolu. Koleżanki z pracy zawsze się dziwią, że piszę horrory i pracuję z dziećmi. Cóż, pisanie to tylko wyobraźnia, a jakby co mogę sobie dzieciaczki podduszać w opowiadaniach. (śmiech)

MP: O czym marzy Monika Fudali – autorka?

MF: Chciałabym stać się pełnoetatowym pisarzem i artystą. Aby moje książki i obrazy się sprzedawały. Fajnie byłoby z tego żyć. No, ale na marzenia trzeba zapracować, co systematycznie czynię.

MP: Zatem życzę spełnienia tych marzeń i czekam na kolejną książkę. Bardzo dziękuję za rozmowę!

——————————————————————————————————

Continue reading →

Joanna Pypłacz: „gotyk nie jest dla ludzi, którzy chcą zaszpanować ubiorem, gadżetami czy po prostu obecnie modną aż do mdłości, a kiedyś nielubianą u nas odmiennością”

Magdalena Paluch: Asiu, wczoraj premierę miała Twoja najnowsza powieść Dwór na Martwym Polu. Jeśli się nie mylę, jest to już Twoja siódma. Czy radość z ukazania się kolejnego tytułu jest wciąż taka sama, jak przy debiucie?

Joanna Pypłacz: Tak, to moje siódme literackie dziecko. Wielka radość jest zawsze, choć oczywiście inaczej człowiek cieszy się na początku drogi, po pokonaniu pierwszego kamienia milowego, jakim jest zostanie opublikowanym w ogóle, inaczej za drugim razem, a jeszcze inaczej za kolejnym z rzędu. Spoglądam na półkę, na której stoją wszystkie moje poprzednie książki, stawiam tę nową, świeżo wydaną i wówczas pojawiają się też różnego rodzaju refleksje: czy idę do przodu nie tylko ilościowo, ale i jakościowo? Czy postęp jest wystarczający? Czy mam lepszy styl, co jeszcze należałoby poprawić lub udoskonalić? Czy książka dotrze do wszystkich tych, którzy będą potrafili ją docenić? Cieszę się równie mocno, jak za pierwszym razem, ale już na spokojnie, nie „na wariata”, lecz z dystansem.

MP: Akcja Dworu… dzieje się w latach 40. XX wieku. Mamy Kraków, mamy Breslau i tytułowe Uroczyska. Jak długo trwał research do tej powieści?

JP: W Krakowie mieszkam od zawsze, w Breslau, czyli Wrocławiu, byłam parę razy, z różnych powodów. Przy okazji robiłam kwerendy na miejscu, starannie studiowałam zakątki, które „widziałam” w powieści, notowałam nazwy, szperałam. Starałam się jak najwierniej odtworzyć realia i atmosferę tamtych czasów. Uroczyska to miejscowość fikcyjna, niemniej jednak do jej stworzenia również potrzebny mi był research, szczególnie że ten sam dwór stanowi miejsce akcji drugiego, retrospekcyjnego tomu mojej książki, osadzonego w realiach dziewiętnastego wieku. W sumie, materiały różnego rodzaju zbierałam przez kilka miesięcy, choć oczywiście wiele szczegółów musiałam sprawdzać i doprecyzować już w trakcie pisania. W moim warsztacie praca przygotowawcza najczęściej zazębia się z samym procesem twórczym, podobnie jak w fotografii, którą kocham: Trzeba ustawić sobie ostrość, ISO i inne parametry, ale oczywiście zawsze z myślą o efekcie końcowym, żeby było jak najbardziej klimatycznie, malarsko, tajemniczo.Continue reading →